– Powiedziałeś mi… powiedziałeś mi, że nie wierzysz w duchy.
Uśmiechnął się jak dzieciak przyłapany z ręką w słoiku ze słodyczami.
– Powinienem był wyrażać się jaśniej. Nie wierzę w celowość tego, żeby pozwalać im wchodzić sobie na głowę, jak to się dzieje w twoim wypadku. – Spojrzał na Jesse'a wyzywająco.
Nadal miałam problem ze zrozumieniem tego, co widziałam… i słyszałam.
– Ale… ale czyż to nie jest właśnie to, czym mają zajmować się pośrednicy? – wyjąkałam. – Pomaganiem zagubionym duszom?
Paul wzdrygnął się, jakby kłębiąca się wokół nas mgła stała się nagle zimna.
– Skądże – powiedział. – No, może ten staruszek. I chłopak. Ale nie ja. Ani z pewnością nie ty, Susannah. Gdybyś raczyła poświęcić mi trochę swojego czasu, zamiast tak bardzo angażować się w ratowanie tego tam – uśmiechnął się krzywo w stronę Jesse'a – miałbym okazję pokazać ci, do czego jesteś zdolna. A jest tego znacznie więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
Jedno spojrzenie na Jesse'a przekonało mnie, że jeśli nie przerwę tej rozmowy, dojdzie do rozlewu krwi. Zobaczyłam, jak na jego szczęce porusza się mięsień, którego przedtem nie zauważyłam.
– Paul, chcę, żebyś wiedział, ile dla mnie znaczy to, że, jak się wydaje, trzymasz rękę na pulsie mistycznego świata. Teraz jednak, jeśli nie wrócę na ziemię, obudzę się nieżywa. Pomijając już fakt, że, o ile się nie mylę, twój młodszy brat może być obecnie w bardzo trudnej sytuacji z powodu faceta o nazwisku Diego oraz laski w krynolinie. Paul skinął głową.
– Tak, dzięki tobie i twojej odmowie przekonania się o swoim prawdziwym powołaniu, życie Jacka znalazło się w niebezpieczeństwie, tak samo jak życie księdza.
Jesse zrobił nagle krok w stronę Paula, powstrzymałam go jednak, podnosząc rękę.
– A może udzieliłbyś nam drobnej pomocy, eee, Paul, skoro tyle wiesz? – zapytałam. To nie zabawa, starać się powstrzymać Jesse'a od zdecydowanych posunięć. Wyraźnie miał ochotę urwać chłopakowi głowę. – Jak się stąd wydostać?
Paul wzruszył ramionami.
– Och, tylko to cię interesuje? – zapytał. – To łatwe. Po prostu idź w stronę światła.
– Iść w stronę… – przerwałam, wściekła. – Paul! Zachichotał.
– Przepraszam – powiedział. – Chciałem tylko sprawdzić, czy widziałaś film.
Nie było mu jednak do śmiechu w ułamek sekundy później, kiedy Jesse się na niego rzucił.
Poważnie. Było jak na filmie. W jednej chwili Paul chichotał złośliwie, a w następnej pięść Jesse'a lądowała na jego opalonej, przystojnej twarzy.
Cóż, próbowałam go powstrzymać. Paul był prawdopodobnie moją ostatnią deską ratunku. Nie mogę jednak stwierdzić, że bardzo mnie to obeszło, kiedy usłyszałam trzask pękającej kości nosowej.
Paul zachowywał się jak dupek. Klął i wykrzykiwał rzeczy w rodzaju:
– Złamałeś mi nos! To niemożliwe, złamałeś mi nos!
– Złamię ci coś więcej niż nos – oświadczył Jesse, trzymając Paula za koszulę i machając mu przed oczami usmarowaną krwią pięścią – jeśli natychmiast nie powiesz nam, jak stąd wyjść.
Jak Paul odpowiedziałby na tę interesującą groźbę, nie dowiedziałam się nigdy. A to dlatego, że usłyszałam mile znajomy głos, wołający mnie po imieniu. Odwróciłam się. W moją stronę przez mgłę biegł Jack.
Przewiązany w pasie sznurem.
– Suze – zawołał. – Chodź szybko! Ta zła pani duch, przed którą mnie ostrzegałaś, przecięła twój sznur, a teraz oboje z tym drugim duchem znęcają się nad ojcem Dominikiem! – Przystanął, popatrzył na Jesse'a, który nadal trzymał zakrwawionego Paula i powiedział zaintrygowany:
– Paul? Co ty tutaj robisz?
Minęła chwila. Jedno uderzenie serca – jeśli miałabym serce, ale, oczywiście, nie miałam. Nikt się nie poruszył. Wszyscy wstrzymali oddech. Nikt nawet nie mrugnął.
