Przyćmiony potrząsnął kartonem.
– Jest jeszcze trochę.
– Wymieszane z twoją śliną? – Wzdrygnęłam się. – Wolę nie. Przyćmiony otworzył usta, żeby coś powiedzieć – zapewne jak zwykle, chcąc zasugerować, żebym go pocałowała w pewną część ciała – ale za szklanymi rozsuwanymi drzwiami odezwał się głos jego ojca.
– Brad! – ryczał Andy. – Koniec przerwy. Wracaj tutaj i pomóż mi to opuścić.
Przyćmiony trzasnął pudełkiem o blat. Zanim jednak naburmuszony wycofał się z kuchni, zatrzymałam go uprzejmym:
– Przepraszam?
Był bez koszuli, widziałam więc, jak napięły mu się mięśnie na szyi i ramionach.
– No dobra – mruknął, odwracając się i kierując z powrotem w stronę pudełka z sokiem. – Odłożę go. Rany, dlaczego ty się zawsze czepiasz z powodu takiego gówna…
– To mnie nie interesuje – przerwałam mu, wskazując sok – chociaż od tego stół z pewnością będzie lepki. – Chcę wiedzieć, co to jest.
Przyćmiony spojrzał tam, gdzie wskazywałam palcem. Zamrugał na widok podłużnego uwalanego ziemią przedmiotu.
– Nie mam pojęcia – powiedział. – Znalazłem to w ziemi, kiedy wykopywałem słup.
Bardzo ostrożnie podniosłam do góry coś, co było zapewne metalowym pudełkiem o rozmiarach piętnaście na sześć centymetrów, mocno zardzewiałym i zabłoconym. W paru miejscach ziemia się odkruszyła i można było przeczytać namalowane na pudełku słowa. Udało mi się rozszyfrować wspaniały zapach oraz jakość gwarantowana. Potrząsnęłam pudełkiem i coś zagrzechotało.
– Co jest w środku? – zwróciłam się do Przyćmionego. Wzruszył ramionami.
– Skąd mam wiedzieć? Jest zardzewiałe. Miałem zamiar wziąć…
Nigdy nie dowiedziałam się, co Przyćmiony zamierzał zrobić z pudełkiem, ponieważ w tym momencie jego starszy brat Śpiący wkroczył do kuchni, sięgnął po karton soku, otworzył go i wypił całą zawartość. Potem zgniótł karton, wrzucił go do kosza i zwróciwszy uwagę, jak się wydaje, na moją pełną obrzydzenia minę, zapytał:
– Co jest?
Nie rozumiem, co dziewczyny w nich widzą. Poważnie. Są jak zwierzaki.
I to wcale nie te miłe do głaskania.
W tym czasie Andy znowu wrzeszczał na Przyćmionego, żeby się pośpieszył.
Przyćmiony mruknął pod nosem jakieś wyjątkowo wyszukane przekleństwo i krzyknął:
– Już idę! – Po czym wyszedł na zewnątrz.
Była już siódma czterdzieści pięć, więc musieliśmy ze Śpiącym „dać gazu”, jak to ujął, żeby dotrzeć na czas do hotelu. Jakkolwiek mój najstarszy brat przyrodni ma skłonności do lunatykowania w codziennym życiu, to gdy jeździ samochodem, zachowuje przytomność umysłu. W pracy stawiłam się pięć minut przed czasem.
Hotel i Kompleks Golfowy Pebble Beach szczycą się dobrą organizacją. Rzeczywiście, trudno im tego odmówić. Moim obowiązkiem, jako hotelowej opiekunki do dzieci, po zameldowaniu się jest zapytać o zadanie na dany dzień. Wtedy dowiaduję się, czy po pracy czeka mnie wypłukiwanie z włosów tartej marchewki, czy resztek hamburgera. Ogólnie rzecz biorąc, wolę hamburgery, ale co do tartej marchewki jedno mogę stwierdzić: ludzie, którzy ją jedzą, na ogół nie są w stanie robić żadnych uwag.
Kiedy usłyszałam, jakie zadanie przypadło mi na ten dzień, poczułam się rozczarowana, chociaż chodziło o zjadacza hamburgerów.
– Simon, Susannah – zawołała Caitlin. – Jesteś przydzielona do Slatera, Jacka.
– Na Boga, Caitlin – powiedziałam do mojej przełożonej. – Wrobiłaś mnie w niego wczoraj. I przedwczoraj.
Caitlin jest tylko dwa lata starsza ode mnie, ale traktuje mnie jakbym miała dwanaście. Podejrzewam, że toleruje mnie jedynie ze względu na Śpiącego. Jego ciało robi na niej ogromne wrażenie, podobnie jak na wszystkim dziewczynach z naszej planety… Poza, oczywiście, mną.
