Nie wydawał się uszczęśliwiony moim widokiem.
– Dobra – powiedziałam, opierając ręce na biodrach – zaraz, nie mów. Diego, nieprawdaż?
Pod cienkim jak ołówek wąsikiem jego górna warga uniosła się do góry.
– Sądziłem, że ci powiedziałem – odezwał się do Marii, która siedziała, ocierając krwawiący nos rękawem – żebyś zostawiła ją mnie.
Maria chlipała i pociągała nosem w sposób zupełnie niepasujący damie. Widać było, że nigdy nie miała złamanego nosa, ponieważ nie odchylała głowy do tyłu, żeby powstrzymać krwotok.
Amatorka.
– Myślałam, że będzie zabawniej – jęknęła z żalem – pobawić się z nią trochę.
Diego pokręcił karcąco głową.
– Nie – odparł. – Z mediatorami nie ma zabawy. Myślałem, że to dla ciebie jasne. Są zbyt niebezpieczni.
– Przepraszam, Diego. – W głosie Marii zabrzmiała żałosna nutka, której przedtem nie słyszałam. Uświadomiłam sobie, że to jedna z tych dziewcząt, które mają głos „dla mężczyzn”, używany tylko wtedy, gdy obok jest jakiś facet. – Powinnam była cię posłuchać.
Teraz ja z kolei miałam ochotę ją skarcić.
– Hej – rzuciłam – mamy XXI wiek. Wiesz, kobietom teraz wolno myśleć samodzielnie.
Maria posłała mi tylko gniewne spojrzenie znad rękawa.
– Zabij ją dla mnie – powiedziała płaczliwym głosem małej dziewczynki.
Diego zrobił krok w moją stronę z miną, która świadczyła o tym, że z miłą chęcią spełni życzenie swej ukochanej.
Nawet się nie przestraszyłam. Było mi wszystko jedno. Otępiałość w sercu objęła całe moje ciało.
– Zawsze robisz, co ona ci każe? – zakpiłam. – Wiesz, mamy na to teraz specjalne określenie. To się nazywa być pod pantoflem.
Widocznie albo nie znał tego wyrażenia, albo nie dbał o to, bo nadal posuwał się w moją stronę. Jego ostrogi uderzały złowróżbnie o dachówki.
– Wiesz – mówiłam, nie ruszając się z miejsca. – Muszę ci coś powiedzieć. Ta kozia bródka? Cóż, dawno niemodna. No, a biżuteria to już zupełnie odpada. Przemyśl to sobie. Cieszę się, że cię widzę, bo jest parę rzeczy, które chciałam ci powiedzieć. Po pierwsze, twoja żona to podła suka. Po drugie, ta historia z zabójstwem Jesse'a i pogrzebaniem go tam za domem… Tak, bardzo brzydko. Bo widzisz, teraz muszę…
Tyle że nie miałam okazji powiedzieć Feliksowi Diego, co zamierzam mu zrobić. A to dlatego, że mi przerwał. Głębokim i zaskakująco groźnym, jak na faceta z kozią bródką, głosem powiedział:
– Od dawna żywię przekonanie, że dobry pośrednik to martwy pośrednik.
Potem, zanim zdążyłam mrugnąć okiem, objął mnie. Myślałam, że chce mnie przytulić, czy coś, co byłoby bardzo dziwne.
Ale chodziło mu o coś zupełnie innego. Otóż, objąwszy mnie, cisnął moje ciało na ziemię z dachu nad gankiem.
O, tak. Wrzucił mnie wprost do dołu, w miejscu gdzie miała być łaźnia. Dokładnie tam, gdzie tego samego popołudnia odkryto szczątki Jesse'a…
Co uznałam za ironię losu. Dopóki byłam jeszcze w stanie myśleć.
Co nie trwało długo, bo natychmiast straciłam przytomność.
10
Jedno mogę powiedzieć o pośrednikach: nie jest łatwo nas zabić.
Trudno uwierzyć, ile razy przewrócono mnie na ziemię, szarpano, deptano, bito pięścią, kopano, gryziono, drapano, walono po głowie, topiono, próbowano zastrzelić oraz, och, tak, zrzucano z dachu.
Ale czy od tego umarłam? Odniosłam poważną, zagrażającą życiu ranę?
Nie. Łamałam sobie kości. Nawet mnóstwo. Mam też kilka blizn.