W końcu Paul odezwał się, patrząc na Jesse'a:
– Pożałujesz tego. Rozumiesz? Postaram się, żebyś pożałował.
Jesse tylko się zaśmiał, bez śladu rozbawienia, mówiąc:
– Proszę bardzo.
Odrzucił Paula na bok, jak zużytą chusteczkę, podszedł do mnie i ujmując mnie za nadgarstek, pociągnął w stronę Jacka.
– Zabierz nas do nich – zwrócił się do chłopca.
A Jack, wsunąwszy dłoń w moją rękę, zastosował się do tej prośby, nie oglądając się na brata. Ani razu.
Co wyjaśniło mi niemal wszystko, z wyjątkiem tego, co naprawdę chciałam wiedzieć:
A mianowicie kim – czy też, może stosowniej, czym – jest Paul Slater?
Nie miałam jednak czasu na rozwikłanie tej zagadki. Według zegarka ojca Dominika została mi zaledwie minuta na powrót do ciała, w przeciwnym razie mogło się okazać, że już żadnego nie mam… co postawiłoby mój udział w jesiennych zajęciach klasy jedenastej pod znakiem zapytania.
Otwór na szczęście nie znajdował się daleko od miejsca, w którym staliśmy. Kiedy pochyliłam się nad nim, nigdzie nie mogłam dostrzec ojca Dominika. Słyszałam odgłosy walki – brzęk tłuczonego szkła, odgłos spadających na podłogę ciężkich przedmiotów, trzask drewna.
Widziałam również swoje ciało rozciągnięte na dole, jakbym spała, i to tak głęboko, że cały ten zgiełk nie robił na mnie wrażenia. Ani drgnęłam.
Droga w dół wydawała mi się teraz dużo dłuższa niż do góry.
Odwróciłam się do Jacka.
– Idź pierwszy – powiedziałam. – Opuścimy cię na linie…
Obaj z Jesse'em krzyknęli jednocześnie:
– Nie!
A potem poczułam, że spadam. Naprawdę. Niżej i niżej, i chociaż nie widziałam za wiele, zauważyłam jednak, na czym wyląduję i, wierzcie mi, nie cieszyła mnie myśl, że rozbiję sobie…
Tak się jednak nie stało. Zupełnie jak w snach, w których się spada, w momencie upadku otworzyłam oczy i zobaczyłam twarze Jesse'a i Jacka nad krawędzią otworu, który ojciec Dominik wyczarował swoją recytacją.
Znowu byłam w swoim ciele. W jednym kawałku. Przekonałam się o tym, sięgając w dół, żeby sprawdzić, czy nadal mam nogi. Miałam. Wszystko działało. Nawet guz na czole znowu zaczął mnie boleć.
A kiedy w sekundę później figura Marii Dziewicy – tej, o której Adam mówił, że płacze krwawymi łzami – spadła mi na brzuch, cóż, to także mocno zabolało.
– Tam jest – wrzasnęła Maria de Silva. – Bierz ją!
Słowo daję, mam dość ludzi, zwłaszcza martwych ludzi, którzy usiłują mnie zabić. Paul ma rację: lubię dobre uczynki. Nic nie robię, tylko staram się pomóc ludziom i co dostaję w zamian? Statuetką Marii Dziewicy w okolice pępka. To nie jest w porządku.
Chcąc okazać, jak bardzo nie w porządku, podniosłam rzeźbę, wstałam i złapałam Marię za tył sukni. Przypominając sobie zapewne nasze ostatnie spotkanie, usiłowała uciec. Za późno.
– Wiesz, Mario – odezwałam się tonem towarzyskiej pogawędki, potrząsając nią za falbany, tak jak rybak potrząsa wielkim pstrągiem – takie dziewczyny jak ty działają mi na nerwy. Nie chodzi tylko o to, że wysługujesz się facetami, żeby odwalali za ciebie brudną robotę. Wkurza mnie to, że ci się wydaje, że jesteś lepsza, bo pochodzisz z rodu de Silva. Ponieważ to jest Ameryka. – Złapałam garść jej lśniących, czarnych loków. – A w Ameryce wszyscy jesteśmy równi, bez względu na to, czy nazywamy się de Silva, czy Simon.
– Tak? – krzyknęła Maria, rzucając się na mnie z nożem. Najwyraźniej zdołała go odzyskać. – Cóż, chcesz wiedzieć, co mnie denerwuje w tobie? Myślisz, że tylko dlatego, że jesteś mediatorką, jesteś lepsza ode mnie.
No, w tym momencie szlag mnie trafił.
– Nie, to nieprawda – wycedziłam, uchylając się przed ciosem noża. – Nie uważam, że jestem lepsza od ciebie, ponieważ jestem mediatorką, Mario. Myślę, że jestem lepsza, bo w życiu nie zgodzę się poślubić kogoś, kogo nie kocham.