Выбрать главу

— Tak — Baley przypomniał sobie, że Gladia mówiła mu o tym — Wiem o tym.

— Kazałeś robotom trzymać mnie pod strażą: „Nie wolno mu (to znaczy mnie) nawiązać łączności, oglądać ani widzieć nikogo z ludzi ani robotów”. Nie mówiłeś jednak partnerze Eliaszu, że nikomu z ludzi ani robotów nie wolno nawiązać łączności ze mną. Dostrzegasz tę różnicę?

Baley jęknął.

— Nie przejmuj się, Eliaszu. To niedopatrzenie pomogło zachować cię przy życiu. Gdy już pani Delmarre za zgoda moich strażników zobaczyła się ze mną, spytała o ciebie, a ja odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie znam twego miejsca pobytu, ale mogę spróbować cię odszukać, a ona mogłaby tymczasem kazać przeszukać dom robotom, które są przy mnie.

— Czy nie zdziwiło jej, że sam im tego nie rozkażesz?

— Dałem jej do zrozumienia, Eliaszu, że jako przybysz z Aurory nie jestem tak obznajomiony z robotami jak ona i że jej rozkazy znajdą większy posłuch i zostaną szybciej wykonane. Solarianie dumni są ze swej biegłości w posługiwaniu się robotami i lekceważą umiejętności mieszkańców innych światów.

— Kazała więc im odejść?

— Nie bez trudu. Powoływały się na wcześniejsze rozkazy, ale nie mogły ich oczywiście przytoczyć, bo nie pozwoliłeś im ujawnić kim naprawdę jestem. Zmusiła je w końcu do posłuszeństwa, chociaż musiała na nie nawrzeszczeć.

— A potem wyszedłeś?

— Wyszedłem, Eliaszu.

Szkoda, pomyślał Baley, że Gladia nie uznała tego incydentu za godny wzmianki — Długo mnie szukałeś, Danielu.

— Solariańskie roboty korzystają z subeterycznej sieci — informacyjnej. Biegły Solarianin może łatwo uzyskać informacje ale mając do czynienia z milionami podobnych do mnie maszyn i nie mając W tym doświadczenia potrzebowałem czasu by wygrzebać tę konkretną informację. Ponad godzinę dowiadywałem się o twoje miejsce pobytu. Sporo czasu zajęła mi też wizyta w miejscu pracy doktora Delmarre’a.

— Co tam robiłeś?

— Prowadziłem poszukiwania na własną rękę. Szkoda, że cię tam nie było. Ale wymogi śledztwa nie pozostawiały mu wyboru.

— Czy widziałeś się z Klorissą Cantoro?

— Oglądałem ją, ale już z jej zakładu, nie z naszej posiadłości.

Musiałem zobaczyć rejestry zakładu. Wystarczyłoby zapewne obejrzenie ich, ale pozostawanie w posiadłości mogło być ryzykowne skoro już trzy roboty wiedziały kim jestem i mogły mnie bez trudu uwięzić.

Baley czuł się prawie dobrze. Usiadł i z niesmakiem stwierdził, że ma na sobie nocą koszulę.

— Podaj mi moje ubranie.

Daniel podał je.

Ubierając się Baley spytał — Gdzie jest pani Delmarre?

— W areszcie domowym, Eliaszu.

— Co takiego? Z czyjego rozkazu?

— Z mojego rozkazu. Nie opuszcza swojej sypialni, które] pilnują roboty a jej polecenia, o ile nie dotyczą potrzeb osobistych, zostały zneutralizowane.

— Przez ciebie?

— Roboty w tej posiadłości nie wiedzą, kim jestem.

Baley skończył się ubierać — Wiem, o co oskarża się. Gladię. Miała sposobność dokonania zbrodni i to większą niż sądziliśmy. Nie pobiegła na miejsce zbrodni, usłyszawszy krzyk męża, jak to mówiła na początku. Była tam cały czas.

— Czy była świadkiem morderstwa i widziała mordercę?

— Nie, nie pamięta niczego z decydujących chwil. To się zdarza. Okazało się, że miała też powód:

— Jaki powód, Eliaszu?

— Od początku brałem tę możliwość pod uwagę. Mówiłam sobie, że gdyby to było na Ziemi i gdyby doktor Delmarre był taki jak go opisują, a Gladia Delmarre taka, na jaką wygląda powiedziałbym, że ona kocha go albo kochała, a on kocha tylko siebie. Trudno powiedzieć, czy Solarianie kochają jak Ziemianie. Mój sąd o ich uczuciach mógł być błędny. Dlatego musiałem widzieć kilkoro z nich, nie oglądać, lecz widzieć.

