Выбрать главу

— To tylko kwiat. Są ich tysiące — I nagle, nim zdążył ująć kwiat, porwała go z powrotem. Oczy jej zapłonęły — Czy chcesz dać mi do zrozumienia, że mogłabym zabić człowieka, bo zerwałam kwiat?

Baley powiedział pojednawczo — Niczego nie daję do zrozumienia. Czy mogę go obejrzeć?

Właściwie nie miał ochoty dotykać kwiatu. Wyrósł on w wilgotnym gruncie i nosił jeszcze ślady błota. Jak mogli ci ludzie, tak ostrożni w kontaktach z Ziemianami i nawet ze sobą, być tak niedbali, stykając się ze zwykłym brudem?

Wziął jednak łodyżkę w dwa palce i przyjrzał się kwiatowi. — Kilka cienkich bibulastych płatków zakrzywiających się wokół wspólnego środka tworzyło kielich. Wewnątrz kryła się biała wypukłość, wilgotna, pokryta czarnymi włoskami, które drżały na wietrze.

— Nie powąchasz? — spytała Gladia.

Baley uświadomił sobie, że kwiat pachnie. Nachylił się: — Pachnie jak perfumy.

Gladia klasnęła w dłonie rozbawiona — To w twoim stylu. Przecież to perfumy pachną jak kwiaty.

Baley skinął smutno głową. Otwarta przestrzeń zaczynała dawać mu się we znaki. Cienie wydłużały się i otoczenie pomroczniało. Nie miał jednak zamiaru się poddawać. Zależało mu, jakkolwiek romantycznie by to wyglądało, na tym by z jego portretu znikły szare świetlne ściany.

Gladia zabrała kwiat, bez oporu ze strony Baleya. Powoli rozchylała płatki — Myślę, że każda kobieta pachnie inaczej…

— To zależy jakich perfum używa — zauważył Baley obojętnie.

— Wyobrażam sobie, że z bliska można to ocenić. Ja nie używam perfum, bo nikt nie zbliża się do mnie, nie licząc ciebie, w tej chwili.

Przypuszczam, że często stykasz się z zapachem perfum. Na Ziemi twoja żona jest zawsze przy tobie, nieprawdaż? — Skupiła całą uwagę na kwiatku starannie odbywając płatki.

— Nie przez cały czas, nie bezustannie — odparł.

— Ale przez większość czasu. I kiedy zechcesz…

Baley przerwał — Dlaczego doktor Leebig tak usilnie starał się nauczyć cię robotyki?

Z kwiatu została już tylko łodyżka z wewnętrzną wypukłością.

Gladia obracała ją w palcach a potem wrzuciła do sadzawki. — Myślę, że chciał bym została jego asystentką.

— Czy ci to powiedział, Gladio?

— To było na samym końcu, Eliaszu. Sądzę, że się zniecierpliwił. W każdym razie spytał, czy praca robotyka nie wydaje mi się zajmująca. Powiedziałam, naturalnie, że nie wyobrażam sobie, co może być nudniejsze. Był bardzo zły.

— I potem już się z tobą nie przechadzał?

— Chyba właśnie odtąd — nic. Chyba zraniłam jego uczucie, ale co mogłam zrobić innego?

— A przedtem mówiłaś mu o swoich kłótniach z doktorem Delmarrem?

Zacisnęła pięści. Ciało jej zesztywniało. Przechyliła głowę i nienaturalnie wysokim głosem spytała — O jakich kłótniach?

— O kłótniach z twoim mężem. Podobno go nienawidziłaś.

Patrzyła na niego z wściekłością. Twarz miała wykrzywioną, plamy na policzkach — Kto ci to powiedział? Jothan?

— Doktor Leebig wspomniał o tym. To chyba prawda?

To nią wstrząsnęło — Wciąż próbujesz udowodnić, że go zabiłam. Miałam cię za przyjaciela a jesteś tylko… detektywem.

Uniosła pięści w górę.

— Wiesz, że nie zdołasz mnie dotknąć — powiedział.

Opuściła ręce i zaczęła płakać. Odwróciła głowę.

Baley pochylił głowę i zamknął oczy by nie oglądać niepokojąco długich cieni. Spytał — Doktor Delmarre nie był zbyt uczuciowy, nieprawdaż?

— Był bardzo zajęty — odpowiedziała zdławionym głosem.

— A ty jesteś uczuciowa. Mężczyźni cię pociągają.

— Nic na to nie poradzę. Wiem, że to wstrętne. Nie powinno się nawet mówić o tym.

