— Kto uwierzy w te melodramatyczne plugastwa? — spytał chrapliwie Leebig. — Może inny Ziemianin, inne zwierzę. żaden Solarianin.
— To nie jedyny powód — powiedział Baley — Ten tkwił pewnie w pana podświadomości ale miał pan poważniejszy. Doktor Rikain Delmarre stał na drodze pańskim planom i dlatego musiał być usunięty.
— Jakim planom?
— Planom podboju Galaktyki, doktorze.
18. Odpowiedź na pytanie
— Ziemianin oszalał, to jasne! — krzyknął Leebig zwracając się do pozostałych.
Wpatrywali się bez słów, jedni w Leebiga, inni w Baleya.
Baley nie pozostawił im czasu do namysłu — Pan wie najlepiej, czy to jasne, doktorze. Doktor Delmarre chciał z panem zerwać.
Pani Delmarre sądziła, że powodem była pańska niechęć do małżeństwa. Ja tak nie sądzę. Sam doktor Delmarre snuł plany takiej przyszłości, w której możliwa będzie ektogeneza i zbyteczne będzie małżeństwo. Doktor Delmarre współpracował jednak z panem. Mógł wiedzieć więcej, niż ktokolwiek inny o niebezpiecznych doświadczeniach, które pan prowadził i próbował pana powstrzymać. Napomknął o tym dyrektorowi Gruerowi, bez szczegółów jednak, bo nie miał jeszcze pewności. Pan odkrył jego podejrzenia i zabił go.
— Szaleniec! — krzyknął znów Leebig — Nie będę tego słuchał.
— Wysłuchaj go, Leebig — uciął Attlebish.
Baley przygryzł wargę by nie zdradzić satysfakcji z wyraźnego braku sympatii w głosie szefa Służby Bezpieczeństwa. Powiedział — W tej samej rozmowie, w której wspomniał pan, doktorze, o — robotach z wymiennymi kończynami, napomknął pan też o statkach kosmicznych z własnymi mózgami pozytronowymi. Był pan wtedy stanowczo zbyt rozmowny. Może uznał pan, że jako Ziemianin nie będę w stanie zrozumieć następstw takiego zastosowania robotyki.
Może była to euforia po ustąpieniu groźby osobistego kontaktu ze mną, W każdym razie, doktor Quemot mówił mi już wcześniej, że robot pozytronowy jest tajną bronią Solarii…
Quemot, tak niespodziewanie wymieniony, poderwał się i krzyknął — Chodziło mi…
— Chodziło panu o socjologię, wiem o tym. Dało mi to jednak do myślenia. Porównajmy tylko statek kosmiczny z wbudowanym mózgiem pozytronowym ze statkiem kosmicznym z załogą ludzką.
Statek załogowy nie mógłby użyć w walce robotów. Robot nie byłby zdolny do niszczenia ludzi w nieprzyjacielskich statkach lub światach. Nie odróżniałby przyjaciół od wrogów.
— Możnaby, oczywiście, powiedzieć robotowi, że nieprzyjacielski statek nie ma ludzi na pokładzie, albo że planeta jest niezamieszkała, byłyby z tym jednak trudności. Robot wiedziałby, że jego własny statek ma ludzi na pokładzie, że ludzie zamieszkują jego własny świat. Mógłby przyjąć, że jest tak i w przypadku wrogich statków i światów. Trzebaby prawdziwego eksperta od robotyki, takiego jak doktor Leebig by móc posłużyć się robotami, ale takich ekspertów jest niewielu.
— Statek kosmiczny z własnym pozytronowym mózgiem atakowałby natomiast ochoczo każdy statek, który kazanoby mu atakować. Zakładałby naturalnie, że wszystkie statki są bezzałogowe.
Możnaby uniemożliwić mu odbiór sygnałów z nieprzyjacielskich statków. Statek, w którym mózg pozytronowy prowadzi ogień, byłby o wiele sprawniejszy niż zwykłe statki załogowe. Nie potrzebując przestrzeni dla załogi, zapasów, odtwarzaczy wody i powietrza, mógłby taki statek unieść silniejszy pancerz, silniejsze uzbrojenie, być odporniejszy od zwykłego statku. Jeden statek z mózgiem pozytronowym mógłby pokonać całe floty zwykłych statków. Czy się mylę?
Ostatnie pytanie padło pod adresem doktora Leebiga, który podniósł się z fotela i stał wyprostowany, prawie zesztywniały — z gniewu?, z przerażenia?
Nie było odpowiedzi, żadna odpowiedź nie zostałaby usłyszana.
