– O tym facecie – odparł Jack. W jego dziecinnym, sepleniącym głosiku zabrzmiało oburzenie. – No wiesz, tym, który nie dawał ci spokoju. Ta pani Maria powiedziała mi…
– Maria? – Zapomniałam o bólu głowy zapomniałam o ojcu Dominiku. – Jack, o czym ty mówisz?! Jaka Maria?! – wrzasnęłam do słuchawki.
– Ta staroświecka pani duch – wyjaśnił zdumiony Jack. Jakżeby inaczej? Darłam się jakby mi odbiło. – Ta ładna pani, której portret wisiał u tego łysego w gabinecie. Powiedziała, że ten Hektor, ten z innego obrazu, takiego małego, prześladuje cię i że jeśli chcę ci sprawić miłą niespodziankę, powinien go wygże… powinienem egzarcy… powinienem…
– Wyegzorcyzmować? – Moje palce na słuchawce zbielały. – Wyegzorcyzmować go? To właśnie zrobiłeś, Jack?
– Taak – odparł zadowolony z siebie malec. – Owszem, tak właśnie zrobiłem. Wyegzorcyzmowałem go.
11
Opadłam na ławę pod oknem. – Co… – Usta miałam zdrętwiałe. Nie wiem, czy to była jakaś komplikacja po wstrząsie mózgu, ale nagle zupełnie straciłam czucie w wargach. – Co powiedziałeś, Jack?
– Wyegzorcyzmowałem go dla ciebie. – Jack wydawał się niezmiernie z siebie zadowolony. – Sam to zrobiłem. No, ta pani trochę pomogła. Udało się? Poszedł sobie?
Z drugiego końca pokoju ojciec Dominik patrzył na mnie pytająco. Dla niego ta rozmowa musiała brzmieć dziwacznie. Nie miałam okazji powiedzieć mu o Jacku.
– Suze? – odezwał się Jack. – Jesteś tam?
– Kiedy? – wymamrotałam odrętwiałymi wargami. Jack na to:
– Co?
– Kiedy, Jack – powiedziałam. – Kiedy to zrobiłeś?
– Wczoraj wieczorem. Kiedy ty wyszłaś z moim bratem. Wiesz, ta pani Maria, ona przyszła do mnie i przyniosła ten obrazek i trochę świeczek, a potem powiedziała, co mam mówić i ja to powiedziałem, i to było super, bo ze świeczek podniósł się taki czerwony dym, a potem ten dym wirował i wirował, a potem nad naszymi głowami otworzyła się wielka dziura, a ja zajrzałem do środka i tam było strasznie ciemno, a potem jeszcze powiedziałem jakieś słowa, a potem zjawił się ten człowiek i wessało go do dziury.
Milczałam. Co miałam powiedzieć? Dzieciak opisał egzorcyzmy – w każdym razie takie, jakie znałam z doświadczenia. Nie zmyślał. Wyegzorcyzmował Jesse'a. Wyegzorcyzmował go. Jesse został wyegzorcyzmowany.
– Suze, Suze, jesteś tam?
– Jestem – jęknęłam. Musiałam wyglądać okropnie, bo ojciec Dominik podszedł do mnie i usiadł obok z bardzo zmartwioną miną.
Trudno się dziwić. Byłam w szoku.
A był to inny rodzaj szoku niż ten, którego doznawałam wcześniej. Inny niż wtedy, gdy zrzucono mnie z dachu albo przyciskano nóż do gardła. Ten był gorszy.
Ponieważ nie mogłam przyjąć tego do wiadomości. Po prostu nie mogłam. Jesse dotrzymał słowa. Nie odszedł dlatego, że po wielu, wielu latach odnaleziono jego szczątki. Odszedł, ponieważ Maria de Silva sprawiła, że został wyegzorcyzmowany…
– Nie jesteś na mnie zła, prawda? – zapytał Jack z niepokojem. – To znaczy, dobrze zrobiłem, no nie? Ta pani Maria powiedziała, że ten Hektor był dla ciebie bardzo niedobry i że na pewno będziesz mi wdzięczna… – W tle rozległ się jakiś hałas i po chwili Jack powiedział:
– To Caitlin. Pyta, kiedy wrócisz. Pyta, czy będziesz może dzisiaj po południu, bo ona musi…
Nigdy nie dowiedziałam się, co takiego musi Caitlin. A to dlatego, że odłożyłam słuchawkę. Nie mogłam już słuchać tego miłego, słodkiego głosiku mówiącego mi te straszne, przerażające rzeczy po raz drugi.
Rzecz w tym, że to do mnie nie dotarło. Po prostu nie. Rozum przyjął to, co Jack powiedział, ale na poziomie uczuć nie byłam w stanie tego ogarnąć.
Jesse nie przeniósł się z tego świata do następnego z własnej nieprzymuszonej woli. Wyrwano go z tej egzystencji tak samo, jak kiedyś wyrwano go z życia i to w dodatku za sprawą tej samej osoby.
