To jednak nie dodało Jackowi odwagi.
– A co, jeśli nie wrócisz? – dopytywał się.
– Wrócę – zapewniłam. – Mówiłam ci. Jedynym powodem, dla którego będę w stanie wrócić, jest to, że mam żywe ciało, chcę się tylko rozejrzeć i sprawdzić, czy z Jesse'em wszystko w porządku. Jeśli tak, to dobrze. Jeśli nie… cóż, spróbuję zabrać go z powrotem.
– Ale powiedziałaś właśnie, że będziesz mogła wrócić tylko dlatego, że masz żywe ciało. Jesse nie ma. No to jak on może wrócić?
To było dobre pytanie. Pewnie dlatego wprawiło mnie w taki zły humor.
– Posłuchaj – powiedziałam w końcu – nikt, o ile mi wiadomo jak dotąd, tego nie próbował. Może ciało nie jest potrzebne, żeby wrócić. Nie wiem tego, rozumiesz? Nie mogę jednak nie spróbować tylko dlatego, że nie znam odpowiedzi. Gdzie byśmy byli, gdyby Krzysztof Kolumb nie próbował? Co?
Jack zamyślił się.
– Mieszkalibyśmy w Hiszpanii?
– Bardzo zabawne – prychnęłam i wyjęłam z torebki ostatni przedmiot, sznur, i obwiązałam się nim w pasie. Drugi koniec przywiązałam do nadgarstka Jacka.
– Po co to? – zapytał.
– Po to, żebym mogła do ciebie wrócić. Jack wydawał się zmieszany.
– Ale jeśli odejdzie tylko twój duch, po co przywiązywać sznur do ciała? Powiedziałaś, że twoje ciało nigdzie sobie nie pójdzie.
– Jack – wycedziłam przez zaciśnięte zęby – po prostu pociągnij jeśli nie będzie mnie dłużej niż pół godziny jasne? – Uznałam, że dusza może przebywać poza ciałem najwyżej pół godziny. W telewizji oglądałam programy o dzieciach, które wpadły do lodowatej wody i utonęły, i z technicznego punktu widzenia nie żyły przez około czterdzieści minut, a jednak je odratowano i to bez uszkodzenia mózgu. Pół godziny wydawało mi się więc do przyjęcia.
– Ale jak…
– O Boże – jęknęłam. – Po prostu zrób to, dobrze?
Jack spojrzał na mnie gniewnie. Tylko dlatego, że jesteśmy pośrednikami, nie musimy świetnie się rozumieć.
– Dobrze – powiedział w końcu, ale słyszałam, jak mruknął pod nosem:
– Ale nie musisz być taką wredną wiedźmą.
Tyle że nie powiedział „wiedźmą”. Doprawdy, to szokujące, jakich słów używają dzisiaj dzieci.
– W porządku – powiedziałam i weszłam w krąg świec, stając pośrodku krwawych symboli.
Jack spojrzał na swoją karteczkę, a potem na mnie.
– Czy nie powinnaś się położyć? No wiesz, jeśli to ma być tak jak w śpiączce, to nie chcę, żebyś się przewróciła i potłukła.
Słuszna uwaga. Nie chciałam, żeby włosy mi się zapaliły od świeczki.
Z drugiej strony, nie chciałam pobrudzić sukienki krwią z kurczaka. Była droga. Dziewięćdziesiąt pięć dolarów w Urban Outfitters.
Potem pomyślałam: Suze, co z tobą? To tylko sukienka. Robisz to dla Jesse'a. Czy on nie jest wart więcej niż dziewięćdziesiąt pięć dolców?
Więc zaczęłam się układać na podłodze.
Zdążyłam jednak opaść na jedno kolano, kiedy rozległo się głośne pukanie.
Spanikowałam. Wyobraziłam sobie, że to straż pożarna albo ktoś zaalarmowany dymem wydobywającym się z wywietrznika łazienki obok łazienki Jacka.
– Szybko – syknęłam. – Gaś świece!
Podczas gdy Jack przystąpił do wykonania polecenia, podeszłam do drzwi.
– Kto tam? – zapytałam słodkim głosikiem.
– Susannah – odparł aż za dobrze mi znany głos. – Otwieraj natychmiast.
14
Co do mnie, to uważam, że ojciec Dominik przesadził. Po pierwsze, całkowicie panowałam nad sytuacją.
A po drugie, nie poświęciliśmy przecież żadnych zwierzaków. Kurczak został zarżnięty już dawno.
Więc całe to miotanie się i wyzywanie nas od różnych takich było naprawdę zbędne.
To nie znaczy, że zwyzywał Jacka. Nie, większość wyzwisk kierowana była w moją stronę. To, że koniecznie chcę zniszczyć siebie, to jedna sprawa, ale zmuszać małego chłopca, żeby mi w tym samounicestwieniu pomagał to niegodziwe.
