Nie byłem świadkiem ale jestem prawie pewien, że tak było.
— Tak, zaproponowała to.
— Mogła nawet zachęcać cię do opuszczenia domu.
Baley pomyślał o swoim „portrecie” i zamykających go szarych ścianach. Czy mógł to być sprytny chwyt psychologiczny? Czy Solarianka mogła do tego stopnia wczuć się w psychikę Ziemianina?
— Nie — powiedział.
— Czy to nie ona zaproponowała zejście do sadzawki i zapraszała byś usiadł na ławce?
— No cóż, tak było.
— Nie sądzisz, że musiała zauważyć, jak pogarsza się twój stan?
— Pytała raz i drugi, czy chcę wracać.
— Mogła nie mówić o tym serio. Przyglądała ci się kiedy zasłabłeś tam, na ławce a może i popchnęła cię, chociaż nie było to chyba konieczne. Zdążyłem chwycić cię w chwili gdy spadałeś z ławki w głęboką na trzy stopy wodę, w której z pewnością byś utonął.
Teraz dopiero przypomniał sobie Baley ostatnie, umykające świadomości wrażenia — Na Jozafata!
— Ponadto — mówił nieubłaganie Daniel — pani Delmarre siedziała obok ciebie, widziała twój upadek i nie ruszyła się, by go powstrzymać. Nie usiłowałaby też wyciągnąć cię z wody. Pozwoliłaby ci utonąć. Wezwałaby robota, ten z pewnością przybyłby za późno, a ona mogłaby się tłumaczyć tym że nie była W stanie cię dotknąć, nawet by ratować ci życie.
— Całkiem możliwe — pomyślał Baley — Nikt nie poddałby w wątpliwość tego, że nie mogła dotknąć innej istoty ludzkiej. Co najwyżej dziwiono by się, że w ogóle mogła być tak blisko mnie.
— Jak widzisz, partnerze Eliaszu, trudno Wątpić w to, że jest winna. Oświadczyłeś, że musiałaby również być niedoszła morderczynią Gruera tak jakby to był argument na jej korzyść, a to przecież musiała być ona. W obu przypadkach mamy ten sam powód: chęć pozbycia się kłopotliwego i upartego badacza pierwszego morderstwa.
— Cały ten łańcuch wydarzeń mógł być dziełem przypadku. Mogła nie zdawać sobie sprawy z tego jak otwarta przestrzeń podziała na mnie.
— Studiowała przecież obyczaje Ziemian i znała ich słabości.
— Zapewniałem ją jednak, że zaczynam przyzwyczajać się do przebywania na dworze.
— Mogła wiedzieć lepiej.
Baley uderzył pięścią w dłoń. — Przypisujesz jej zbyt wiele sprytu. To do niej niepodobne. W każdym razie nie można postawić oskarżenia o morderstwo, jak długo nie można wytłumaczyć braku narzędzia zbrodni.
Daniel z niewzruszoną powagą rzekł — Mogę to wytłumaczyć, partnerze Eliaszu.
Baley patrzył z osłupieniem na robota — Jak?
— Jak pamiętasz, twoje rozumowanie wyglądało tak: jeśli pani Delmarre była morderczynią, broń musiała pozostać na miejscu zbrodni. Roboty, które zjawiły się prawie natychmiast, nie znalazły nawet śladu broni, musiała więc zostać usunięta z miejsca zbrodni, musiał ją więc usunąć morderca, stąd — mordercą nie może być pani Delmarre. Czy to się zgadza?
— Zgadza się.
— A jednak, — ciągnął robot — było jedno miejsce, gdzie roboty nie szukały broni…
— Jakie miejsce?
— Pod panią Delmarre, która leżała zemdlona, zakrywając swym ciałem broń.
— Znaleziono by więc broń, gdy tylko ją przeniesiono.
— Tak jest — potwierdził robot — ale roboty jej nie przenosiły. Mówiła nam wczoraj przy obiedzie, że doktor Thool kazał robotom podłożyć jej poduszkę pod głowę i zostawić ją w spokoju. Pierwszy dotknął jej sam doktor Altin Thool, kiedy przybył ją zbadać.
— I cóż?
— Wynika z tego, partnerze Eliaszu, że pojawia się nowa możliwość. Pani Delmarre jest morderczynią a broń była na miejscu zbrodni ale doktor Thool zabrał ją i zniszczył, by chronić panią Delmarre.
Baley poczuł rozczarowanie. Spodziewał się usłyszeć coś bardziej rozsądnego. — Całkowicie brak tu motywów. Dlaczego doktor Thool miałby coś takiego robić?
