— Czy wie pan, czemu zachęcałem pana by opisał pan swe wrażenia? — Nie czekał na odpowiedź — Pański raport został już wstępnie oceniony przez naszych socjologów. Zastanawiałem się, czy rozumie pan, jak wspaniałe nowiny przywiózł pan Ziemi. Widzę, że pan rozumie.
— Chwileczkę, — powiedział Baley — jest coś jeszcze.
— Istotnie — zgodził się ochoczo Minnim. — Solaria nie zdoła zapobiec stagnacji. Minęła już punkt zwrotny. Zbyt daleko posunęła się ich zależność od robotów. Pojedynczy robot nie zdoła utrzymać dziecka w posłuchu, chociaż wyszłoby to dziecku na dobre. Rzesza robotów nie zdoła uratować planety, bo pozwoli rozpadać się jej strukturom społecznym, kiedy te zaczną się wyradzać. Zaziemskie Światy czeka więc stagnacja a Ziemia wyzwoli się spod ich dominacji. Nie musimy się buntować. Wolność przyjdzie sama.
— Chwileczkę — powiedział Baley, już głośniej. — Mówimy tylko o Solarii, nie o pozostałych Światach Zaziemskich.
— To wszystko jedno. Pański Solariański socjolog… Kmiot…
— Quemot, panie sekretarzu.
— A więc Quemot. Powiedział, że inne Zaziemskie Światy zmierzają w tym samym kierunku, co Solaria, nieprawdaż?
— Tak mówił, ale on sam niczego nie wic o innych Zaziemskich Światach i żaden z niego socjolog. Myślałem, że wyłożyłem to dość jasno.
— Nasi ludzie to sprawdzą.
— Im też brak danych. Niczego nie wiemy o naprawdę wielkich Światach Zaziemskich, choćby o Aurorze, świecie Daniela. Nierozsądne byłoby spodziewać się, że wszystkie będą podobne do Solarii.
W Galaktyce jest w istocie tylko jeden świat podobny do Solarii…
Minnim przerwał, machając z zadowoleniem swą zadbaną dłonią — Nasi ludzie to sprawdzą. Jestem pewien, że zgodzą się z Quemotem.
Baley spochmurniał. Ziemscy socjologowie zgodzą się z Quemotem, jeśli będzie im na tym zależało. W liczbach można znaleźć wszystko, jeśli szuka się odpowiednio długo i pomija niewygodne informacje.
Zastanawiał się, czy lepiej będzie mówić teraz, gdy słucha go przedstawiciel rządu, czy też…
Zastanawiał się odrobinę za długo. Minnim, przesunąwszy kilka papierów, odezwał się rzeczowym tonem — Jeszcze parę drobiazgów, agencie, związanych ze sprawą Delmarre’a, i jest pan wolny.
Czy chciał pan aby Leebig popełnił samobójstwo?
— Chciałem zmusić go do przyznania się, panie sekretarzu. Nie przewidywałem samobójstwa i to spowodowanego zbliżaniem się kogoś, kto, o ironio, był tylko robotem, nie mógł więc naruszyć tabu.
Nie żałuję jednak, że zginął, prawdę mówiąc. Był niebezpiecznym człowiekiem. Upłynie sporo czasu zanim ktoś inny połączy geniusz z szaleństwem, jak on.
— Zgadzam się z tym — rzekł sucho Minnim — i uważam jego śmierć za szczęśliwy traf. Czy jednak brał pan pod uwagę ryzyko, że Solarianie zrozumieją, iż Leebig nie mógłby zapewne zabić Delmarre’a?
Baley wyjął fajkę z ust i milczał.
— Wie pan, agencie, że tego nie zrobił. Trzeba było zbliżyć się fizycznie do zamordowanego a on był do tego niezdolny. Wolałby umrzeć, niż pozwolić na to i umarł a nie pozwolił.
— Ma pan słuszność, panie sekretarzu. Liczyłem na to, że Solarianie będą tak wstrząśnięci nadużyciem, którego się dopuścił w sprawie robotów, że przestaną o tym myśleć.
— Więc kto zabił Delmarre’a?
Baley odpowiedział powoli — Jeśli chodzi panu o to, kto zadał cios, zrobiła to osoba, o której wszyscy to wiedzieli, Gladia Delmarre, żona zabitego.
— I pan pozwolił jej odejść?
— Moralnie nie ona za to odpowiada. Leebig wiedział, że Gladia kłóci się zażarcie z mężem. Musiał wiedzieć, w jaką furię wpada w gniewie. Leebig pragnął, by okoliczności śmierci męża obciążały żonę. Robot, którego posłał do Delmarre’a, był jak sądzę pouczony, by wręczył Gladii, gdy ta wpadnie w furię, jedną ze swych wymiennych kończyn. Mając broń w ręku, w całkowitym zaćmieniu umysłu zrobiła to, zanim Delmarre i robot zdołali ją powstrzymać. Gladia była w ręku Leebiga tak samo nieświadomym instrumentem, jak robot.
