Выбрать главу

To nie miało znaczenia. To nie było niebo. Nie ziemskie niebo, w każdym razie. To było co innego. Gdzie indziej.

– Susannah – odezwał się ojciec Dominik łagodnie. Drgnęłam i spojrzałam na niego. Prawie usnęłam, patrząc w to niebo.

– Co? – zapytałam.

– Już czas.

15

Ociec Dominik wygląda zabawnie, pomyślałam. Dlaczego on jest taki śmieszny?

Zrozumiałam to, kiedy usiadłam. Właściwie usiadła tylko część mnie. Reszta leżała na złożonych ubraniach i miała zamknięte oczy.

Pamiętacie na Sabrinie, nastoletniej czarownicy tę scenę, kiedy bohaterka rozszczepia się na dwoje, tak żeby jedna mogła pójść na imprezę z Harveyem, a druga na zlot czarownic razem z ciotkami? To właśnie przydarzyło się mnie. Byłam teraz dwiema osobami.

Tyle że tylko jedna z nich zachowała świadomość. Druga po prostu leżała z zamkniętymi oczami. I wiecie co? Ten guz na moim czole wygląda naprawdę okropnie. Nic dziwnego, że wszyscy na jego widok cofali się ze zgrozą.

– Susannah, dobrze się czujesz?

Oderwałam wzrok od mojej nieprzytomnej drugiej połowy.

– Dobrze – odparłam. Popatrzyłam na swoją duchową istotę, która wydała się dokładnie taka sama, jak osoba leżąca w dole, tylko że trochę świeciła Fantastyczny dodatek do stroju. No wiecie, taki spektralny blask może uczynić cuda, jeśli chodzi o cerę.

I jeszcze coś. Guz na czole? Taak, już nie bolał.

– Nie masz dużo czasu – powiedział ojciec Dominik. – Tylko pół godziny.

Zamrugałam zdziwiona.

– Skąd będę wiedziała, że mija pół godziny? Nie mam zegarka. – Nie noszę zegarka, bo zawsze kończy się tak, że jakiś oporny duch mi go rozwala. A poza tym, kogo interesuje, która jest godzina? Odpowiedź prawie zawsze przynosi rozczarowanie.

– Załóż mój. – Ojciec Dom zdjął ogromny męski zegarek i podał mi go.

To był pierwszy przedmiot, jaki wzięłam do ręki jako duch. Wydawał się dziwnie ciężki. Udało mi się jednak zapiąć go na przegubie. Zwisał luźno jak bransoletka. Albo kajdanki.

– W porządku – powiedziałam, spoglądając w otwór nad głową. – Tam nic nie ma.

Musiałam się, oczywiście, wspinać. Nie pytajcie, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam. Musiałam dosięgnąć i złapać się krawędzi otworu, i jeszcze wciągnąć na górę. I to w kusej sukience.

Wszystko jedno. Byłam w połowie drogi, kiedy usłyszałam jak znajomy głos wykrzykuje moje imię.

Ojciec Dominik odwrócił się gwałtownie. Pochyliłam się – w otworze widziałam tylko mgłę, szarą mgłę, która zwilżyła mi twarz – i dostrzegłam Jacka biegnącego kościelną nawą, z buzią pobielałą ze strachu, ciągnącego coś za sobą.

Ojciec Dominik zdążył go złapać, zanim rzucił się na moje pozbawione duszy ciało. Najwidoczniej nie zauważył moich nóg dyndających z ogromnego otworu w kościelnym suficie.

– Co ty tu robisz? – zapytał ojciec Dominik. Był równie blady jak Jack. – Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? Czy twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś? Muszą być śmiertelnie przerażeni…

– Oni… oni śpią – wysapał Jack. – Proszę, Suze… ona zapomniała sznurka. – Jack podniósł biały, długi przedmiot, który ciągnął się za nim po podłodze, kiedy biegł między ławkami. To była lina, której użyliśmy przy pierwszej próbie egzorcyzmu. – Jak trafi tu z powrotem bez sznurka?

Ojciec Dominik wyjął Jackowi linę z rąk bez słowa podziękowania.

– Bardzo źle postąpiłeś, przychodząc tutaj – powiedział z naganą w głosie. – Co ty sobie myślisz? Mówiłem, że to bardzo niebezpieczne.

– Ale… – Jack wpatrywał się w moje nieruchome ciało. – Sznurek. Zapomniała sznurka.

– Tutaj – zawołałam z mojej podniebnej dziury. – Rzuć mi go tutaj.

Jack podniósł głowę i buzia mu się rozjaśniła.

– Suze! – zawołał radośnie. – Jesteś duchem!