A dlaczego?
Z tego samego powodu, dla którego zginął: żeby nie sprawiał kłopotu Marii de Silvie.
– Susannah. – Głos ojca Dominika brzmiał łagodnie. – Kim jest Jack?
Spojrzałam na niego przestraszona. Zapomniałam na śmierć, że jest w pokoju. Ale on nie tylko przebywał w tym samym pokoju. Siedział tuż obok, przyglądając mi się pełnymi niepokoju i troski niebieskimi oczami.
– Susannah – powtórzył. Ojciec Dom nigdy nie nazywa mnie Suze, jak wszyscy inni. Kiedyś zapytałam dlaczego, a on stwierdził, że jego zdaniem „Suze” brzmi wulgarnie. Wulgarnie! To mi naprawdę wtedy dopiekło. Jest taki dziwaczny, taki staromodny.
Jesse także nigdy nie zwracał się do mnie „Suze”.
– Jack jest pośrednikiem – wyjaśniłam. – Ma osiem lat. Byłam jego opiekunką w hotelu.
Ojciec Dominik nie krył zdumienia.
– Pośrednikiem? Naprawdę? Jakie to niezwykłe. – Wyraz zaskoczenia ponownie ustąpił niepokojowi. – Powinnaś była od razu do mnie zadzwonić, Susannah, jak tylko to odkryłaś. Na świecie nie ma wielu pośredników. Bardzo bym chciał z nim porozmawiać. Wyjaśnić mu podstawowe rzeczy. Wiesz, młody pośrednik tyle się musi nauczyć. Nie byłoby rozsądnie z twojej strony, gdybyś sama chciała go wprowadzać w arkana, Susannah, biorąc pod uwagę twój młody wiek…
Zaśmiałam się gorzko. Dziwne, ale z mojego gardła wydobył się właściwie szloch.
Niewiarygodne. Znowu płakałam.
Co się dzieje? Co jest z tym płakaniem? Miesiącami oczy mam suche jak pieprz, a potem, ni stąd, ni zowąd łzy leją się, jak woda z wyciskanej gąbki.
– Susannah. – Ojciec Dominik wziął mnie za ramię, potrząsając lekko. Wyraz jego twarzy mówił, że jest naprawdę poruszony. Jak już wspomniałam, nigdy nie płaczę. – Susannah, co ci jest? Czy ty płaczesz?
Mogłam jedynie kiwnąć głową.
– Ale dlaczego, Susannah? – zapytał z troską ojciec Dom. – Dlaczego? Z powodu Jesse'a? Ciężko ci się z tym pogodzić, wiem, że będziesz za nim tęskniła, ale…
– Ksiądz nie rozumie – wybuchnęłam. Coś mi się porobiło ze wzrokiem. Wszystko było jak za mgłą. Nie widziałam łóżka, ani nawet wzorków na poduszkach na ławie pod oknem, które były przecież znacznie bliżej. Podniosłam ręce do twarzy, myśląc, że ojciec Dom miał rację i powinnam zrobić prześwietlenie głowy. Coś było głęboko nie w porządku.
Kiedy poczułam pod palcami wilgoć na policzkach, musiałam pogodzić się z prawdą. Z moim wzrokiem nic złego się nie działo.
– Och, ojcze – zaszlochałam i po raz drugi w ciągu ostatniej pół godziny zarzuciłam księdzu ręce na szyję. Moje czoło zderzyło się z jego okularami, przekrzywiając je. Stwierdzenie, że ojca Dominika zdziwił ten gest, nawet w przybliżeniu nie odpowiada stanowi faktycznemu.
Sądząc jednak po tym, jak zamarł, kiedy zaczęłam mówić, moje słowa wprawiły go w jeszcze większe zdumienie.
– On wyegzorcyzmował Jesse'a, ojcze D. Maria de Silva wmówiła mu, że powinien to zrobić. Powiedziała, że Jesse mnie prześla – a – duje i że odda mi przy – przysługę, jeśli go odeśle. Och, ojcze Dominiku… – zawyłam. – Co ja mam zrobić?
Biedny ojciec Dominik. Wątpię, żeby był przyzwyczajony do tego, by histerycznie łkające kobiety rzucały mu się w ramiona. To było widać. W ogóle nie wiedział, jak się zachować, poklepał mnie po ramieniu, mówiąc:
– Ciicho, wszystko będzie dobrze… – I podobne rzeczy, ale wyraźnie czuł się nieswojo. Może bał się, że wejdzie Andy i pomyśli, że płaczę z powodu czegoś, co ojciec Dominik powiedział.
Co było, oczywiście, zabawne. Jakby czyjeś słowa w ogóle mogły skłonić mnie do płaczu.
Po paru minutach, kiedy ojciec Dominik, siedząc sztywno, powtarzał w kółko: „Ciiicho, wszystko będzie dobrze”, parsknęłam śmiechem.