– Rodzice Jacka – poinformowała mnie Caitlin, nie podnosząc nawet głowy znad notesu – prosili o ciebie, Suze.
– Nie mogłaś powiedzieć, że już jestem zajęta?
Caitlin podniosła w końcu głowę i spojrzała na mnie chłodno niebieskimi oczami, w których tkwiły szkła kontaktowe.
– Suze, oni cię lubią.
Szarpnęłam palcami paski od kostiumu kąpielowego. Miałam na sobie przepisowy granatowy kostium pod przepisową granatową oksfordzką koszulką oraz szortami khaki. Z zakładkami w pasie. Uwierzycie? Straszne!
Wspominałam o mundurku, prawda? To znaczy o tym, że musze nosić do pracy mundurek? Nie żartuję. Codziennie. Mundurek.
Gdybym wiedziała, że będę chodziła tak ubrana, w życiu nie zgłosiłabym się do tej pracy.
– Taak – powiedziałam. – Wiem, że mnie lubią.
To uczucie nie jest niestety obustronne. Nie chodzi o to, że nie lubię Jacka, chociaż to najbardziej marudne dziecko, jakie znam. Łatwo zrozumieć, dlaczego taki jest – wystarczy popatrzeć na jego rodziców, parę pochłoniętych robieniem kariery lekarzy, dla których rzucenie dziecka na całe dnie w ramiona hotelowej opiekunki, podczas gdy oni żeglują i grają w golfa, stanowi formę przyjemnych rodzinnych wakacji.
To ze starszym bratem Jacka mam problem. No, może niezupełnie problem…
Wolałabym raczej nie wchodzić mu w oczy, kiedy mam na sobie niewiarygodnie bezstylowe mundurowe szorty khaki Hotelu i Kompleksu Golfowego Pebble Beach.
Taak. Te z zakładkami.
Oczywiście ilekroć go spotykam, odkąd w zeszłym tygodniu zjawił się w hotelu wraz z rodziną, mam na sobie te głupie szorty.
Nie to, że jakoś szczególnie mnie obchodzi, co Paul Slater o mnie myśli. Moje serce, używając popularnego określenia, należy do innego.
A jednak Paul jest niesamowity. Nie o to chodzi, że jest przystojny. O, nie. Paul jest przystojny i do tego zabawny. Za każdym razem, kiedy odbieram Jacka albo odstawiam go do rodzinnego apartamentu, a Paul akurat tam jest, zawsze robi jakąś dowcipną uwagę o hotelu, rodzicach czy sobie samym. Nic złośliwego. Po prostu zabawne.
Sądzę także, że jest inteligentny, bo kiedy nie gra w golfa z ojcem albo w tenisa z matką, siedzi przy basenie z książką.
I to nie jakąś tam zwykłą książką. Nie jest to Clancy, Crichton czy King. O nie. Czyta takich facetów, jak Nietsche czy Kierkegaard.
Poważnie. To prawie wystarczy, żeby zacząć podejrzewać, że nie pochodzi z Kalifornii. I nie pochodzi.
Slaterowie przyjechali z Seattle.
Widzicie więc, że problem leży nie tylko w tym, że Jack Slater to najmarudniejsze dziecko, jakie w życiu poznałam. Nie napawał mnie entuzjazmem fakt, że jego przystojny brat zobaczy mnie po raz kolejny w szortach, w których mój tyłek wydaje się mieć w przybliżeniu rozmiary stanu Montana.
Caitlin nie interesowały jednak zupełnie moje osobiste odczucia w tej sprawie.
– Suze – powiedziała, znowu zaglądając do notesu. – Nikt nie lubi Jacka, a pan i pani Slater lubią ciebie. Więc spędzisz dzień z Jackiem. Jasne?
Westchnęłam ciężko, ale co mogłam zrobić? Oprócz dumy, moja opalenizna była jedyną rzeczą, która miała ucierpieć na spędzeniu jeszcze jednego dnia z Jackiem. Dzieciak nie lubi pływać, jeździć na rowerze czy na rolkach ani rzucać frisbee, ani czegokolwiek, co można robić na dworze. Jego pomysł na przyjemne spędzenie czasu to oglądanie filmów rysunkowych w pokoju hotelowym.
Nie żartuję. To z całą pewnością najnudniejsze dziecko, jakie znam. Trudno uwierzyć, że on i Paul mają tę samą pulę genów.
– Poza tym – dodała Caitlin, kiedy stałam tam jeszcze, wściekła. – Dzisiaj są ósme urodziny Jacka.
Wytrzeszczyłam na nią oczy.
– Jego urodziny? Są urodziny Jacka, a rodzice zostawiają go na cały dzień z babysitterką?
Caitlin rzuciła mi surowe spojrzenie.
– Slaterowie mają wrócić na czas, żeby zabrać go na kolację do Grilla.