– Szsz! – Ojciec Dominik wyraźnie się zaniepokoił. – Doprawdy, moje dziecko, nie wolno ci podnosić głosu.

– Cześć, Jack – odezwałam się z dziury. – Dzięki za sznurek. A jak się właściwie tutaj dostałeś?

– Hotelowym autokarem – oznajmił dumnie Jack. – Zakradłem się do niego. Jechał do miasta, żeby zabrać mnóstwo pijanych ludzi. Kiedy zatrzymał się koło Misji, wymknąłem się.

Byłam z niego dumna jak z własnego syna.

– Dobra robota – pochwaliłam.

– To – jęknął ojciec Dominik – ostatnia rzecz, jakiej nam teraz potrzeba. Proszę, Susannah, weź tę linę i, na miłość Boga, pośpiesz się…

Pochyliłam się, złapałam koniec liny i obwiązałam się nią w pasie.

– W porządku – powiedziałam. – Jeśli nie wrócę za pół godziny, zacznijcie ciągnąć.

– Za dwadzieścia pięć minut – sprostował ojciec Dominik. – Straciliśmy trochę czasu z powodu przybycia tego młodego człowieka. – Wolną ręką wyjął zegarek kieszonkowy z marynarki. – Idź już, Susannah – ponaglił mnie.

– W porządku. – Dobrze. Niedługo wrócę. Przerzuciłam nogi przez otwór. Kiedy spojrzałam w dół, zobaczyłam ojca Dominika i Jacka przyglądających mi się z zadartymi głowami. Widziałam również siebie, leżącą niczym Śpiąca Królewna w kręgu tańczących płomyków świec. Jakkolwiek wątpię, żeby Śpiąca Królewna nosiła ciuchy od Prady. Wyprostowałam się i rozejrzałam. Pustka.

Poważnie. Tam nie było niczego. Tylko czarne niebo, na którym płonęło kilka zimnych gwiazd. I mgła. Gęsta, wirująca, zimna mgła. Powinnam była, pomyślałam, czując dreszcz przebiegający po plecach, włożyć sweter. Mgła sprawiała, że powietrze, jakie wciągałam w płuca, było ciężkie. Działała również jak tłumik. Nie słyszałam żadnego dźwięku, nawet własnych kroków.

No cóż, dwadzieścia pięć minut to niedużo. Wciągnęłam w płuca wilgotne powietrze i wrzasnęłam:

– Jesse!

Było to niezwykle efektywne posunięcie. Nie zjawił się co prawda Jesse, ale zjawił się ten drugi.

W stroju gladiatora. Ni mniej, ni więcej.

Nie żartuję. Wyglądał jak facet z karty American Express mojej mamy (którą często pożyczam, za jej pozwoleniem, rzecz jasna). No wiecie, szczotka na hełmie, skórzana minispódniczka, wielki miecz. We mgle nie widziałam jego stóp, uznałam jednak, że nosi sznurowane wysoko sandały (które tak źle wyglądają u osób z kościstymi kolanami).

– To nie jest twoje miejsce – odezwał się głębokim, śmiertelnie poważnym głosem.

No, widzicie. Wiedziałam, że ta sukienka to błąd. Ale skąd mogłam wiedzieć, że w czyśćcu obowiązuje określony rodzaj ubioru?

– Wiem – odparłam, posyłając mu swój najpiękniejszy uśmiech. Może ojciec D miał rację? Może i zdarza mi się wykorzystywać cielesne wdzięki, żeby osiągnąć cel. Z pewnością w wypadku tego faceta w typie Russella Crowe'a na to właśnie liczyłam.

– Chodzi o to – powiedziałam, bawiąc się sznurem – że szukam przyjaciela. Może go znasz. Jesse de Silva. Myślę, że przybył tutaj zeszłej nocy Ma jakieś dwadzieścia lat, metr osiemdziesiąt wzrostu, czarne włosy, ciemne oczy… Fantastyczną rzeźbę brzucha?

Russell Crowe nie słuchał mnie chyba zbyt uważnie, bo powtórzył tylko:

– To nie jest twoje miejsce.

No dobra, sukienka z odsłoniętymi ramionami to był błąd. Bo jak miałam dokopać temu facetowi, żeby się usunął, bez rozrywania spódnicy?

– Posłuchaj pan – powiedziałam, podchodząc bliżej i starając się nie zwracać uwagi na to, że ma tak rozwinięte mięśnie klatki piersiowej, że jego piersi były większe od moich. Dużo większe. – Powiedziałam już, że kogoś szukam. Albo mi powiesz, czy go widziałeś, albo zejdziesz mi z drogi, jasne? Jestem pośredniczką. Mam takie samo prawo być tutaj, jak ty.