Выбрать главу

Osunęłam się tak nisko, jak tylko się dało, nie zdołałam jednak uciec przed gniewną twarzą Jesse'a, chyba żebym naciągnęła kołdrę na twarz, a to nie byłoby godne zachowanie.

– Posłuchaj – powiedziałam, ze wszystkich sił starając się nad sobą panować, choć młotek wbijał mi się w stopę. – To nie tak, że nie chcę ci powiedzieć. Boję się tylko, że jeśli ci powiem…

Nie pytajcie, jak to się stało, po prostu wszystko z siebie wyrzuciłam. Naprawdę. To było niewiarygodne. Tak jakby wcisnął na moim czole guzik z napisem INFORMACJA i szufladka się otworzyła. Powiedziałam mu o listach, wizycie w Towarzystwie Historycznym, o wszystkim, kończąc na:

– Chodzi o to, że nie chciałam ci powiedzieć, bo jeśli to twoje ciało rzeczywiście jest tam pochowane i je znajdą, to nie będziesz miał powodu, żeby nadal tu zostawać, wiem, że jestem samolubna, ale naprawdę by mi ciebie brakowało, więc miałam nadzieję, że jak ci nie powiem, to się nie dowiesz i wszystko będzie jak dotąd.

Jesse nie zareagował jednak tak, jak się spodziewałam. Nie wziął mnie w ramiona i nie ucałował namiętnie jak na filmach, ani nawet nie nazwał mnie querida, cokolwiek to znaczy, ani też nie pogłaskał po włosach, nadal mokrych po kąpieli.

Zamiast tego parsknął śmiechem.

Co nie za bardzo mi się spodobało. Ostatecznie po tym wszystkim, przez co przeszłam dla niego w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, można by pomyśleć, że okaże nieco wdzięczności, zamiast śmiać mi się w twarz. Zwłaszcza kiedy moje życie znajduje się, prawdopodobnie, w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Powiedziałam mu o tym, ale to go tylko rozbawiło jeszcze bardziej.

W końcu przestał się śmiać, co nie nastąpiło szybko, bo tymczasem wyciągnęłam spod kołdry młotek. Wciąż wbijał mi się w stopę. Wyciągnął rękę i potargał mi włosy ale nie było w tym nic ani odrobinę romantycznego, bo zostawiłam na włosach odżywkę bez spłukiwania, którą z pewnością upaprał sobie palce.

To mnie jeszcze bardziej rozzłościło, chociaż z technicznego punktu widzenia to nie była jego wina. Wyjęłam więc młotek spod kołdry, przewróciłam się na brzuch i przestałam się do niego odzywać. I patrzeć na niego. Bardzo dojrzałe zachowanie, wiem, ale byłam głęboko urażona.

– Susannah – powiedział głosem nieco zachrypniętym od śmiechu. Miałam ochotę przyłożyć mu pięścią. Naprawdę. – Nie zachowuj się tak. Przepraszam. Przepraszam, że się śmiałem. Tylko że nie zrozumiałem ani słowa z tego, co powiedziałaś, bo mówiłaś tak szybko. A potem wyciągnęłaś młotek…

– Idź sobie – burknęłam.

– Daj spokój, Susannah. – Jesse mówił swoim najbardziej jedwabistym, przekonującym głosem. Robił to specjalnie, żeby mnie rozmiękczyć. Ale tym razem nadaremnie. – Odsuń kołdrę.

– Nie – warknęłam, ciągnąc pościel do siebie. – Powiedziałam, idź sobie.

– Nie, nie pójdę. Usiądź. Chcę z tobą poważnie porozmawiać, jak mam to zrobić, skoro na mnie nie patrzysz? Odwróć się.

– Nie – warknęłam. Byłam wściekła. Trudno chyba mieć o to do mnie pretensje. Ta Maria to coś okropnego. A on miał się z nią ożenić! No, sto pięćdziesiąt lat temu, w każdym razie. Czy on ją w ogóle znał? Wiedział, że nie przypominała dziewczyny, która pisała do niego te idiotyczne listy? Co on sobie myślał?

– Dlaczego nie pójdziesz sobie do Marii – zasugerowałam lodowato. – Może posiedzielibyście sobie razem, ostrząc jej noże i bawiąc się moim kosztem. Ha, ha, mógłbyś powiedzieć. Ta pośredniczka jest taka śmieszna.

– Maria? – Jesse znowu pociągnął za kołdrę. – O czym ty mówisz? Jakie noże?

No dobrze. Nie byłam z nim zupełnie szczera. Nie opowiedziałam mu całej historii. Owszem, tę cześć o listach i Towarzystwie Historycznym, wykopie, i w ogóle. Ale tę część, w której Maria zjawia się z nożem – powód, dla którego spałam w pokoju Profesora z kupą narzędzi… Tego mu nie powiedziałam.

