— Fetolog.
Baley zanotował to. — Kto mógłby opisać mi okoliczności przestępstwa. Wolałbym relacje z możliwie pierwszej ręki.
Gruer uśmiechnął się posępnie, jego spojrzenie pobiegło ku Danielowi i wróciło do Baleya — Jego żona, agencie.
— Jego żona?
— Tak. Nazywa się Gladia. — Gruer wymówił to imię rozdzielając je na trzy sylaby.
— Czy mają dzieci? — Baley nie słysząc odpowiedzi podniósł wzrok znad notatnika — Czy mają dzieci?
Gruer zrobił kwaśną minę. Wyglądał, jakby źle się czuł. Wreszcie powiedział — Prawdę mówiąc, nie wiem.
— Jak to?
— W każdym razie — mówił szybko Gruer sądzę, ze powinien pan odłożyć działanie do jutra. Wiem, proszę pana, że ma pan za sobą ciężką podróż, że jest pan zmęczony i zapewne głodny.
Baley chciał zaprzeczyć, uświadomił sobie jednak, że perspektywa posiłku wydaje mu się bardzo pociągająca. Spytał — Czy nie zjadłby pan z nami? — Nie przypuszczał jednak by Gruer jako Kosmita przyjął zaproszenie (A jednak zdobył się na „proszę pana!” zamiast „agencie!”, to już było coś).
— Żałuję, ale wzywają mnie obowiązki — odpowiedział, zgodnie z oczekiwaniem Gruer — Musze panów opuścić.
Baley wstał. Grzeczność wymagała, by odprowadził Gruera do drzwi. Nie było mu jednak pilno znaleźć się na progu otwartej przestrzeni a przy tym me wiedział gdzie są drzwi. Stał tak, nie wiedząc co zrobić.
— Pańskie roboty wiedza, jak mnie znaleźć gdyby chciał pan ze mną mówić. Do zobaczenia! — Gruer z uśmiechem skinął głową I zniknął.
Baleyowi wydarł się okrzyk.
Nie było Gruera, ani krzesła na którym siedział. Błyskawicznej przemianie uległa też ściana za plecami Gruera i podłoga pod jego stopami.
Daniel odezwał się — Nie był tu we własnej osobie. To był trójwymiarowy obraz. Sądziłem, że wiesz. Macie takie rzeczy na Ziemi.
— Nie takie, jak to — wymamrotał Baley.
Trójwymiarowe obrazy na Ziemi zamykały się w sześciennym polu siłowym, które połyskiwało w tle a sam obraz lekko migotał Na Ziemi nie można było pomylić obrazu z rzeczywistością. Tu natomiast…
Nic dziwnego, że Gruer nie nosił rękawiczek. Nie były mu taż potrzebne filtry w nozdrzach.
— Czy chciałbyś teraz coś zjeść, Eliaszu? — spytał Daniel.
Obiad był nowym doświadczeniem. Pojawiły się roboty. Jeden nakrył do stołu. Drugi przyniósł potrawy.
— Ile ich jest w tym domu, Danielu?
— Około pięćdziesięciu, Eliaszu.
— Czy będą tak stać dopóki nie skończymy obiadu? — Jeden z robotów stanął w kącie a jego połyskująca twarz z żarzącymi się oczami zwrócona była ku Baleyowi.
— To jest w zwyczaju, na wypadek gdybyśmy potrzebowali jego usług — wyjaśnił Daniel. — Jeśli sobie tego nie życzysz, każ mu po prostu odejść.
— Baley wzruszył ramionami — Niech sobie stoi.
W normalnych okolicznościach uznałby jedzenie za wyśmienite, teraz jednak jadł machinalnie. Mimochodem zauważył, że Daniel również je równie beznamiętnie. Później będzie musiał, oczywiście opróżnić worek w którym magazynował „zjedzoną” żywność. Daniel wciąż się maskował.
— Czy na zewnątrz jest już noc? — spytał Baley.
— Tak, już noc — potwierdził Daniel.
Baley z posępną miną przyglądał się łóżku. Było zbyt duże. Cała sypialnia była zbyt duża. Nie było pledów do przykrycia. Prześcieradła nie dawały poczucia izolacji.
Miał już za sobą doświadczenie z kąpielą w kabinie natryskowej, do której wchodziło się z sypialni — szczyt luksusu a jednak czemuś wydawało mu się to niezdrowe.
— Jak zgasić światło? — spytał. Oparcie łóżka jarzyło się — łagodnym blaskiem, zapewne dla wygody przy czytaniu, nie miał jednak nastroju.
— Zgaśnie, kiedy ułożysz się do snu.
