Выбрать главу

Wtedy mogłam skoczyć. Może powinnam była. Ale przyszło mi do głowy, że ona może mieć jakieś informacje o Jessie – co z nim, gdzie jest. Żałosne, wiem, ale spójrzcie na to z tej strony: poza tą, no wiecie, miłością, był jednym z najlepszych przyjaciół, jakich miałam.

– Owszem. Cóż, handlarze niewolników chyba nie są w moim guście. Kogoś takiego poślubiłaś zamiast Jesse'a, prawda? Handlarza niewolników. Twój ojciec musiał być dumny.

To zmiotło uśmiech z jej twarzy.

– Mojego ojca zostaw w spokoju – warknęła.

– Och, dlaczego? Powiedz mi, czy twój tata ma do ciebie żal? No wiesz, za to, że kazałaś zabić Jesse'a. Wyobrażam sobie, że mógłby, bo głównie dzięki tobie wygasł ród de Silvów. A dzieci, które miałaś z Diego, jak już wspominaliśmy, okazały się kompletnymi nieudacznikami. Założę się, że kiedy wpadasz na swojego tatę gdzieś tam, no wiesz, w świecie duchów, on nawet nie zwraca na ciebie uwagi, co? To musi boleć.

Nie wiem, co z tego, jeśli w ogóle, Maria zrozumiała. Ale wydawała się wytrącona z równowagi.

– Ty! – wrzasnęła. – Ostrzegałam cię! Powiedziałam ci, żebyś powstrzymała swoją rodzinę od kopania, ale nie posłuchałaś! To twoja wina, że straciłaś swojego drogiego Hektora. Jakbyś posłuchała, byłby tu nadal. Ale nie. Myślisz, że skoro jesteś pośredniczką, kimś, kto potrafi komunikować się z duchami, jesteś od nas lepsza… lepsza ode mnie! Ale jesteś niczym, słyszysz? Kim są Simonowie? Kim oni są? Nikim! Ja, Maria Teresa de Silva, pochodzę z królewskiego rodu. Wywodzę się od królów i książąt!

Parsknęłam śmiechem. Dajcie spokój.

– Och, tak… A zabicie swojego chłopaka to zachowanie godne księżniczki.

Skrzywiona twarz Marii była jak ciemna chmura zwiastująca burzę.

– Hektor umarł – syknęła – ponieważ ośmielił się zerwać nasze zaręczyny. Chciał mnie publicznie upokorzyć. Mnie! Wiedząc, że w moich żyłach płynie królewska krew. Sugerować, że ja…

Hola! To było coś nowego.

– Zaraz, zaraz. Co on zrobił? Maria jednak nie mogła przestać mówić.

– Jakbym ja, Maria de Silva, mogła pozwolić tak się upokorzyć. Chciał mi oddać moje listy i domagał się swoich. I pierścionka. Nie może, oświadczył, ożenić się ze mną po tym, co usłyszał o mnie i Diego. – Zaśmiała się nieprzyjemnie. – Jakby nie wiedział, z kim rozmawia! Jakby nie wiedział, że rozmawia z de Silvą!

Odchrząknęłam.

– Hm… Jestem pewna, że wiedział. To znaczy, to było również jego nazwisko. Czy wy dwoje nie byliście kuzynami, czy jakoś tak?

Maria skrzywiła się.

– Tak. Wstyd mi przyznać, że dzieliłam nazwisko… i dziadków, z tym… – Nazwała Jesse'a jakimś hiszpańskim słowem, które nie brzmiało zbyt miło. – Nie wiedział, z kim zadziera. W całym hrabstwie nie było mężczyzny, który by nie zabił dla zaszczytu poślubienia mnie.

– I z pewnością można dodać – nie mogłam się powstrzymać – że co najmniej jeden mężczyzna w hrabstwie został zabity, ponieważ odmówił tego zaszczytu.

– Dlaczego miałby nie ponieść kary? – parsknęła Maria. – Za takie znieważenie mnie?

– A na przykład dlatego, że morderstwo jest bezprawiem. Dlatego że kazać zabić człowieka, ponieważ nie chce się z tobą ożenić, to działanie opętanej morderczyni, którą właśnie jesteś. Dziwne, że historia milczy na ten temat. Ale nie martw się. Postaram się to naprawić.

Twarz Marii zmieniła się. Przedtem wydawała się zniechęcona i zirytowana, teraz malowała się na niej chęć mordu.

Co było dość zabawne. Jeśli ta panienka wyobraża sobie, że kogokolwiek w świecie może obchodzić, co jakaś nadęta cizia zrobiła półtora wieku wcześniej, myliła się. Udało jej się zabić jedyną osobę, dla której ta informacja miałaby jakieś znaczenie – doktora Clive'a Clemmingsa.