Coś się przełamało i pozostali maczali wrzeszczeć jak szaleni. Klorissa miała twarz Furii, nawet Gladia zerwała się, potrząsając w powietrzu piąstkami. Wszyscy zwrócili się przeciw Leebigowi.
Baley przymknął oczy. Spróbował choć na parę chwil rozluźnić mięśnie.
A więc udało się. Nacisnął wreszcie właściwy guzik. Quemot porównywał roboty Solarii do helotów Sparty, z tą różnicą, że roboty nie podniosą buntu, więc Solarianie mogą spać spokojnie.
Gdyby jednak znalazł się człowiek, który ośmieliłby się nauczyć roboty działania na szkodę ludzi, byłoby to podburzenie do buntu.
Czy nie byłaby to zdrada główna? Czy w świecie takim jak Solaria, gdzie liczba robotów miała się do liczby ludzi jak dwadzieścia tysięcy do jednego, wszyscy do ostatniego nie obróciliby się przeciw podejrzanemu o popychanie robotów przeciw ludziom?
— Jest pan aresztowany! — krzyczał Attlebish — Nie wolno panu ruszać pańskich ksiąg i zapisów, zanim nie wejrzy w nie rząd — ledwie było go słychać w tym pandemonium.
Do Baleya zbliżył się robot — Wiadomość od pana Olivawa, proszę pana! Baley zapoznał się z wiadomością — Chwileczkę! — zawołał.
Jego głos miał niemal magiczne działanie. Wszyscy obrócili się ku niemu a na wszystkich twarzach, oprócz twarzy Leebiga, malowała się napięta uwaga.
Zaczął mówić — Nie byłoby rozsądne oczekiwać, że doktor Leebig pozostawi swe zapisy nietknięte i zaczeka aż przejmie je jakiś urzędnik. Zanim więc zaczęło się to zebranie, mój partner, Daniel Olivaw udał się do posiadłości doktora Leebiga. Właśnie otrzymałem wiadomość od niego. Jest już na miejscu i za chwilę będzie u doktora Leebiga z nakazem uwięzienia go.
— Uwięzienia! — zaskowyczał w zwierzęcym prawie — przerażeniu Leebig — Ktoś tu jest? Fizycznie? Nie, nie! — Drugie „Nie” było już piskiem — Nic panu nie grozi — powiedział chłodno Baley — jeśli będzie pan skłonny do współpracy. .
— Ale ja nie mogę go widzieć, nie mogę go widzieć — Robotyk upadł na kolana, najwyraźniej nie zdając sobie z tego sprawy. Złożył dłonie w rozpaczliwym geście błagania — Czego pan chce? Chce pan przyznania się? Tak, robot Delmarre’a miał wymienne kończyny.
Tak, to ja zorganizowałem otrucie Gruera. To ja sprawiłem, że strzelano do pana. Projektowałem też statki, o których pan mówił. Nie miałem w tym sukcesów, ale projektowałem je. Niech pan go tylko powstrzyma! Nie pozwólcie mu podejść, zatrzymajcie go!
Słowa zmieniły się w bełkot.
Baley skinął głową. Następny właściwy guzik. Zagrożenie fizyczną obecnością wymogło przyznanie się skuteczniej niż tortury.
Nagle na jakiś dźwięk czy ruch poza granicą obrazu głowa Leebiga obróciła się. Uniósł ręce jakby coś odpychał.
— Odejdź — prosił. — Odejdź. Nie podchodź. Nie podchodź, proszę! Proszę…
Odczołgał się na rękach i kolanach i nagle sięgnął ręką do kieszeni kurtki, wyjął coś i podniósł błyskawicznie do ust. Zakołysał się i upadł twarzą w dół.
Baley chciał krzyknąć „Głupcze! To nie człowiek się zbliża, to tylko jeden z twych kochanych robotów!”.
Daniel Olivaw wpadł w pole widzenia i przez chwilę patrzył z góry na skręconą postać.
Baley wstrzymał oddech. Gdyby Daniel zdał sobie sprawę, że to właśnie jego pseudoczłowieczeństwo zabiło Leebiga, skutki tego byłyby straszne dla mózgu podległego Pierwszemu Prawu.
Daniel jednak przyklęknął tylko a jego czułe palce dotknęły w kilku miejscach ciała Leebiga. Potem uniósł głowę Leebiga niby coś nieskończenie cennego, kołysząc ją i głaszcząc.
Jego posągowa twarz zwróciła się do patrzących i wyszeptał: Człowiek jest martwy.
Baley spodziewał się jej, prosiła o ostatnie spotkanie a jednak oczy rozszerzyły mu się, kiedy weszła.