— Mówiłaś jednak o tym z doktorem Leebigiem.

— Jothan był pod ręką i wydawało się, że mnie rozumie a ja czułam się lepiej, mówiąc o tym.

— Czy to był powód kłótni. Miałaś mężowi za złe, że nie był dla ciebie czuły?

— Czasami go nienawidziłam. Był dobrym Solarianinem, a że nie mieliśmy zgody na dz… na dz… — urwała.

Baley czekał. Kiedy Gladia uspokoiła się spytał, najłagodniej jak umiał — Czy go zabiłaś, Gladio?

— N-nie!. — A potem jakby opuściła ją chęć oporu dodała Nie powiedziałam ci wszystkiego.

— Więc zrób to teraz, proszę.

— Kłóciliśmy się wtedy, kiedy zginął. Krzyczałam na niego On na mnie nigdy nie krzyczał. Prawie mi nie odpowiadał a to tylko pogarszało sprawę. Byłam po prostu wściekła. Niczego nie pamiętam…

— Na Jozafata! — Baley zachwiał SHJ i wbił wzrok w kamienną ławkę — Czego nie pamiętasz?

— Był martwy, krzyczałam, zjawiły się roboty…

— Zabiłaś go?

— Nie pamiętam tego Eliaszu a pamiętałabym, gdybym to zrobiła, prawda? Tak się bałam… Pomóż mi, Eliaszu!

— Pomogę ci Gladio, bądź spokojna. — Myśli, Baleya skupiły się na narzędziu zbrodni. Co się z nim stało? Musiało zostać usunięte.

Mógł to zrobić tylko morderca. Gladię znaleziono na miejscu zbrodni zaraz po dokonaniu morderstwa, nie mogła więc tego zrobić. Mordercą musiał być. ktoś inny.

Baley poczuł, że musi wracać pod dach. Robiło mu się niedobrze.

— Gladio…

Spojrzał na słońce. Było już nad horyzontem. Obrócił głowę i patrzał na nie z jakąś chorobliwą fascynacją. Nigdy nie widział takiego słońca. Było szerokie, czerwone, nieco przyćmione. Można było na me patrzeć. Nie oślepiało. Widać było cienkie krwawe pasma chmur ponad nim. Jedno cienkie pasmo niczym czarna sztaba przecinało tarczę.

— Słońce jest takie czerwone — wymamrotał.

Usłyszał zdławiony głos Gladii, mówiącej ze smutkiem — Zawsze jest takie o zachodzie, czerwone i gasnące.

Baley wyobrażał sobie, jak słońce zapada za horyzont a powierzchnia planety ucieka od niego z prędkością tysiąca mil na godzinę, jak po obracającej się powierzchni niczym mikroby biegają ludzie, a ona wiruje, szaleńczo, bez końca.

To jego głowa wirowała, a kamienna ławka nachyliła się. Ciemnoniebieskie niebo ciążyło, słońce znikło. Zapamiętał zamieniające się miejscami trawę i wierzchołki drzew, krzyk Gladii i jakiś inny głos.

16. Próba wyjaśnienia

Baley uświadomił sobie, że jest w zamkniętym pomieszczeniu i że ktoś pochyla się nad nim.

Przez chwile nie mógł rozpoznać twarzy — Daniel!

W twarzy robota nie było ulgi ani żadnego zresztą rozpoznawalnego uczucia — Cieszę się, że odzyskałeś przytomność, Eliaszu. Nie ucierpiałeś chyba zbyt poważnie?

— Wszystko w porządku — powiedział Baley, tytułem próby unosząc się przy tym na łokciach. — Na Jozafata? Jestem w łóżku? Dlaczego?

— Byłeś dziś wiele razy poddany działaniu otwartej przestrzeni a skutki tego nakładały się na siebie. Musisz odpocząć.

— Ty musisz najpierw odpowiedzieć mi na kilka pytań. — Baley rozejrzał się. Trochę kręciło mu się w głowie. Nie poznawał pokoju.

Zasłony były zaciągnięte, światło było sztuczne. Poczuł się lepiej.

— Na przykład, gdzie; jestem?

— W pokoju, w domu pani Delmarre.

— Następnie wyjaśnij mi, co tu robisz? Jak się wydostałeś spod opieki robotów?

— Wiedziałem, że nie spodoba ci się taki obrót sprawy, mając jednak na względzie twoje bezpieczeństwo i moje instrukcje, nie miałem innego wyboru…

— Co zrobiłeś, na Jozafata!

— Pani Delmarre usiłowała przed kilku godzinami zobaczyć się z tobą.