Chciał jednak wyjrzeć z pojazdu. Czuł, że musi to zrobić. Nie mógł zaakceptować stosunków typu niańka — dziecko.
Przez chwilę myślał o wymierzaniu blastera we własną głowę ,,Otwórz dach albo się zestrzelę”. Wiedział jednak, że tego nie zrobi.
Byłoby to niegodne i nie odpowiadało mu w najmniejszym stopniu.
Odezwał się z rezygnacją — Czy mógłbyś spytać kierowcę, jak daleko jesteśmy od celu?
— Oczywiście, partnerze Eliaszu.
Daniel pochylił się i pchnął dźwigienkę. W tej samej chwili Baley pochylił się również, wołanie: — Kierowco! Opuść dach pojazdu!
Ludzka dłoń przełożyła dźwignię i pozostała na niej. Baley patrzył z zapartym tchem na Daniela.
Daniel przez chwile nie poruszał się, jakby poplątały mu się jego pozytronowe myśli, usiłując dostosować się do nowej sytuacji. Po chwili jego dłoń poruszyła się.
Baley przewidział ten ruch. Daniel mógł usunąć jego dłoń z przełącznika (nie czyniąc mu krzywdy) i zmienić polecenia.
Odezwał się — Nie pozwolę ci usunąć mojej ręki. Ostrzegam, ze będziesz musiał wyłamać mi palce.
Nie była to prawda, Daniel jednak wstrzymał rękę. Pozytronowy mózg musiał porównać prawdopodobieństwa zdarzeń, co Wymagało chwili zastanowienia.
— Już za późno — powiedział Baley.
Wygrał. Dach cofał się, a do odkrytego wnętrza pojazdu wpadało ostre białe światło słońca Solarii. Baley chciał zamknąć oczy, w odruchu przerażenia, przemógł się jednak. Stał w ulewie błękitu i zieleni, w niewiarygodnych ilościach tych barw. Czuł na twarzy prąd powietrza. Nie mógł rozróżnić szczegółów. Przemknęło obok coś poruszającego się. Mógł to być robot, zwierzę, jakiś, przedmiot uniesiony podmuchem — nie umiał tego powiedzieć. Pojazd minął to coś zbyt Szybko.
Błękit, zieleń, powietrze, dźwięki, ruch — a ponad wszystko spadające z góry wściekłe, bezlitosne, przerażające białe światło, bijące z zawieszonej w niebie kuli.
Na ułamek chwili odchylił głowę i spojrzał wprost w słońce Solarii. Patrzył w nie, nieprzesłonięte rozszczepiającym światło szkłem werand na górnych poziomach Miasta. Spoglądał na nagie słońce W tym momencie poczuł na ramionach dłonie Daniela. Poczuł, ze myśli mu się plączą. Musiał patrzeć. Musiał zobaczyć wszystko, co zdoła zobaczyć. Daniel zaś musiał go przed tym powstrzymać.
Robot nie śmiałby użyć gwałtu wobec człowieka a jednak Baley czuł, że dłonie tamtego zmuszają go, by usiadł.
Uniósł ramiona, by odepchnąć tamte bezcielesne dłonie i stracił przytomność.
3. Nazwisko ofiary
Baley znów był w zamkniętym wnętrzu. Przed oczami falowała mu twarz Daniela pokryta czarnymi plamami, które gdy przymykał oczy stawały się czerwone.
— Co się stało? — spytał.
— Przykro mi, że cię nie ostrzegłem — odpowiedział Danie!.
Patrzenie w słońce szkodzi ludzkim oczom ale mam nadzieję, że tak krótkie naświetlenie nie sprawiło większych szkód. Musiałem ściągnąć cię w dół, kiedy podniosłeś głowę, a ty straciłeś przytomność.
Baley skrzywił się. Pytanie, czy zemdlał z nadmiaru wrażeń (albo ze strachu), czy też został ogłuszony, pozostawało bez odpowiedzi.
Nic go nie bolało.
Powstrzymał się od zapytania wprost. Wolał tego nie wyjaśniać — Nie było tak źle — powiedział.
— Z twego zachowania, Eliaszu, wnosiłbym, że nie było ci przyjemnie.
— Bynajmniej! — upierał się Baley. Plamy przed oczami bladły — Żałuję, że tak mało widziałem, za szybko jechaliśmy. Czy mijaliśmy robota?
— Mijaliśmy wiele robotów. Jedziemy przez sady posiadłości Kinbalda.
— Muszę spróbować jeszcze raz — oświadczył Baley.
— Nie wolno ci. Nie w mojej obecności — odparł Daniel. Nawiasem mówiąc, spełniłem twoje życzenie.
