— Na Solarii jest ponad dwudziestu robotyków.
— Czy pan jest najlepszy z nich?
— Jestem najlepszy — odpowiedział Leebig bez skrępowania.
— Delmarre współpracował z panem?
— Zgadza się.
— Słyszałem jednak, że zamierzał przerwać tę współpracę…
— Pierwsze słyszę. Skąd ten pomysł?
— Nie podobało mu się, że jest pan nieżonaty.
— Możliwe. Był prawdziwym Solarianinem, nie wpływało to jednak na nasze kontakty zawodowe.
— Zmieńmy temat. Czy prócz projektowania zajmowali się panowie wytwarzaniem i naprawami?
— Wytwarzaniem i naprawą zajmują się roboty. Mam w swej posiadłości wielką fabrykę robotów i sklep — stację obsługi.
— Czy roboty często się psują?
— Bardzo rzadko.
— Czy to znaczy, że nie jesteście biegli w naprawie robotów?
— Bynajmniej — odrzekł cierpko Leebig.
— A co z robotem, który był obecny przy zabójstwie doktora Delmarre’a?
Leebig ściągnął brwi, jakby chciał zamknąć umysł przed jakąś bolesną myślą — Zupełnie zniszczony.
— Czy naprawdę zupełnie? Nie będzie w stanie odpowiadać na pytania?
— Absolutnie nie. Jest do niczego. Ma spalony mózg. Nie ocalała śni jedna ścieżka. Niech się pan zastanowi! Był świadkiem morderstwa, któremu nie mógł zapobiec.
— Dlaczego nie mógł, nawiasem mówiąc?
— Któż to może wiedzieć? Doktor Delmarre prowadził doświadczenia z tym robotem. Mógł na czas sprawdzania jakiegoś obwodu kazać mu zawiesić wszystkie funkcje. Jeśli niepodejrzany podjął nagle morderczy atak, mogło wystąpić opóźnienie reakcji zanim uruchomiony potencjał Pierwszego Prawa przełamał nakaz zawieszenia funkcji. Wielkość opóźnienia należy od charakteru tego nakazu i od rodzaju napaści. Mogę wymyślić tuzin innych przyczyn, dla których robot nie zapobiegł morderstwu. Takie pogwałcenie Pierwszego Prawa spaliło wszystkie ścieżki pozytronowego mózgu.
— Jeśli jednak robot nie mógł zapobiec morderstwu, czemu ma ponosić odpowiedzialność? Czy Pierwsze Prawo żąda niemożliwości?
Leebig wzruszył ramionami — Pierwsze Prawo chroni człowieka z całą możliwą energią. Nie dopuszcza żadnych usprawiedliwień. Jeżeli naruszono Pierwsze Prawo, robot jest zniszczony.
— Czy tak jest zawsze i wszędzie?
— Tak samo jak zawsze i wszędzie używa się robotów.
— Nie dowiedziałem się więc niczego.
— Powinien się pan dowiedzieć, że teoria morderstwa, jako szeregu niewinnych czynności, wykonanych przez roboty, nie sprawdza się w przypadku śmierci doktora Delmarre’a.
— Bo zadano mu cios w głowę, a nie otruto. Żaden robot nie mógłby rozbić głowy człowiekowi. Ludzkie ramię musiało kierować narzędziem zbrodni.
— Przypuśćmy jednak, że robot nacisnąłby jakiś niewinny guzik, powodując upadek jakiegoś ciężaru …
Leebig uśmiechnął się kwaśno — Oglądałem miejsce zbrodni i wysłuchałem wszystkich wiadomości. Morderstwo to na Solarii, rzecz niezwyczajna. Wiedziałbym o jakimś ciężarze albo o jakimś mechanizmie.
— Albo o tępym narzędziu — dodał Baley.
— To pan jest detektywem. Niech je pan znajdzie.
— Jeśli jednak przyjmiemy, że robot nie jest winien śmierci Delmarre’a, kto jest winien?
— Wszyscy wiedzą, kto jest winien! — krzyknął Leebig. Jego żona Gladia!
— Taka przynajmniej jest powszechna opinia — pomyślał Baley a głośno powiedział — A kto kierował robotami, które otruły Gruera?
— Przypuszczam… — Leebig zwlekał z odpowiedzią.
— Nie sądzi pan chyba, że było dwóch morderców? Jeśli Gladia odpowiada za jedną zbrodnię, odpowiada też za drugą.
