Выбрать главу

Silne ramię Daniela podniosło go bez trudu.

— Dzięki! Nie, nie mam innego rozwiązania, a raczej mam, ale cała rzecz zależy od znalezienia broni.

Podszedł do ciężkich zasłon, zakrywających jedną ze ścian i nie zastanawiając się nad tym, co robi odsunął skraj zasłony. Gapił się na czarną taflę szkła, zanim pojął, że to okno, a za oknem noc. Wypuścił zasłonę właśnie w chwili, gdy zbliżający się Daniel wyjął mu ją z palców.

W tym ułamku sekundy, gdy Baley przyglądał się ręce robota, odbierającego mu zasłonę z troskliwością matki chroniącej dziecko przed ogniem, nastąpił decydujący zwrot.

Porwał znów zasłonę, wydzierając ją z uchwytu Daniela.

— Eliaszu! — powiedział spokojnie Panie — Wiesz przecież, czym ci grozi otwarta przestrzeń.

— Wiem, — odpowiedział Baley — ile jej zawdzięczam!

I ciągnąc z całej siły, zdarł zasłonę z okna.

Patrzył w nie. Widział tylko ciemność, ta ciemność jednak była otwartą przestrzenią. Była to nieprzerwana, nieograniczona mroczna przestrzeń, a on się w nią wpatrywał.

Po raz pierwszy patrzył w przestrzeń Z własnej chęci. Nie brawura była powodem ani niezdrowa ciekawość, ani poszukiwanie rozwiązania zagadki morderstwa! Przestrzeń była mu potrzebna. Wszystko się zmieniło.

Ściany, mrok, tłumy, były podporami kalectwa! Musiał tak o nich podświadomie myśleć nawet wtedy, gdy sądził, że ich potrzebuje, że darzy je miłością. Czemu aż tak bardzo go dotknął gest Gladii, okrywającej jego portret szarością?

Przepełniało go uczucie tryumfu. Wtem nadleciała nowa myśl, niemal eksplodując w głowę Baleya.

Odwrócił się chwiejnie do Daniela — Wiem — wyszeptał. — Na Jozafata! Wiem!

— Co wiesz, Eliaszu?

— Wiem, co się stało z bronią. Wiem, kto jest winien. Wszystko pasuje do siebie.

17. Zebranie

Daniel nie dopuścił do rozpoczęcia akcji natychmiast.

— Jutro! — powiedział z szacunkiem, ale stanowczo — Taka jest moja rada, partnerze Eliaszu. Już późno, a ty potrzebujesz odpoczynku.

Baley musiał przyznać mu racjo, trzeba tez było poczynić przygotowania. Był pewien, że zna rozwiązanie zagadki morderstwa. To rozwiązanie było jednak w tym samym stopniu oparte na dedukcji, co teoria Daniela i równie mało warte jako dowód. Solarianie musieliby mu pomóc.

Jeżeli zaś miał wystąpić samotnie przeciw pół tuzinowi Solarian, musiał być w dobrej formie. To oznaczało wypoczynek i przygotowania.

Nie mógł jednak spać. Był pewien, że nie zaśnie. Był pewien, że nie pomogą mu w tym miękkie gościnne łóżko, ani słodki zapach, ani cicha muzyka wypełniająca gościnny pokój w domu Gladii.

Daniel usiadł skromnie w ciemnym kącie.

— Obawiasz się Gladii? — spytał Baley.

— Myślę, że nie byłoby mądrze pozwolić ci zasnąć bez ochrony — odpowiedział robot.

— Rób, Jak uważasz. Wiesz, czego się po tobie spodziewam, Danielu.

— Wiem, partnerze Eliaszu.

— Mam nadzieję, że Pierwsze Prawo nie podsuwa ci jakichś zastrzeżeń.

— Mam pewne obawy co do uczestników zebrania, które chcesz zwołać — czy będziesz miał broń i czy będziesz na siebie uważał?

— Zapewniam cię, że będę.

Westchnienie Daniela było tak bardzo ludzkie, ze Baley przyłapał się na próbie odczytania wyrazu twarzy tamtego.

— Widywałem już ludzi postępujących wbrew logice — powiedział Daniel.

— Przydałyby się nam Trzy Prawa — odparł Baley — ale cieszę się, że ich nie mamy.

Patrzył w sufit. Chociaż tak wiele zależało od Daniela, me mógł wyjawić mu całej prawdy. Roboty były wmieszane w tę sprawą.

Aurora miała swoje powody by wysłać robota jako swego przedstawiciela, ale okazało się to pomyłką.

