Выбрать главу

W sumie przedpołudnie nie należało do udanych, tym bardziej że reszta dnia, jak sądziłam, mogła upłynąć przyjemniej.

Jakże się myliłam. Po lunchu zjawiły się gliny.

Leżałam sobie na leżaku, jednym okiem śledząc Jacka, który bawił się dość hałaśliwie w Marco Polo z dzieciakami Kim, a drugim Paula, pogrążonego rzekomo w lekturze „Nation”, ale który, jak twierdziła Kim, przyglądał nam się zza gazety, kiedy pojawiła się wyraźnie podenerwowana Caitlin w towarzystwie dwóch krzepkich przedstawicieli policji Carmelu.

Uznałam, że przechodzą obok nas, udając się do męskiej szatni, gdzie dokonano włamania. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy Caitlin przyprowadziła gliniarzy prosto do mnie, mówiąc drżącym głosem:

– Panowie, to jest Susannah Simon.

Zaczęłam wkładać pośpiesznie obrzydliwe szorty khaki, podczas gdy Kim, rozciągnięta na leżaku obok, gapiła się na policjantów, jakby to byli dwaj wodnicy, którzy właśnie wyszli z morza.

– Panno Simon – odezwał się wyższy – chcielibyśmy zamienić z panią słowo, jeśli można.

W swoim czasie rozmawiałam z glinami do znudzenia. Nie dlatego, że przestaję z młodocianymi przestępcami, jak sądzi Śpiący, ale dlatego że w fachu mediatorskim często nie ma wyjścia, jak tylko nagiąć nieco prawo.

Na przykład, przypuśćmy, że Marisol nie oddałaby tego różańca córce Jorge'a. Cóż, aby spełnić ostatnie życzenie ogrodnika, musiałabym włamać się do jej domu, zabrać różaniec i wysłać go anonimowo Teresie. Każdy widzi, że coś takiego, co służy wyższemu dobru, może być mylnie ocenione jako przestępstwo przez miejscowe służby prawa i porządku.

Więc, owszem, wiele razy miałam z policją do czynienia, ku ogromnemu żalowi mojej mamy. Jednak, nie licząc nieszczęsnego incydentu, w którego wyniku trafiłam przed paroma miesiącami do szpitala, nie przypominałam sobie, żebym ostatnio zrobiła coś, co nawet w przybliżeniu miałoby cechy wykroczenia.

Wobec tego z ciekawością, ale bez specjalnego zdenerwowania, udałam się za policjantami – Knightleyem i Jonesem – poza teren basenu, za budynek restauracji, w pobliże pojemników na śmieci, gdzie, w odczuciu policjantów, mogliśmy swobodnie pogawędzić.

– Panno Simon – zaczął Knightley, wyższy, podczas gdy ja obserwowałam, jak jaszczurka wyskoczyła z cienia pobliskiego rododendronu, spojrzała na nas zaniepokojona, a następnie ponownie ukryła się w cieniu. – Czy zna pani doktora Clive'a Clemrningsa?

Zdziwiona, przyznałam, że owszem. Nigdy bym się nie spodziewała, że Knightley może chcieć rozmawiać o doktorze Clivie Clemmingsie. Myślałam raczej o… sama nie wiem. Wyprowadzaniu ośmiolatków poza teren hotelu bez zgody rodziców.

– Dlaczego? – zapytałam. – Czy z nim… z panem Clemmingsem, wszystko w porządku?

– Niestety nie – odparł policjant o nazwisku Jones. – Nie żyje.

– Nie żyje? – Chciałam się czegoś przytrzymać, żeby nie upaść. Na nieszczęście w pobliżu nie było niczego poza pojemnikiem na śmieci, z którego wysypywały się resztki lunchu, więc brzydziłam się go dotknąć.

Zamiast tego przysiadłam na chodniku.

Clive Clemmings? Myśli kłębiły mi się w głowie. Clive Clemmings nie żyje? Jak? Dlaczego? Nie przepadałam za nim, oczywiście. Miałam nadzieję, że kiedy odnajdą ciało Jesse'a, będę mogła wrócić do jego biura i rzucić mu to w twarz. No wiecie, fakt, że Jesse jednak został zamordowany.

Teraz wyglądało na to, że nie będę miała okazji tego zrobić.

– Co się stało? – zapytałam, patrząc na policjantów półprzytomnym wzrokiem.

– Nie jesteśmy pewni – powiedział Knightley. – Znaleziono go dziś rano przy biurku w Towarzystwie Historycznym, zmarłego na skutek, prawdopodobnie, ataku serca. Według książki odwiedzin w recepcji byłaś jedną z niewielu osób, które go wczoraj widziały.

Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że pani w recepcji kazała mi się podpisać. Cholera!

– Cóż – powiedziałam zdecydowanie, ale nie za bardzo stanowczo, miałam nadzieję. – Kiedy z nim rozmawiałam, miał się dobrze.

– Tak – stwierdził Knightley. – Zdajemy sobie z tego sprawę. Nie przyszliśmy tutaj z powodu jego śmierci.

– Nie? – Zaraz. Co tu się dzieje?

– Panno Simon – powiedział Jones. – Kiedy dzisiaj rano znaleziono doktora Clemmingsa, stwierdzono również brak przedmiotu o szczególnej wartości dla towarzystwa historycznego. Który, jak się wydaje, oglądałaś wraz z doktorem Clemmingsem właśnie wczoraj.

Listy. Listy Marii. Zniknęły. Z pewnością. Przyszła po nie, a Clive Clemmings zobaczył ją jakimś cudem i dostał ataku serca na widok kobiety z portretu nad biurkiem, spacerującej po gabinecie.

– Obrazek. – Knightley musiał zajrzeć do notesu. – Miniaturka przedstawiająca kogoś o imieniu Hektor de Silva. Recepcjonistka, pani Lambert, powiedziała, że według słów doktora Clemmingsa bardzo cię ona zainteresowała.

Ta informacja wstrząsnęła mną. Portret Jesse'a? Portret Jesse'a zniknął z kolekcji? Ale kto by go mógł zabrać? I po co?

Raz przynajmniej nie musiałam udawać niewiniątka, kiedy wyjąkałam:

– Ja… widziałam ten obrazek, ale go nie wzięłam. To znaczy, kiedy wychodziłam, pan Clemmings odkładał go na miejsce.

Policjanci Knightley i Jones wymienili znaczące spojrzenia. Zanim jednak zdążyli coś powiedzieć, zza rogu budynku przy basenie ktoś wyszedł.

To był Paul Slater.

– Czy jest jakiś problem, jeśli chodzi o opiekunkę mojego brata, panowie? – zapytał znudzonym tonem, który wskazywał, że osoby zatrudniane przez rodzinę Slaterów są rutynowo wzywane na przesłuchania przez policję.

– Proszę wybaczyć – odparł urażony Knightley – ale jak tylko skończymy przesłuchiwać świadka…

Paul gwałtownym gestem ściągnął okulary przeciwsłoneczne i warknął:

– Czy zdają sobie panowie sprawę, że panna Simon jest niepełnoletnia? Czy nie powinniście jej przesłuchiwać w obecności rodziców?

Jones zatrzepotał powiekami.

– Przepraszam, eee, proszę pana – zaczął, chociaż było jasne, że nie uważał Paula za jakiegoś „pana”, widząc, że ten nie ma jeszcze osiemnastu lat. – Ta młoda dama nie jest aresztowana. Chcieliśmy tylko zadać jej parę…

– Skoro nie jest aresztowana – przerwał mu Paul – to wcale nie musi z wami rozmawiać, zgadza się?

Policjanci Knightley i Jones znowu popatrzyli po sobie. Potem odezwał się Knightley:

– Cóż, nie. Mamy jednak do czynienia z przypadkiem śmierci i kradzieży, a są powody, żeby sądzić, że ona może posiadać informacje…

Paul skierował wzrok na mnie.

– Suze, czy ci dżentelmeni odczytali ci twoje prawa? – Hm… Nie.

– Czy chcesz z nimi rozmawiać?

– Hm. – Zerknęłam nerwowo na policjantów Jonesa i Knightleya. – Niekoniecznie.

– Więc nie musisz.

Paul schylił się, ujmując mnie pod ramię.

– Powiedz „do widzenia” miłym panom policjantom – powiedział, pociągając mnie do góry.

Spojrzałam na policjantów.

– Jest mi bardzo przykro – wybąkałam – że doktor Clemmings nie żyje, ale przysięgam, że nie wiem, co mu się stało, ani też, co stało się z obrazkiem. Do widzenia.

Potem pozwoliłam Paulowi Slaterowi zaprowadzić się z powrotem na basen.

Zwykle nie jestem taka potulna, ale mówię wam, byłam w szoku. Może wynikało to z radości, że mnie przesłuchiwano, lecz nie zaciągnięto na komisariat, kiedy jednak znaleźliśmy się poza zasięgiem wzroku policjantów Knightleya i Jonesa, obróciłam się na pięcie, chwytając Paula za nadgarstek.

– W porządku – powiedziałam. – O co chodzi?

Paul włożył ciemne okulary, więc nie mogłam odczytać wyrazu jego oczu, sądzę jednak, że był rozbawiony. – W jakim sensie?