Выбрать главу

Baley czuł, że tamtemu pilno się go pozbyć ale nie ruszył się z miejsca — Gdy pierwsza kolonizacja stworzyła przewyższające nas techniką światy, uciekliśmy w łono Ziemi. Kosmici dali nam odczuć nasza niższość, kryjemy się więc przed nimi. To żadna odpowiedź. By wyjść z kręgu rewolt i represji musimy zmierzyć się z tamtymi, naśladować ich, jeśli trzeba, przewodzić im, jeśli zdołamy. By móc to robić trzeba spojrzeć w twarz otwartej przestrzeni.

Jeśli dla nas za późno na naukę, uczmy nasze dzieci. To sprawa najwyższej wagi.

— Potrzebuje pan wypoczynku, agencie.

— Proszę posłuchać, panie sekretarzu. Jeśli Kosmici są silni a my będziemy stać w miejscu, Ziemia zostanie zniszczona w ciągu stulecia. To pewne, sam pan mi to mówił. Jeśli Kosmici są słabi, możemy ocaleć ale kto nam zaręczy, że są słabi? Wiemy to tylko o Solarianach.

— Ale…

— Jeszcze nie skończyłem. Czy kosmici są silni, czy nie, możemy jedno zmienić — sposób życia. Rozlećmy się po naszych własnych nowych światach, a sami staniemy się Kosmitami. Jeśli pozostaniemy stłoczeni tu na Ziemi, rewolta będzie nieunikniona, zwłaszcza gdy ludzie oprą swe nadzieje na domniemanej słabości Kosmitów.

Niech pan zapyta socjologów przedstawiając im moje argumenty.

Gdyby mieli wątpliwości, proszę znaleźć sposób, by mnie posłać na Aurorę. Wrócę z raportem o prawdziwych Kosmitach a pan będzie wiedział, co musi zrobić Ziemia.

— Minnim skinął potakująco głową — Tak, tak. Do widzenia, agencie!

Baley odszedł w podniosłym nastroju. Nie oczekiwał oczywistego zwycięstwa. Zwycięstwo nad zakorzenionym sposobem myślenia nie jest sprawą dnia ani roku. Zauważył jednak, jak zaduma i niepewność na moment starły z twarzy Minnima wcześniejszą naiwną radość.

Wiedział, co nastąpi. Minnim spyta socjologów. Jeden czy dwóch nie będzie miało pewności. Zasięgną opinii Baleya.

Jeszcze rok, myślał Baley, wystarczy rok, a będę w drodze na Aurorę. Wystarczy jedno pokolenie a będziemy znów w przestrzeni kosmicznej.

Baley wsiadł do ekspresówki jadącej na północ. Wkrótce zobaczy Jessie. Czy ona zrozumie? A ich syn, siedemnastoletni Bentley?

Gdy sam Ben będzie miał siedemnastoletniego syna, czy będzie w jakimś nowym świecie budował lepsze życie?

Była to zatrważająca myśl. Baley wciąż jeszcze lękał się otwartej przestrzeni. Nie uciekał jednak, walczył z tym lękiem. Była w tym szczypta szaleństwa. Otwarta przestrzeń dziwnie go pociągała od samego początku, od dnia gdy przechytrzył Daniela, kazał opuścić dach pojazdu i wstał.

Nie rozumiał jeszcze wtedy wszystkiego. Daniel myślał, że to niezdrowa ciekawość. Sam uważał, że to jego obowiązek, że mu to pomoże w wyjaśnieniu sprawy. Dopiero ostatniego wieczoru na Solarii, gdy zerwał z okna zasłonę, uświadomił sobie, że przestrzeń jest mu potrzebna, że go pociąga, obiecuje wolność.

Miliony Ziemian podzieliłyby pewnie to uczucie, gdyby podsunąć im te myśl, pomóc zrobić pierwszy krok.

Rozejrzał się. Ekspresówka przyspieszała. W blasku sztucznego światła przesuwały się wstecz bloki mieszkalne, połyskujące reklamy i wystawy sklepów, fabryki, światła, hałas i ludzie, ludzie. Było to wszystko, co kiedyś kochał, czego lękał się opuścić, za czym tęsknił, jak mu się zdawało, na Solarii.

Wszystko to było mu obce. Nie mógł już znaleźć sobie miejsca.

Wyjechał, by wyjaśnić sprawę morderstwa i wrócił odmieniony.

Powiedział Minnimowi, że Miasta są łonem ludzkości — i tak było.

Co najpierw musi zrobić człowiek, by móc się stać człowiekiem?

Opuścić łono, gdy zaś raz je opuści, nie ma powrotu.

Baley opuścił Miasto i nie było już powrotu. Miasto nie było już jego Miastem. Stalowe Jaskinie były mu obce. Tak musiało być. Tak będzie i z innymi a wtedy Ziemia odrodzi się i sięgnie w przestrzeń.

Serce biło mu tak mocno, że prawie nie słyszał hałasu wokół siebie.

Przypomniał sobie swój sen, śniony na Solarii. Zrozumiał go wreszcie. Podniósł głowę. Mógłby przez całą tę stal i beton i ludzi ponad sobą zobaczyć światło, wabiące ludzi w przestrzeń. Mógłby widzieć, jak świeci nagie słońce!

Koniec