Jak się wydaje, dla niej wciąż „my, de Silva, jesteśmy potomkami hiszpańskich królów” stanowiło rzecz niezmiernej wagi, ponieważ obróciła się gwałtownie z furkotem halek, mówiąc groźnie:

– Głupia dziewczyno! Mówiłam Diego, że jesteś za głupia, żeby przysporzyć nam kłopotów, ale widzę, że się myliłam. Jesteś wścibską, obmierzłą istotą! Tacy są pośrednicy!

Czułam się pochlebiona. Naprawdę. Nigdy przedtem nikt mnie nie nazwał „obmierzłą”.

– Jeśli ja jestem obmierzła – powiedziałam – to jaka ty jesteś? Och, chwila, nie mów. Już wiem. Dwulicowa, podstępna, atakująca od tyłu suka, zgadza się?

Wyciągnęła nóż z rękawa, kierując go w stronę mojej szyi.

– Nie wbiję ci go w plecy – zapewniła mnie Maria. – Potnę ci twarz.

– No dalej – rzuciłam. Złapałam ją za nadgarstek. – Interesuje cię, jaki był twój największy błąd? – Jęknęła, kiedy zgrabnym ruchem, którego nauczyłam się na treningu taekwondo, wykręciłam jej rękę na plecy. – To, że powiedziałaś, że to przeze mnie Jesse odszedł. Bo przedtem było mi cię żal. Teraz jestem wściekła.

Następnie, wbijając Marii de Silva kolano w kręgosłup, rozłożyłam ją twarzą w dół na dachu ganku.

– A kiedy jestem wściekła – ciągnęłam, wyrywając jej wolną ręką nóż spomiędzy palców – nie wiem, co się ze mną dzieje. Ale wtedy tłukę ludzi. Tak, żeby poczuli. Naprawdę mocno.

Maria nie słuchała mnie spokojnie. Darła się ze wszystkich sił. Głównie po hiszpańsku, więc nie zwracałam na to uwagi. I tak byłam jedyną osobą, która mogła ją usłyszeć.

– Powiedziałam o tym terapeutce mojej mamy – poinformowałam, odrzucając nóż możliwie najdalej na podwórze, nadal przygniatając ją kolanem. – A wiesz, co ona na to? Powiedziała, że zapalnik mechanizmu wściekłości jest u mnie bardzo czuły.

Teraz, kiedy pozbyłam się noża, pochyliłam się i złapałam garść lśniących, czarnych loków, szarpiąc jej głowę w swoją stronę.

– A wiesz, co ja jej powiedziałam? – dyszałam. – Powiedziałam, że ten zapalnik wcale nie jest czuły. Tylko ludzie… po prostu… ciągle… mnie… wkurzają.

Dla podkreślenia ostatnich kilku wyrazów wbijałam twarz Marii de Silvy w dachówki. Kiedy odciągnęłam jej głowę po szóstym uderzeniu, krwawiła obficie z nosa i ust. Przyglądałam się temu obojętnie, jakby spowodował to ktoś inny, a nie ja.

– Och – powiedziałam. – Popatrz tylko. To takie okrutne i obmierzłe z mojej strony.

Potem zmiażdżyłam jej twarz na dachu jeszcze parę razy, mówiąc:

– To za napaść na mnie we śnie i trzymanie mi noża na gardle. To za to, że Przyćmiony jadł przez ciebie robaki, a to za to, że musiałam te robaki sprzątać, to za śmierć Clive'a, a to, och, tak, za Jesse'a…

Nie mogę powiedzieć, że straciłam głowę z wściekłości. Byłam zła. Byłam wściekła. Ale doskonale wiedziałam, co robię.

Choć to nie było ładne. Sama przyznaję. Przemoc nie jest żadną metodą, prawda? Chyba że, oczywiście, osoba, która obrywa i tak jest już martwa.

Ale to, że sto pięćdziesiąt lat temu ta panienka wysłała w zaświaty mojego przyjaciela, tylko dlatego, że tamten zupełnie słusznie chciał uniknąć małżeństwa z nią, nie znaczy, że owa panienka zasługuje, aby zmasakrować jej buzię.

Na co zasługiwała, to na to, żeby połamać jej wszystkie kości.

Na nieszczęście jednak, kiedy w końcu puściłam włosy Marii i wstałam, żeby to zrobić, zauważyłam z lewej strony jakiś blask.

Jesse, pomyślałam i moje serce znowu na moment zwariowało.

Ale naturalnie to nie był Jesse. Kiedy odwróciłam głowę, zobaczyłam, jak obok materializuje się wysoki mężczyzna z czarnymi wąsami i kozią bródką, ubrany podobnie jak Jesse, tylko wymyślniej – jakby przebrał się za Zorro na bal kostiumowy. Jego czarne spodnie zdobił delikatny srebrny wzór, biegnący wzdłuż nogawek, a koszula miała bufiaste rękawy, takie jakie noszą piraci na filmach. Srebrnym wężykiem obszyto także kaburę jego rewolweru oraz brzeg czarnego kowbojskiego kapelusza.