Выбрать главу

Poważnie. To było śmieszne. W jakiś żałosny, smutny sposób.

– Ojcze Dominiku – powiedziałam, odsuwając się i patrząc na niego oczami pełnymi łez. – Ojciec żartuje? Nie będzie w porządku. Jasne? Nic nigdy nie będzie w porządku.

Ojciec Dominik może i nie radził sobie z przytulaniem, ale był niezastąpiony, jeśli chodzi o chusteczki. Wyciągnął jedną i zaczął ocierać mi twarz. Widziałam już przedtem, jak to robił z dziećmi w szkole, z maluchami, które płakały, bo lody im upadły na ziemię, czy coś. Naprawdę miał to w małym palcu.

– Susannah to nieprawda. Wiesz, że to nieprawda.

– Ojcze, wiem, że to prawda. Jesse odszedł i to wyłącznie z mojej winy.

– Jak to z twojej winy? – Ojciec Dominik spojrzał na mnie karcąco. – Susannah, to nie jest w ogóle twoja wina.

– Owszem, jest. Sam ksiądz tak powiedział. Powinnam była zadzwonić, jak tylko odkryłam prawdę o Jacku. Ale nie zrobiłam tego. Myślałam, że sama dam sobie radę. Myślałam, że to nic takiego. I proszę, co się stało. Jesse odszedł. Na zawsze.

– To tragedia – stwierdził ojciec Dominik. – Trudno o większą niesprawiedliwość. Jesse był wspaniałym przyjacielem… dla nas obojga. Ale jest faktem, Susannah… – Prawie mu się udało osuszyć mi twarz, więc schował chusteczkę. – Spędził wiele lat zawieszony między niebem a ziemią. Teraz jego męki się skończyły i być może otrzyma zasłużoną nagrodę.

Zmrużyłam oczy. O czym on mówi?

Musiał zauważyć sceptycyzm na mojej twarzy, bo dodał:

– Cóż, pomyśl o tym, Susannah. Przez sto pięćdziesiąt lat Jesse tkwił uwięziony na czymś w rodzaju ziemi niczyjej, pomiędzy przeszłym, a przyszłym życiem. Chociaż można użalać się nad sposobem, w jaki to się stało, w końcu jednak zbliżył się do swojego przeznaczenia…

Odskoczyłam od ojca Dominika. Odskoczyłam od ławy pod oknem. Zrobiłam parę kroków i odwróciłam się, zaskoczona tym, co usłyszałam.

– O czym ksiądz mówi? Jesse był tutaj z jakiegoś powodu. Nie wiem, co to za powód i nie jestem pewna, czy on to wiedział. Cokolwiek to było, miał tutaj przebywać, na tej „ziemi niczyjej”, dopóki to by się nie wyjaśniło. Teraz nie zdoła tego zrobić. Nigdy się nie dowie, dlaczego przebywał tutaj tak długo.

– Rozumiem, Susannah. – Głos ojca Dominika był tak spokojny, że o mało nie dostałam szału. – I jak już powiedziałem, to nieszczęście, tragedia, ale jednak Jesse udał się dalej i powinniśmy się cieszyć, że odnalazł spokój wieczny…

– O mój Boże! – Znowu krzyczałam, ale miałam to gdzieś. Ogarnęła mnie wściekłość. – Wieczny spokój? Skąd ksiądz wie, że to właśnie znalazł? Nie może ksiądz tego wiedzieć.

– Nie – zgodził się ojciec Dominik. Widać było, że starannie dobiera słowa. Jakbym była bombą, która grozi wybuchem w razie użycia niewłaściwego hasła. – Masz rację. Tego nie mogę wiedzieć. Ale na tym polega różnica między tobą a mną. Widzisz, ja mam wiarę.

Trzema skokami przemierzyłam pokój. Nie wiem, co chciałam zrobić. Z pewnością nie chciałam go uderzyć. Mechanizm mojej złości może być czuły ale nie zamierzam tłuc księży. No, w każdym razie nie ojca Dominika. To ziomal, jak mawiało się na Brooklynie.

Podejrzewam jednak, że chciałam nim potrząsnąć. Położyć mu ręce na ramionach i spróbować metodą wstrząsową przemówić mu do rozumu, jako że argumentacja logiczna wyraźnie nie przynosiła żadnego skutku. Wiara! Jakby wiara okazała się kiedykolwiek skuteczniejsza od solidnego kopniaka w tyłek.

Zanim jednak zdążyłam wyciągnąć ręce, usłyszałam chrząknięcie za plecami. Obejrzałam się i zobaczyłam Andy'ego w dżinsach, w pasie z narzędziami i w koszulce z napisem Witamy w krainie Ducka Billa. Stał na progu z zaniepokojoną miną.

– Suze, ojcze Dominiku, czy wszystko w porządku? Wydawało mi się, że coś słyszałem.

Ojciec Dominik wstał.