— Miał pierwszorzędny powód. Pamiętasz, co mówiła o nim pani Delmarre? „Leczył mnie, odkąd byłam dzieckiem. Zawsze był miły i przyjaźnie usposobiony”. Zastanawiałem się, czy mógł istnieć powód jego szczególnej troski o nią. Dlatego właśnie odwiedziłem żłobek i sprawdziłem rejestry. Moje przypuszczenia okazały się prawdą.
— Co takiego?
— Doktor Thool jest ojcem Gladii Delmarre i, co więcej, wie o tym.
Baleyowi ani przez myśl nie przeszło by podawać te słowa w wątpliwość. Żałował tylko, że to robot pani Olivaw, a nie on sam, przeprowadził te logiczną analizę. Tak, czy inaczej, nie wszystko jeszcze zostało wyjaśnione.
— Czy mówiłeś z doktorem Thoolem?
— Tak. Jego również zaniknąłem w areszcie domowym.
— A co on mówi?
— Przyznaje, że jest ojcem Gladii Delmarre. Przedstawiłem mu zapisy jego badań jej zdrowia w okresie dzieciństwa. Jako lekarz miał w tym względzie większe możliwości niż inni.
— Dlaczego miałby interesować się jej zdrowiem?
— Zastanawiałem się i nad tym, Eliaszu. Był już starym człowiekiem, kiedy uzyskał pozwolenie na dodatkowe dziecko i udało mu się zostać ojcem. Jego zdaniem, zawdzięcza to swym genom i swojej dobrej formie. Jest z tego bardziej dumny, niż to w jego świecie jest przyjęte. Ponadto jego zawód, niezbyt ceniony na Solarii, bo wymagający kontaktów osobistych, pozwalał mu na niezakłócony kontakt z latoroślą.
— Czy Gladia wiedziała o tym?
— Zdaniem doktora Thoola nie wiedziała.
— Czy doktor Thool przyznaje się do tego, że usunął broń?
— Nie, do tego się nie przyznaje.
— Niczego więc nie osiągnąłeś, Danielu.
— Niczego?
— Jak długo nie jesteś w stanie znaleźć broni i udowodnić, że ją usunął, a przynajmniej uzyskać przyznanie się, nie masz dowodu. Zgrabny łańcuch dedukcji, to nie dowód.
— Ten człowiek nie przyznałby się, chyba w krzyżowym ogniu pytań, do czego nie jestem zdolny. Córka jest mu droga.
— Otóż nie. Jego uczucia dla córki nie są takie, jakich się spodziewamy. Solaria jest inna.
Baley przeszedł tam i z powrotem po pokoju, by ochłonąć. — Danielu, to co zrobiłeś jest logiczne ale nie jest rozsądne (logiczny ale nierozsądny — czy to nie definicja robota?) Ciągnął dalej — Doktor Thool jest starym człowiekiem, mającym za sobą swe najlepsze lata, bez względu na to, że przed trzydziestu laty spłodził córkę. Nawet Kosmici bywają sędziwi. Czy możesz wyobrazić go sobie jak bada zemdloną córkę i ogląda zwłoki zięcia? Czy widzisz jak niezwykła to sytuacja? Czy sądzisz, że aż tak nad sobą panował, by podjąć całą serię działań?
— Po pierwsze, musiał spostrzec broń, tak ukrytą pod ciałem jego córki, że nie zauważyły jej roboty. Po drugie, jeśli coś dostrzegł, musiał uświadomić sobie, że to broń i natychmiast pojąć, że jeśli zdoła niespostrzeżenie ją wynieść, nie będzie można oskarżyć jego córki o morderstwo. Rozumował bardzo jasno jak na starego człowieka ogarniętego paniką. Po trzecie musiał wykonać swój plan, a to również niełatwa rzecz dla przerażonego starego człowieka. A w końcu musiałby zdecydować się na dalsze pogrążanie samego siebie poprzez upieranie się przy kłamstwie. Wszystko to można logicznie uzasadnić ale nie wydaje się to rozsądne.
— A czy masz inne rozwiązanie, partnerze Eliaszu?
Baley usiadł w trakcie swej przemowy a teraz spróbował znów się podnieść ale stanęły mu na przeszkodzie zmęczenie i głębokość fotela. Wyciągnął rozdrażniony, dłoń — Czy mógłbyś mi podać ręko, Danielu?
Daniel przyjrzał się swojej ręce — Słucham cię, Eliaszu? Baley, klnąc w duchu dosłowność tamtego, powiedział — Pomóż mi wstać z fotela.