A moja uwaga, że ten oto mały chłopiec doprowadził do sytuacji, która wymaga ode mnie samounicestwienia? Taak, to nie zostało za dobrze przyjęte.
Ale to, co udało mi się osiągnąć, to przekonanie ojca Dominika, że poważnie traktuję mój plan. Zrozumiał chyba wreszcie, że zrobię wszystko, żeby odnaleźć Jesse'a. Z jego pomocą lub bez niej.
Zdecydował więc, że w tych okolicznościach lepiej będzie, jeśli udzieli mi pomocy, choćby po to, żeby nie dopuścić, abym zrobiła krzywdę sobie lub komuś innemu.
– To nie będzie – oświadczył z niechętną miną, otwierając drzwi bazyliki – żaden podejrzany obrzęd. Żadne tam brazylijskie wudu. Przeprowadzimy przyzwoity chrześcijański egzorcyzm albo w ogóle nic nie przeprowadzimy.
Jak się tak zastanowić, to chyba odbyłam najdziwniejszą rozmowę na planecie. „Przyzwoity chrześcijański egzorcyzm”?
Ale dziwne miewam nie tylko rozmowy. Okoliczności, w jakich je odbywam, też bywają dziwaczne. Ta, na przykład, miała miejsce w ciemnym, pustym kościele. Ciemnym, bo było po północy, pustym z tego samego powodu.
– No i będzie czuwała nad tobą osoba dorosła – ciągnął ojciec Dominik, wprowadzając mnie do środka. – Jak mogłaś się spodziewać, że ten chłopiec poradzi sobie z tak skomplikowaną procedurą, tego nie jestem w stanie pojąć…
Nawijał w tym duchu przez całe popołudnie. Dokładnie mówiąc, dopóki rodzice Jacka i Paul nie wrócili do apartamentu. Ojciec D nie mógł, oczywiście, tak po prostu mnie stamtąd zabrać. Z powodu Jacka. Zmusił nas oboje do uprzątnięcia bałaganu, jakiego narobiliśmy – to nie zabawa zmyć krew kurczaka z kafelków, wiem, co mówię – a potem musieliśmy siedzieć i czekać, aż państwo Slaterowie wrócą z lekcji tenisa.
Rodzice Jacka zdziwili się trochę, zastawszy nas troje siedzących na kanapie. Pomyślcie tylko: opiekunka, chłopiec i ksiądz? No i kto tu się musiał poczuć, jakby się naćpał?
Co jednak miałam robić? Ojciec D nie wyszedłby beze mnie. Nie wierzył, że nie będę próbowała egzorcyzmów.
Tak więc siedzieliśmy we troje, podczas gdy ojciec D robił nam wykład na temat szlachetnej sztuki mediacji. Mówił przez dwie godziny. Nie żartuję. Dwie godziny. Słowo daję, Jack pod koniec musiał żałować, że powiedział mi o tym całym „widzę martwych łudzi”. Miałby pewnie ochotę powiedzieć: „Eee, martwi ludzie? Co wy, żartowałem. Tylko żartowałem…”
No, ale nie wiem, może to i dobrze, że dzieciak dowiedział się, co należy, a czego nie należy. Bóg jeden wie, że ja nie miałam żadnego porządnego wprowadzenia w ten temat. Może gdybym miała większą jasność co do pewnych punktów, do tej historii z Jesse'em nigdy by nie…
Ale wszystko jedno. Można się oskarżać do woli. Byłam w pełni świadoma, że ten bałagan powstał z mojej winy. Dlatego tak mi zależało, żeby go usunąć.
Och, a fakt, że byłam w nim zakochana? Taak, to też nie było bez znaczenia.
W każdym razie tym się właśnie zajmowaliśmy, kiedy wrócili rodzice Jacka: słuchaliśmy bajania ojca D na temat odpowiedzialności i uprzejmości w kontaktach z nieżyjącymi.
Kiedy państwo Slaterowie w towarzystwie Paula weszli do pokoju, ojciec Dominik umilkł. Oni z kolei przerwali rozmowę o swoich planach co do kolacji i stanęli w drzwiach, patrząc na nas zdumieni.
Paul otrząsnął się pierwszy.
– Suze – odezwał się z uśmiechem – co za niespodzianka. Sądziłem, że jesteś chora.
– Przeszło mi – powiedziałam, wstając. – Proszę państwa, Paul, to jest, hm, dyrektor mojej szkoły, ojciec Dominik. Był tak miły, że mnie tutaj podwiózł, abym mogła, hm, odwiedzić Jacka…
– Bardzo mi miło. – Ojciec Dominik podniósł się szybko. Jak już wspomniałam, jeśli chodzi o ojca D, jest na co popatrzeć. Wywiera duże wrażenie, całe metr osiemdziesiąt. Nie wygląda na typa, którego nie byłoby przyjemnie zastać w swoim pokoju hotelowym w towarzystwie ośmioletniego syna i jego opiekunki, a to już o czymś świadczy.