— Ramię robota musiało więc być zakrwawione — zauważył Minnim .
— I zapewne było — odpowiedział Baley — ale to Leebig zajmował się robotem. Mógł z łatwością kazać innym robotom, które to zauważyły, aby zapomniały o tym. Mógłby to również spostrzec doktor Thool, ale zajmował się wyłącznie zmarłym i nieprzytomną kobietą. Błędem Leebiga było przekonanie, że wina Gladii jest oczywista, iż nie uratuje jej brak narzędzia zbrodni. Nie mógł też przewidzieć, że do pomocy w śledztwie wezwany zostanie Ziemianin.
— Kiedy zaś Leebig już nie żył, załatwił pan Gladii opuszczenie Solarii. Czy po to, by ją ratować, gdyby jacyś Solarianie zaczęli zastanawiać się nad tą sprawą?
Baley wzruszył ramionami — Dosyć się nacierpiała. Była ofiarą ich wszystkich, męża, Leebiga, całej Solarii.
— Czy nie było to naginanie prawa dla osobistego kaprysu?
Nieprzystępna twarz Baleya przybrała nieugięty wyraz — To nie był kaprys. Nie obowiązują mnie prawa Solarii. Dobro Ziemi ponad wszystko i dla jej dobra musiałem uporać się z Leebigiem, który stanowił dla niej niebezpieczeństwo. Co do pani Delmarre, spojrzał w twarz Minnimowi, czując że robi decydujący krok. Musiał to powiedzieć — Co do pani Delmarre, była dla mnie przedmiotem eksperymentu.
— Jakiego eksperymentu?
— Chciałem’ się przekonać, czy pogodziłaby się ze światem, gdzie dozwolone są kontakty osobiste, czy ma dość odwagi by oglądać łamanie wpojonych jej zwyczajów. Bałem się, że odmówi wyjazdu i wybierze raczej pozostanie, niż porzucenie solariańskiego sposobu życia. Wybrała jednak zmianę i byłem rad, że to zrobiła.
Dla mnie miało to znaczenie symboliczne. Wydało mi się to drogą ratunku dla nas.
— Dla nas? — spytał żywo Minnim. — O czym pan, u diabła, mówi?
— Nie dla pana i dla mnie, panie sekretarzu, — rzekł Baley z powagą — ale dla całej ludzkości. Błędnie ocenia pan Zaziemskie Światy. Mają niewiele robotów, przestają ze sobą nawzajem i bacznie śledzą to, co dzieje się na Solarii. Wie pan, że R. Daniel Olivaw był tam ze mną i wrócił z raportem. Grozi im przemiana w Solarię ale rozpoznają z pewnością to niebezpieczeństwo, zachowają równowagę, zachowają przywództwo ludzkości.
— Takie jest pańskie zdanie — powiedział wyczekująco Minnim.
— Jest coś jeszcze. Istnieje świat podobny do Solarii i jest to Ziemia.
— Agencie Baley!
— Tak właśnie jest, panie sekretarzu. Jesteśmy odwrotnością Solarii. Oni odizolowali się od siebie nawzajem, my od Galaktyki.
Oni znaleźli się w ślepym zaułku w swych nienaruszalnych posiadłościach, my w ślepym zaułku w swych podziemnych Miastach. Oni są przywódcami bez naśladowców. Mają tylko roboty, które nie mogą się sprzeciwić. My tylko naśladujemy. Nie mamy przywódców.
Mamy tylko zamykające nas Miasta — Baley zacisnął pięści.
Minnim był niezadowolony — Agencie, wiele pan przeszedł. Trzeba panu wypoczynku i dostanie go pan. Miesiąc urlopu a potem awans.
— Dziękuję, ale chciałbym, żeby mnie pan wysłuchał. Z tego ślepego zaułka jest jedno wyjście, na zewnątrz, w przestrzeń kosmiczną. Są tam miliony światów a tylko pięćdziesięcioma z nich władają Kosmici. Jest ich niewielu. Są długowieczni. Nas jest wielu. Żyjemy krótko. Będą z nas lepsi od nich odkrywcy i kolonizatorzy. Robi nam się ciasno a dzięki częstej zmianie pokoleń nie brakuje nam młodych zuchów. To przecież nasi przodkowie kolonizowali Zaziemskie Światy.
— Tak, zgoda, obawiam się jednak, ze mój czas się kończy…