— Roboty czuwają, nieprawdaż?
— To ich zawód.
— Na Jozafata!, czy Solarianie robią coś własnoręcznie? mruknął Baley — Ciekaw jestem dlaczego żaden robot nie wyszorował mi pleców pod natryskiem?
— Zrobiłby to, gdybyś zażądał — odpowiedział z powagą Daniel.
A co do Solarian, robią, na co mają ochotę. Roboty nie robią niczego, na co im nie pozwolono, z wyjątkiem oczywiście czynności, które muszą być wykonane dla dobra człowieka.
— Aha. Dobranoc Danielu.
— Będę w drugiej sypialni, Eliaszu. Gdybyś w nocy czegoś potrzebował…
— Wiem, w stoliku jest płytka kontaktowa. Wystarczy jej dotknąć. Ja też się zjawię.
Sen odbiegł Baleya. Wyobrażał sobie dom, w którym przebywał, ryzykownie balansujący na samej powierzchni planety i pustkę która niby jakiś potwór czyhała na zewnątrz, Jego mieszkanie na Ziemi — jego wygodne ciasne mieszkanie mieściło się pośród wielu innych. Dziesiątki poziomów i tysiące ludzi dzieliły go od powierzchni.
Mówił sobie, że nawet na Ziemi ludzie żyją na najwyższym poziomie, w bezpośredniej bliskości otwartej przestrzeni. Pewnie! Dlatego też czynsze były tam niskie.
Potem pomyślał o Jessie oddalonej o tysiące lat świetlnych. Zapragnął wyskoczyć z łóżka, zebrać się i iść do niej. Myśli mu się mąciły. Gdyby tylko był jakiś tunel, miły, bezpieczny tunel wydrążony w bezpiecznej solidnej skale miedzy Solaria a Ziemią, mógłby nim iść i iść…
Mógłby wrócić na Ziemię, do Jessie, do wygód i bezpieczeństwa.
Bezpieczeństwa.
Baley otworzył oczy. Mięśnie ramion napięły się na łokciu, nie zdając sobie z tego sprawy.
Bezpieczeństwo! Ten człowiek, Hannis Gruer, był, według tego, co mówił Daniel, szefem służby bezpieczeństwa Solarii. Co to oznaczało? Jeśli to samo, co na Ziemi, a tak z pewnością musiało być, Gruer odpowiadał za ochroną Solarii przed inwazją z zewnątrz i działalnością wywrotową.
Dlaczego zainteresował go przypadek morderstwa?
Czy dlatego, że na Solarii nie było policji a Departament Bezpieczeństwa najbardziej był do niej podobny?
Wyglądało na to, że Gruer dobrze się czuł przy Baley, były jednak ukradkowe spojrzenia, rzucane na Daniela.
Czy Gruer wątpił w intencje Daniela?
Baleyowi kazano mieć oczy otwarte i było bardzo prawdopodobne, że Daniel takie same instrukcje otrzymał.
Podejrzenie o szpiegostwo byłoby rzeczą naturalną. Na tym polegał zawód Gruera. Nie musiał przy tym nazbyt obawiać się Baleya, Ziemianina, przedstawiciela najmniej znaczącego świata Galaktyki.
Daniel jednak pochodził z Aurory, najstarszego, największego i najpotężniejszego z Zaziemskich Światów. To zmieniało postać rzeczy.
Baley przypomniał sobie, że Gruer nie odezwał się ani słowem do Daniela.
Dlaczego przy tym Daniel tak starannie udaje człowieka? Baley tłumaczył to sobie poprzednio próżnością jego projektantów z Aurory, teraz jednak wydawało się to zbyt prostym wyjaśnieniem. Musiały istnieć poważniejsze powody.
Człowiek mógł się spodziewać uprzejmego traktowania i uznania nietykalności dyplomatycznej, robot nie mógł. Dlaczego jednak Aurora nie przysłała po prostu człowieka? Odpowiedź nasuwała się natychmiast. Prawdziwy Kosmita z Aurory nie byłby zdolny przebywać zbyt długo i zbyt blisko z Ziemianinem.
Jeżeli zaś wszystko to było prawdą, czemu to pojedyncze morderstwo uznawano za tak ważne, że Solaria musiała pozwolić na przyjazd Ziemianina i mieszkańca Aurory?
Baley czuj się jak w pułapce.
Wpędziła go w tę solariańską pułapkę konieczność — Ziemia była zagrożona musiał wypełniać obowiązek. Trudno mu było znieść nowe otoczenie, ciążyła odpowiedzialność. Na dodatek został wplątany w jakiś konflikt między Kosmitami, którego natury nie rozumiał.