Nie wiedziałam, rzecz jasna, czy tak jest naprawdę, ale, rany, jestem pośredniczką przez całe życie i guzik z tego mam. Jak na mój gust, ktoś był mi za to coś winien, i to nie drobnostkę.
Gladiator podzielał chyba moją opinię, bo przemówił zupełnie innym tonem:
– Pośredniczka? – Przyjrzał mi się, jakbym była małpką, która nagle zaczęła recytować Przysięgę na Wierność Sztandarowi.
A jednak musiałam potrącić właściwą strunę, ponieważ powiedział wolno:
– Znam tego, o którym mówisz.
Podjął, zdaje się, decyzję, bo odsuwając się na bok, powiedział rozkazująco:
– Idź. Nie otwieraj żadnych drzwi. On przyjdzie. Wytrzeszczyłam oczy. Hola!
– Mówisz… mówisz poważnie?
Po raz pierwszy zachował się jak człowiek i zapytał:
– A robię na tobie wrażenie kogoś, kto żartuje?
– Hm – mruknęłam – no nie…
– Jestem odźwiernym. Ja nie żartuję. Idź już. – Wskazał ręką kierunek. – Nie masz zbyt wiele czasu.
Daleko, tam gdzie wskazał, coś zamajaczyło. Nie wiem, co to było, ale na pewno nie mgła. Miałam ochotę uściskać mojego nowego przyjaciela gladiatora, ale powstrzymałam się. Nie wydawał się specjalnie wylewny.
– Dzięki – powiedziałam. – Ogromne dzięki.
– Pośpiesz się. I pamiętaj, cokolwiek się stanie, nie idź w stronę światła.
Pociągnęłam za linę, żeby ojciec D trochę popuścił.
– Nie idź w stronę światła? – powtórzyłam. – Nie mówisz poważnie.
Przysięgam, w jego głosie brzmiała uraza.
– Już ci powiedziałem. Ja nie żartuję. Dlaczego sądzisz, że powiedziałbym coś, czego nie traktuję poważnie?
Chciałam mu powiedzieć, że ten kawałek z „nie – idź – w – stronę – światła” jest strasznie ograny. To znaczy, dobrze znany z serialu o złośliwych duchach.
Ale kto wie? Może autor scenariusza był pośrednikiem? Może przyjaźnił się z odźwiernym?
– W porządku. – Minęłam go. – Na mnie pora. Nie idź w stronę światła.
– I nie otwieraj żadnych drzwi – przypomniał gladiator.
– Żadnych drzwi – powtórzyłam, celując w niego palcem i puszczając oko. – Masz rację.
Odwróciłam się i mgła zniknęła.
Tak naprawdę, to niezupełnie. Ciągle tam była, liżąc mnie po piętach. Prawie jednak ustąpiła i mogłam stwierdzić, że znajduję się w korytarzu, w którym po obu stronach ciągną się drzwi. Sufitu nie było, tylko te połyskujące zimno gwiazdy i atramentowoczarne niebo. Długi korytarz z zamkniętymi drzwiami zdawał się ciągnąć w nieskończoność.
A mnie nie wolno było otworzyć żadnych spośród tych drzwi. Ani iść w stronę światła.
Cóż, to drugie okazało się łatwe. Nie widziałam żadnego światła, w którego stronę miałabym podążyć. Ale o co chodziło z tymi drzwiami? Co się za nimi dzieje? Co by się stało, gdybym któreś z nich uchyliła, tylko odrobinkę, i zerknęła do środka? Zobaczyłabym alternatywny kosmos? Planetę Wulkan? A może świat, w którym Suze Simon jest normalną dziewczyną, a nie pośredniczką? Może taki, w którym Suze Simon jest królową balu absolwentów i najpopularniejszą osobą w szkole, a Jesse nie jest duchem i może ją zabrać na tańce, ma własny samochód i nie mieszka u niej w sypialni?
Przestałam się nad tym zastanawiać, a to dlatego, że korytarzem w moją stronę szedł – jakby wziął się znikąd – Jesse.
Mój widok wyraźnie go zaskoczył. Nie wiem, czy wynikało to z faktu, że stałam w czymś, co jak przypuszczam, stanowiło poczekalnię nieba, czy też z tego, że obwiązałam się w pasie sznurem, który nie pasował za bardzo do reszty mojego stroju.
Tak czy inaczej, wydawał się zaszokowany.
– Och… – Sięgnęłam ręką do grzywki, by się upewnić, czy włosy zasłaniają paskudnego siniaka. – Cześć.
Jesse znieruchomiał, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami. Wyglądało na to, że nie wierzy w to, co widzi. Nie wydawał się inny niż przy ostatnim naszym spotkaniu. To znaczy, ostatnim razem, kiedy widziałam jego ducha. Bo tak całkiem ostatnio widziałam jego gnijące szczątki, który to widok sprawił, że zwróciłam kolację.