Jeśli jednak dobrze pójdzie, za dwadzieścia cztery godziny będzie po wszystkim. Za dwadzieścia cztery godziny będzie wracał z nową nadzieją na Ziemi. Sam jeszcze nie bardzo w to wierzył, ale istniało wyjście z sytuacji, w jakiej znalazła się Ziemia.

Ziemia! Nowy Jork! Jessie i Ben! Wygodny, przytulny, drogi dom!

Na tym zatrzymał się w półśnie, ale myśl o Ziemi nie zdołała wyczarować oczekiwanej pociechy. Uczucie, które żywił dla Miast, osłabło. W końcu wszystko przybladło i zasnął.

Kiedy obudził się i umył i ubrał, fizycznie był gotów do działania. Nie czuł się jednak pewnie. Jego rozumowanie nie wydawało mu się mniej przekonywujące w świetle poranka. Chodziło raczej o spotkanie z Solarianami.

Czy mógł być pewien tego, jak się zachowają?

Pierwsza Zjawiła się Gladia. Była oczywiście najbliżej, w tym samym domu, co on. Blada, w białej sukni, wyglądała jak posąg.

Patrzyła bezradnie na Baleya. Uśmiechnął się do niej. Poprawiło to trochę jej nastrój.

Teraz pojawiali się, jeden po drugim, inni.

Attlebish, szef Służby Bezpieczeństwa, zjawił się jako drugi po Gladii, szczupły, z wyrazem wyższości i dezaprobaty na twarzy. Po nim Leebig, robotyk, zniecierpliwiony i zły, mrugający swą chorą powieką. Socjolog Quemot robił wrażenie zmęczonego, spojrzał Jednak na Baleya z uśmiechem w głęboko osadzonych oczach, jakby mówił:

„Widzieliśmy się, jesteśmy sobie bliscy”.

Klorissa Cantoro wyglądała, jakby czulą się nieswojo w towarzystwie pozostałych. Kiedy spojrzała na Gladię, dało się słyszeć prychnięcie. Potem patrzyła już w posadzkę. Na końcu zjawił się lekarz, doktor Thool. Wyglądał mizernie.

Byli więc wszyscy, z wyjątkiem Gruera, który powoli wracał do zdrowia i nie mógł uczestniczyć w zebraniu (Trudno, pomyślał Baley, poradzimy sobie bez niego). Wszyscy mieli na sobie odświętne stroje i wszyscy siedzieli w pokojach o szczelnie zasłoniętych oknach.

Daniel doskonale to wszystko zorganizował.

Oby równie dobrze wypełnił swoją część zadania, modlił się w duchu Baley.

Przenosił wzrok z jednej osoby na drugą. Kręciło mu się w głowie od nie zgranych ze sobą świateł i widoku wnętrz o różnym wystroju.

Zaczai mówić — Zamierzam omówić sprawę zabójstwa doktora Rikaina Delmarre’a zajmując się kolejno motywem, sposobnością i środkami…

Attlebish przerwał — Czy to będzie długie przemówienie?

— Być może — odpowiedział ostro Baley — Wezwano mnie tu bym zbadał sprawę morderstwa, ponieważ jestem w tym specjalistą.

To mój zawód. Wiem najlepiej, jak to się robi. (Na nic im nie pozwolić, myślał, inaczej wszystko weźmie w łeb. Wziąć nad nimi górę).

Ciągnął dalej, używając słów możliwie krótkich i ostrych — Najpierw motyw. To najmniej pewna kwestia z wszystkich trzech. Sposobność i środki to sprawy obiektywne. Wystarczy zbadać stan faktyczny. Motyw jest rzeczą subiektywną. Może być zauważalny na przykład zemsta za publiczną zniewagę, może być też całkowicie niedostrzegalny, jak irracjonalna, mordercza nienawiść którą skrycie żywi ktoś pozornie zrównoważony.

Prawie wszyscy obecni mówili przy tej czy innej okazji, że posądzają o popełnienie tej zbrodni Gladię Delmarre. Nikt nie miał innych podejrzeń. Czy Gladia miała powód? Doktor Leebig podsunął mi jeden. Powiedział, że Gladia często kłóciła się z mężem, co potem przyznała sama Gladia w rozmowie ze mną. Gniew może przypuszczalnie popchnąć do morderstwa. Pozostaje jednak pytanie, czy jedynie ona miała powód. Zastanawiam się, czy sam doktor Leebig…

Robotyk omalże podskoczył i wyciągnął rękę w stronę Baleya Niech pan się liczy, Ziemianinie, ze słowami…