— Moje życzenie?
— Jak pamiętasz, Eliaszu, przed opuszczeniem dachu poleciłeś mi spytać, jak daleko jeszcze. Pozostało dziesięć mil. Dojedziemy za sześć minut.
Baley miał ochotę spytać Daniela, czy się nie gniewa, że został przechytrzony, by zobaczyć, jak zmieniają się doskonałe rysy twarzy tamtego, ale się powstrzymał. Daniel odpowiedziałby, że nie, nie zdradzając urazy ani irytacji. Pozostałby jak zawsze chłodny, poważny i niewzruszony.
— W każdym razie, Danielu, muszę do tego przywyknąć — powiedział.
Robot spojrzał na partnera — O czym mówisz?
— Na Jozafata! O tym — o świecie na zewnątrz, o planecie!
— Nie będziesz musiał wyglądać na zewnątrz — odpowiedział Daniel, jakby uważał sprawę za zakończoną, — Zwalniamy, Eliaszu.
Chyba dojechaliśmy. Trzeba będzie poczekać na połączenie rękawem z mieszkaniem, które będzie naszą bazą operacyjną.
— Rękaw jest niepotrzebny, Danielu. Jeśli mam pracować na zewnątrz, im, prędzej będę to miał za sobą, tym lepiej.
— Nie ma powodu, żebyś miał pracować na zewnątrz, Eliaszu…, Robot chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Baley uciszył go stanowczym ruchem ręki.
Nie miał ochoty być pocieszanym, uspakajanym i zapewnianym, że wszystko będzie dobrze i że będzie pod dobrą opieką. Chciał tylko zapewnienia, że będzie mógł troszczyć się sam o siebie i wypełniać swe zadanie.
Trudno było znieść widok otwartej przestrzeni. Mogłoby sięokazać, że w krytycznej chwili zabraknie mu odwagi, by stawić temu czoła, nawet za cenę utraty reputacji a może i bezpieczeństwa Ziemi.
Na tę myśl twarz jego przybrała zacięty wyraz. Jeszcze zmierzy się z powietrzem, słońcem i przestrzenią.
Eliasz Baley czuł się, jak mieszkaniec małego Miasta, dajmy n to Helsinek, odwiedzający Nowy Jork i z lękiem liczący jego poziomy. Przypuszczał, że „mieszkanie” to coś w rodzaju apartamentu było jednak inaczej. Przechodzeniu z pokoju do pokoju nie było końca. Szczelnie zasłonięte panoramiczne okna nie przepuszczały ani odrobiny światła dziennego. Pokoje, do których wchodzili, rozświetlały się w ciszy i równie cicho gasły po ich wyjściu.
— Ile tych pokoi! — dziwił się Baley — To istne małe masto, Danielu.
— Możnaby tak pomyśleć, Eliaszu — zgodził się ze spokojem Daniel.
Wszystko tu wyglądało dziwnie. Po co było upychać w jednym domu z nim aż tylu kosmitów?
— Ilu będę miał współmieszkańców? — spytał.
— Będę, oczywiście, ja i roboty.
— Powinienem powiedzieć „Ja i inne roboty” — pomyślał Baley.
Zauważył, że Daniel gra rolę człowieka nawet wtedy, gdy są sami.
Ta myśl zaraz ustąpiła innej — Roboty. — Ilu będzie ludzi?!
— Nie będzie ludzi, Eliaszu.
Weszli właśnie do pokoju wypełnionego od podłogi do sufitu książkofilmami. Trzy czytniki z dużymi dwudziestoczterocalowymi ekranami stały w trzech kątach pokoju a ekran przestrzenny zajmował czwarty.
Baley rozglądał się z irytacją — Czy wyrzucono wszystkich mieszkańców, żebym mógł swobodnie obijać się w tym mauzoleum?
— To mieszkanie jest przeznaczone dla ciebie. Na Solarii zwyczajowo mieszka się samotnie.
— I wszyscy mają takie mieszkania?
— Wszyscy.
— Po co im tyle pokoi?
— Każdy pokój ma inne przeznaczenie. To jest biblioteka. Jest też sala koncertowa, sala gimnastyczna, kuchnia, jadalnia, piekarnia, magazyn sprzętu, warsztaty i miejsca postoju robotów, dwie sypialnie.
— Wystarczy! Skąd to wiesz?
— To część zestawu informacji, który mi przekazano na Aurorze — odparł bez namysłu Daniel.
— Na Jozafata! A kto się tym wszystkim zajmuje? — Zatoczył ręką koło.