Widok obecnego Jesse'a nie był tak niemiły dla oczu.
Jeśli spodziewałam się jakiegoś radosnego powitania – uścisku albo, Boże uchowaj, pocałunku – czekało mnie rozczarowanie. Stał, patrząc na mnie, jakby w tym czasie wyrosły mi dwie głowy.
– Susannah – wyszeptał – co ty tutaj robisz? Czy jesteś… nie jesteś chyba…
Zrozumiałam go w pół słowa i zachichotałam nerwowo.
– Martwa? Ja? Nie, nie, nie. Nie. Ja tylko, eee, przyszłam, ponieważ chciałam, eee, no wiesz, przekonać się, czy u ciebie wszystko w porządku…
Dobra, czy mogłam bardziej się plątać? Wyobrażałam sobie tę chwilę tysiąc razy, odkąd zdecydowałam się za nim wyruszyć, i w moim fantazjach obywało się bez wyjaśnień. Jesse po prostu obejmował mnie i całował. W usta.
Ale teraz czułam się tak niezręcznie. Żałowałam, że nie przygotowałam jakiegoś tekstu.
– Eee. – Pragnęłam z całego serca przestać powtarzać „eee”. – Widzisz, chodzi o to, że chciałam się upewnić, czy jesteś tutaj, bo sam tego chciałeś. Bo jeśli nie chcesz, to cóż, ojciec Dom i ja pomyśleliśmy, że może byłoby możliwe, abyś wrócił. Żeby, eee, załatwić, no wiesz, tę sprawę, która cię tak długo zatrzymywała. To znaczy, w moim świecie. Naszym świecie – poprawiłam się szybko, pamiętając ostrzeżenie ojca Dominika. – Tak, naszym świecie.
Jesse milczał, wpatrując się we mnie.
– Susannah – powiedział w końcu. Jego głos brzmiał dziwnie. Zorientowałam się dlaczego w sekundę później, kiedy dodał: – Czy to nie ty mnie tutaj wysłałaś?
Wybałuszyłam oczy.
– Co? O czym ty mówisz?
Teraz zrozumiałam, co takiego dziwnego usłyszałam w jego głosie. Był pełen żalu.
– Czy to nie ty kazałaś mnie wyegzorcyzmować?
– Ja? – Mój głos podniósł się o osiem oktaw. – Ja? Jesse, oczywiście, że nie. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Ty wiesz, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Zrobił to ten dzieciak Jack. Twoja dziewczyna Maria go zmusiła. Próbowała się ciebie pozbyć. Powiedziała Jackowi, że mnie prześladujesz, a on nic o tobie nie wiedział, więc cię wyegzorcyzmował, a potem Feliks Diego zrzucił mnie z dachu nad gankiem i, Jesse, znaleziono twoje ciało, to znaczy, twoje kości. Zobaczyłam je i zwymiotowałam, a Szatan tak za tobą tęskni, a ja sobie pomyślałam, że, no wiesz, jeśli chciałbyś wrócić, to możesz, ponieważ dlatego właśnie wzięłam tę linę, żebyśmy trafili z powrotem.
Paplałam jak najęta. To mi się zdarza, nawet kiedy nie jestem w czyśćcu. Ale nie mogłam się powstrzymać. Wszystko ze mnie wyłaziło. No, nie wszystko. Nie zamierzałam powiedzieć mu, dlaczego chciałam, żeby wrócił. Nie chciałam wymówić słowa na „m”. I to nawet nie z powodu upomnienia ojca D.
– O ile chcesz wrócić – ciągnęłam. – Rozumiem, dlaczego mógłbyś chcieć zostać tutaj. Po stu pięćdziesięciu latach to pewnie duża ulga. Pewnie wkrótce cię przeniosą i zyskasz nowe życie albo pójdziesz do nieba czy gdzieś. Ale tak sobie pomyślałam, wiesz, że to nie było w porządku ze strony Marii, że zrobiła ci to, co zrobiła – dwa razy – i że jeśli chcesz wrócić i dowiedzieć się, no wiesz, dlaczego przebywałeś tak długo na ziemi, to cóż, chętnie ci pomogę, jeśli zdołam…
Zerknęłam na zegarek. To było łatwiejsze, niż patrzeć na twarz Jesse'a, który nadal miał tak nieprzeniknioną minę, jakby nie wierzył w to, co widzi. I słyszy.
– Tylko że – dokończyłam – mogę przebywać poza ciałem najwyżej pół godziny, zanim oddzielę się od niego na zawsze, a zostało nam piętnaście minut, więc musisz się szybko decydować. No, to jak?