— Nie nadążam, partnerze Eliaszu, za biegiem twoich myśli.

— Nie wiem, czy zdołam to wyjaśnić. Otóż tym ludziom dobrano przed urodzeniem możliwości genetyczne a rzeczywisty układ genów sprawdzany jest po urodzeniu.

— Wiem o tym.

— Geny to jednak nie wszystko. Liczą się też wpływy otoczenia. Otoczenie może wpędzić w rzeczywistą psychozę, gdy układ genów dopuszcza tylko taką możliwość. Czy zauważyłeś, że Gladia interesuje się Ziemią?

— Wspominałem o tym, Eliaszu. Przyjąłem, że interesuje się tym by móc wpływać na twoje opinie.

— Przypuśćmy, że to prawdziwe zainteresowanie a nawet fascynacja. Przypuśćmy, że w ziemskich tłumach jest coś, co ją podnieca, że pociąga ja wbrew jej woli coś co nauczono ją uwalać za obrzydlistwo. Może była anormalna. Musiałem to sprawdzić widując Solarian i obserwując ich reakcję na widzenie. Dlatego musiałem rozłączyć się z tobą, Danielu i porzucić oglądanie jako metodę prowadzenia śledztwa.

— Nie wyjaśniłeś mi tego, partnerze Eliaszu.

— A czy wyjaśnienie pomogłoby w zetknięciu z tym co uważasz za swój obowiązek wobec Pierwszego Prawa?

Daniel milczał.

— Eksperyment rozwijał się. Widziałem się albo próbowałem się widzieć z kilkorga osobami. Pewien stary socjolog próbował i dał za wygraną w połowie. Pewien robotyk odmówił widzenia w ogóle, nawet w obliczu zagrożenia. Sama tylko możliwość wpędziła go w jakoś dziecinne przerażenie, ze szlochami i z palcem w ustach. Asystentka doktora Delmarre’a była zawodowo przyzwyczajona do kontaktów osobistych i znosiła moją obecność, ale z odległości dwudziestu stóp. Gladia natomiast…

— Tak, partnerze Eliaszu.

— Gladia natomiast zgodziła się mnie widzieć po krótkim zaledwie wahaniu. Znosiła moja obecność — a napięcie wyraźnie słabło z biegiem czasu. Wszystko to pasuje do schematu psychozy. Nie miała nic przeciw widzeniu się ze mną, interesowała się Ziemią, wykazywała nienormalne zainteresowanie mężem. Można to wyjaśnić silną skłonnością do kontaktów osobistych z osobami przeciwnej płci. Doktor Delmarre natomiast nie zachęcał jej do tego i nie podzielał tych uczuć. Musiało to być dla niej gorzkim rozczarowaniem.

Daniel skinął potakująco głową — Rozczarowaniem dość wielkim, by w chwili gniewu zabić.

— Mimo wszystko, nie jestem tego zdania Danielu.

— Jesteś chyba pod wpływem nie związanych ze sprawa okoliczności, Eliaszu. Pani Delmarre jest atrakcyjną kobietą, a ty jako Ziemianin nie masz jej za złe skłonności do kontaktów osobistych.

— Mam lepsze powody — powiedział z zakłopotaniem Baley (chłodne, przenikliwe spojrzenie Daniela zdawało się sięgać wgłąb jego duszy. Na Jozafata, ten stwór był przecież tylko maszyną).

— Jeśli zamordowała męża musi też być winna usiłowania zabójstwa Gruera. — Już chciał wyjaśnić jak można było tego dokonać, posługując się robotami ale powstrzymał się w porę. Nie miał pewności jak zareaguje Daniel na teorię, która czyni z robotów nieświadomych morderców.

— I zamachu na twoje życie — dodał Daniel.

Baley nachmurzył się. Nie miał zamiaru wspominać o zatrutej strzale. Nie zamierza, dawać argumentów swojemu vis-à-vis.

— Co ci powiedziała Klorissa? — spytał gniewnie. Powinien ją uprzedzić, by trzymała język za zębami ale czy mógł przewidzieć, że Daniel zacznie krążyć, zadając pytania?

— Pani Cantoro nie ma z tym nic wspólnego — odparł chłodno Daniel. — Sam byłem świadkiem usiłowania morderstwa.

— Przecież cię tam nie było!

— Sam przed godziną podniosłem cię i przyniosłem tutaj.

— O czym ty mówisz?

— Nie pamiętasz, Eliaszu? To było prawie morderstwo doskonałe. Czy to nie pani Delmarre zaproponowała wyjście na zewnątrz?