– Tak – powiedział z powagą. – Cóż, Susannah bardzo przeżyła, i trudno się dziwić, to nieszczęsne znalezisko na waszym podwórzu. Poprosiła mnie, żebym poświęcił dom, a ja, oczywiście, wyraziłem zgodę. Ale zostawiłem Biblię w samochodzie…

Andy ożywił się.

– Czy chce ojciec, żebym po nią poszedł? – zapytał.

– Och, gdybyś mógł, Andrew – uśmiechnął się ojciec Dominik. – Powinna być na przednim siedzeniu. Jeśli zechciałbyś mi ją przynieść, zaraz przystąpię do dzieła.

– Nie ma sprawy ojcze – powiedział Andy i wyszedł, cały szczęśliwy. Nic dziwnego, skoro nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje w jego własnym domu. To jest, Andy nie wierzy. Nie wie, że jest jakiś inny poziom istnienia niż ten nasz. Nie wie, że ludzie z tego innego poziomu usiłują mnie zabić.

Ani też, że jestem zakochana w chłopaku, którego kości wczoraj wykopał.

– Ojcze D – odezwałam się, jak tylko kroki Andy'ego ucichły.

– Susannah – powiedział zmęczonym tonem. Nie miał ochoty dopuścić mnie do głosu. – Rozumiem, jakie to dla ciebie trudne. Jesse był kimś szczególnym. Wiem, że wiele dla ciebie znaczył…

Nie wierzyłam własnym uszom. – Ojcze D…

– … ale faktem jest, że teraz Jesse przebywa w lepszym świecie. – Ojciec Dominik przeszedł przez pokój, schylając się przy drzwiach i podnosząc czarną torbę, którą zostawił na korytarzu. Położył ją na moim niepościelonym łóżku, a następnie otworzył i zaczął wyjmować z niej różne rzeczy.

– Ty i ja – ciągnął – musimy w to wierzyć i po prostu żyć dalej.

Oparłam ręce na biodrach. Nie wiem, czy to wstrząs mózgu, czy fakt, że mojego chłopaka wyegzorcyzmowano, ale wydaje mi się, że bardzo podskoczył mi współczynnik wiedźmowatości.

– Ja wierzę, ojcze Dominiku – zapewniłam. – Wierzę w siebie i wierzę w księdza. Dlatego wiem, że możemy to naprawić.

Niewinne, błękitne oczy ojca Dominika rozszerzyły się za szkłami okularów. Podniósł do ust coś w rodzaju fioletowej wstążki, ucałował, a następnie założył sobie na szyję.

– Naprawić to? Co naprawić? Co masz na myśli, Susannah?

– Ksiądz wie, co mam na myśli.

– Ja… – Ojciec Dominik wziął do ręki metalowy przedmiot przypominający łyżkę do nakładania lodów, a do drugiej słoik zawierający, jak podejrzewam, święconą wodę. – Zdaję sobie oczywiście sprawę, że będziemy musieli rozwiązać sprawę Marii de Silvy Diego. To kłopotliwe, ale myślę, że sobie z tym poradzimy. A ten chłopiec, Jack… trzeba będzie się nim zająć i nauczyć zasad mediacji. Jak wiesz, egzorcyzm powinien być używany dopiero, gdy nie ma innego wyjścia. Ale…

– Nie o to chodzi – przerwałam mu.

– Nie o to chodzi? – powtórzył pytająco.

– Nie. I niech ksiądz nie udaje, że nie wie, o czym mówię. Zamrugał parę razy, czym upodobnił się na chwilę do Clive'a Clemmingsa.

– Nie mogę stwierdzić, że wiem, o czym mówisz, Susannah – powiedział. – O czym mówisz?

– O sprowadzeniu go z powrotem.

– Sprowadzeniu kogo z powrotem, Susannah? – Zmęczenie po całonocnym maratonie samochodowym zaczynało być widoczne. Wyglądał na wyczerpanego. Był przystojnym facetem, jak na kogoś koło sześćdziesiątki. Z całą pewnością połowa zakonnic oraz żeńska większość kongregacji misyjnej kochała się w nim na zabój. Na co ojciec D nie zwracał, rzecz jasna, uwagi. Świadomość, że jest przystojniakiem w średnim wieku, tylko by go zmieszała.

– Wie ksiądz kogo.

– Jesse? Sprowadzić Jesse'a z powrotem? – Ojciec Dominik stał ze stułą na szyi i kropidłem w ręku, patrząc na mnie zdumionym wzrokiem. – Susannah, wiesz równie dobrze jak ja, że kiedy duch opuszcza ten świat, tracimy z nim wszelki kontakt. One odchodzą. Przenoszą się dalej.

– Wiem. Nie mówiłam, że to będzie łatwe. Tak naprawdę, widzę tylko jeden sposób, a jest to sposób ryzykowny. Jednak z księdza pomocą, ojcze D, to się może udać.

– Moją pomocą? – Ojciec Dominik się zmieszał. – Pomocą w czym?

– Ojcze D, chcę, żeby ojciec mnie wyegzorcyzmował.