— Tak. Ma pan rację. — Głos Leebiga nabrał pewności. — Nie ma wątpliwości.
— Nie ma wątpliwości?
— Nikt inny nie mógł zbliżyć się do Delmarre’a. Tak jak ja, nie pozwalał na osobiste kontakty, tyle że robił wyjątek dla żony, a ja nie robię żadnych wyjątków. O tyle jestem mądrzejszy — zaśmiał się szorstko robotyk.
— Sądzę, że zna ją pan — rzekł sucho Baley.
— Kogo?
— Mówimy tylko o jednej kobiecie. O Gladii.
— Kto panu powiedział, że znam ją lepiej, niż innych? — Leebig rozluźnił o cal zapięcie pod szyją.
— Sama Gladia. Chodziliście razem na przechadzki.
— I cóż stąd? Byliśmy sąsiadami. To normalne. Robiła miłe wrażenie.
— Nie miał pan nic przeciw jej towarzystwu.
Leebig wzruszył ramionami — Rozmowa z nią była jakąś odmianą.
— O czym rozmawialiście?
— O robotyce — w tej odpowiedzi był akcent zdziwienia, jakby pytanie było zbędne.
— Czy i ona mówiła o robotyce?
— Tylko słuchała. Nie wiedziała nic o robotyce. Sama zabawiała się eksperymentami z polami siłowymi. Nazywała to kolorystyką pól. Słuchałem jej, chociaż niezbyt uważnie.
— Czy podobała się panu?
— Jak to?
— Czy uważał pan ją za pociągającą? Pociągającą fizycznie?
Teraz nawet opadająca powieka Leebiga uniosła się. Wargi mu drżały. Mruknął — Plugawe zwierzę.
— Może więc spytam inaczej. Kiedy Gladia przestała robić na panu miłe wrażenie?
— O co panu chodzi?
— Mówił pan ,że robiła miłe wrażenie. Teraz myśli pan, że zabiła męża. To nie świadczy o miłym charakterze.
— Myliłem się co do niej.
— Doszedł pan jednak do tego wniosku zanim zabiła męża, o ile to zrobiła. Przestał pan przechadzać się z nią jakiś czas przedtem. Dlaczego?
— Czy to ważne?
— Wszystko jest ważne, dopóki nie dowiedzie się, że jest inaczej.
— Jeśli pan szuka informacji u robotyka, proszę o to pytać. Nie będę odpowiadał na pytania osobiste.
— Był pan bliskim znajomym zarówno zamordowanego jak i głównej podejrzanej. Czy nie rozumie pan, że pytania osobiste są nieuniknione. Czemu przestał pan przechadzać się z Gladią?
— Nadszedł czas, kiedy przestało mi to odpowiadać, kiedy byłem zbyt zajęty, kiedy nie było powodu, by kontynuować przechadzki…
— Kiedy przestała robić na panu miłe wrażenie, innymi słowy.
— Niech i tak będzie.
— Dlaczego przestała robić miłe wrażenie?
— Bez żadnego powodu! — krzyknął Leebig.
Baley puścił to mimo uszu — Jest pan kimś, kto dobrze znał Gladię. Jaki mogła mieć powód?
— Powód?
— Nikt dotąd nie wspomniał o motywie. Gladia nie popełniłaby morderstwa bez powodu.
— Na Galaktykę! — Leebig miał zamiar zaśmiać się, ale zrezygnował — Nikt panu nie mówił? Może nie wiedzieli. Ja wiedziałem.
Mówiła mi o tym. Często mówiła.
— Co panu mówiła, doktorze?
— No, przecież, że kłóciła się z mężem. Kłóciła się ostro i często.
Nienawidziła go, Ziemianinie. Czy nikt panu o tym nie mówił? Czy ona nie mówiła panu?
15. Barwy portretu
Cios był dobrze wymierzony.
Żyjąc po swojemu, Solarianie uważali zapewne życie osobiste za świętość. Pytania o małżeństwo i dzieci były w złym tonie. Małżonkowie mogli kłócić się całymi latami i nikomu nie wypadało zwracać na to uwagi.
Czy jednak i wtedy, gdy chodziło o morderstwo? Czy nikt nie spytał podejrzanej o kłótnie z mężem? Czy nikt nie wspomniałby o tym, gdyby wiedział?
No cóż, Leebig wspomniał.
— O co się kłócili?
— Myślę, że powinien pan ją samą o to zapytać.