Jest jednak faktem, że ktokolwiek, czy cokolwiek, stworzył nas, pośredników, dał nam przynajmniej jedną naturalną broń do wałki z umarłymi. Nie, nie nadludzką siłę, chociaż to by się przydało. Nie, to co otrzymaliśmy w darze, ojciec Dominik i ja – Jack prawdopodobnie również, chociaż wątpię, żeby miał, jak dotąd, okazję to wypróbować – to skóra na tyle twarda, że jesteśmy w stanie znieść wszystko i jeszcze trochę.
Dlatego właśnie ten upadek według wszelkich praw fizyki powinien był mnie zabić, ale nie zabił.
Maria de Silva i jej ukochany uznali widocznie, że im się udało. Musiało tak być, bo inaczej zostaliby, żeby dokończyć dzieła. Kiedy jednak ocknęłam się parę godzin później, oszołomiona i z nieprawdopodobnym bólem głowy, nigdzie w pobliżu ich nie było.
A więc pierwszą rundę wygrałam. No, w każdym razie, do pewnego stopnia. To jest, nie zginęłam, a to, jak dla mnie, zawsze jakiś plus.
Miałam natomiast wstrząs mózgu. Zorientowałam się od razu, bo ciągle mi się to przytrafia.
No dobra, miałam go dwa razy.
To żadna frajda. Człowiek ma mdłości i cały jest obolały, ale najbardziej, i nic dziwnego, boli głowa. W moim przypadku było nawet gorzej, ponieważ długo leżałam na dnie dołu i zdążyła pojawić się rosa. Zebrała się na moim ubraniu i przemoczyła je, powodując, że stało się bardzo ciężkie. Wygramolenie się z dziury, którą wykopali Andy z Przyćmionym, okazało się prawdziwym wyzwaniem.
W sumie dopiero o świcie zdołałam wrócić do domu. Dzięki Bogu Śpiący, wróciwszy z randki, nie zamknął frontowych drzwi. Ale i tak musiałam wdrapać się po schodach. Szło mi wolno. Dowlokłam się do swojego pokoju i ściągnęłam z dużym trudem przemoczone, zabłocone ubranie. Nie musiałam już się bać, że Jesse zobaczy mnie w negliżu.
Bo Jesse'a nie było.
Próbowałam o tym nie myśleć, kiedy wpełzłam do łóżka i zamknęłam oczy. Ta strategia – strategia nie – myślenia – o – tym – że – Jesse – odszedł – wydawała się odnosić pożądany skutek. Zasnęłam, jak sądzę, zanim ta myśl nie zaczęła mnie znowu prześladować.
Obudziłam się grubo po ósmej. Śpiący próbował, zdaje się, zerwać mnie do pracy, ale spałam zbyt głęboko. Pozwolili mi spać, sądząc zapewne, że nadal jestem przygnębiona po wydarzeniach poprzedniego dnia, po odkryciu szkieletu na podwórku.
Chciałabym, aby to była jedyna przyczyna mojego przygnębienia.
Kiedy telefon zadzwonił trochę po dziewiątej i Andy zawołał z dołu, że to do mnie, byłam już na nogach, ubrana w dres, przyglądając się w łazience ogromnemu sińcowi tworzącemu się pod grzywką. Wyglądałam jak kosmita. Nie żartuję. To doprawdy cud, że nie skręciłam sobie karku. Maria i jej mąż z pewnością sądzili, że tak się stało. Tylko dlatego jeszcze żyję. Byli tak zadufani w sobie, że nawet nie chciało im się sprawdzić, czy rzeczywiście pozbyli się mnie na dobre.
Najwyraźniej nigdy przedtem nie mieli do czynienia z pośrednikami. Trzeba dużo więcej, żeby nas zabić, niż po prostu zrzucić z dachu.
– Susannah. – Głos ojca Dominika był pełen troski. – Dzięki Bogu nic ci się nie stało. Tak się martwiłem… Ale ty nie… Nie poszłaś w nocy na cmentarz?
– Nie – odparłam. Nie miałam powodu, żeby tam pójść. Cmentarz przyszedł do mnie.
Tego jednak nie powiedziałam ojcu Dominikowi. Zapytałam tylko:
– Wrócił ojciec do miasta?
– Wróciłem. Nie powiedziałaś im, prawda? To jest, rodzinie?
– Hm – mruknęłam niepewnie.
– Susannah, musisz. Naprawdę musisz. Mają prawo wiedzieć. Mamy tutaj do czynienia z bardzo poważnym przypadkiem nawiedzenia. Możesz zginąć, Susannah…
Powstrzymałam się od uwagi, że prawie mi się to już udało. W tym momencie odezwał się sygnał rozmowy oczekującej.
– Ojcze D, może ojciec chwilę poczekać? – rzuciłam i wcisnęłam guzik.