Ponieważ wiedziałam, jak zareaguje. I nie myliłam się.

– Maria i noże? – powtórzył. – Nie. Nie.

To wystarczyło. Odwróciłam się, mówiąc z sarkazmem:

– Och, w porządku, Jesse. Więc ten nóż, który trzymała mi na gardle wczoraj w nocy, to była tylko moja wyobraźnia. Musiałam też wyobrazić sobie, że mi grozi śmiercią.

Zaczęłam znowu przewracać się na brzuch, ale tym razem złapał mnie i zmusił, żebym spojrzała mu w twarz. Teraz, jak z pewną satysfakcją zauważyłam, już się nie śmiał. Ani też nie uśmiechał.

– Nóż? – Patrzył na mnie, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał. – Maria tu była? Z nożem? Dlaczego?

– Ty mi powiedz – odburknęłam, chociaż doskonale znałam odpowiedź. – Nie żyje od tak dawna, że musiało ją tu sprowadzić coś naprawdę poważnego.

Jesse patrzył na mnie ciemnymi, dużymi oczami. Jeśli coś wiedział, nie chciał o tym mówić. Jeszcze nie.

– Ona… próbowała cię zranić?

Skinęłam głową, czując z satysfakcją, jak mocniej zaciska dłoń na moim ramieniu.

– Tak – powiedziałam. – Trzymała go dokładnie tutaj – wskazałam tętnicę – i powiedziała, że jeśli nie skłonię Andy'ego, żeby przestał kopać, to mnie za…

„Zabije”, to właśnie chciałam powiedzieć, nie miałam jednak okazji, ponieważ Jesse szarpnął mnie do góry – naprawdę szarpnął, nie wiem, jak inaczej to opisać – i ścisnął dość mocno, jak na kogoś, kto parę sekund wcześniej uważał to wszystko za doskonały żart.

Musze przyznać, to było dla odmiany bardzo przyjemne. Jeszcze przyjemniejsze, kiedy Jesse wyszeptał coś – chociaż nie wiem co, bo mówił po hiszpańsku – w moje mokre włosy.

Ale ten śmiertelny uścisk (proszę wybaczyć tę grę słów), w którym mnie trzymał, nie wymagał wyjaśnień. Bał się. Bał się o mnie.

– To był naprawdę duży nóż – mówiłam, napawając się dotykiem jego silnego, twardego ramienia. Chętnie bym się do tego przyzwyczaiła. – I bardzo ostry.

– Querida – powiedział. Dobra, tyle rozumiałam. Mniej więcej. I pocałował mnie w czubek głowy.

To było przyjemne. Bardzo przyjemne. Postanowiłam iść na całość.

– A potem – ciągnęłam, zręcznie naśladując ton osoby, która płacze, albo jest przynajmniej bliska płaczu – przycisnęła mi rękę do twarzy, żebym nie krzyczała i skaleczyła mnie pierścionkiem, tak że całe usta miałam we krwi.

Ojej. To nie wywołało pożądanego efektu. Nie powinnam była wspominać o zakrwawionych ustach, bo zamiast mnie pocałować, na co czekałam, odsunął mnie od siebie, żeby móc na mnie spojrzeć.

– Susannah, dlaczego nie powiedziałaś mi tego wczoraj w nocy? – Wydawał się szczerze zdumiony. – Pytałem cię, czy coś jest nie w porządku, a ty nie wspomniałaś o tym ani słowem.

Zaraz? Nie słyszał, co mu właśnie powiedziałam?

– Ponieważ – mówiłam przez zaciśnięte zęby, ale trudno się dziwić, skoro mężczyzna moich marzeń trzymał mnie w ramionach i wszystko, czego chciał, to rozmawiać. A w dodatku, ni mniej ni więcej, tylko o tym, jak jego była dziewczyna próbowała mnie zamordować. – To musi mieć coś wspólnego z przyczyną, dla której wciąż tu jesteś. Dla której jesteś w tym domu i dla której przebywasz tutaj tak długo. Jesse, nie rozumiesz? Jeśli znajdą twoje ciało, to będzie dowód, że cię zamordowano i że pułkownik Clemmings miał rację.

Dzięki temu wyjaśnieniu zdumienie Jesse'a wzrosło, zamiast zmaleć.

– Co za pułkownik? – zapytał.

– Pułkownik Clemmings – odparłam. – Autor Mojego Monterey. Według jego teorii zniknąłeś nie dlatego, że postanowiłeś wybrać wolność, zamiast ożenić się z Marią, a potem udałeś się do San Francisco, żeby szukać złota, tylko dlatego, że ten facet, Diego, zabił cię, żeby samemu móc poślubić Marię. Jeśli znajdą twoje ciało, to będzie dowód, że cię zamordowano. A najbardziej podejrzani są oczywiście Maria i Diego.