– Skoro tak pragniesz być z żoną, dlaczego do niej nie pójdziesz?
I wepchnął Feliksa Diego w krąg świec.
W sekundę później macki mgły wystrzeliły z otworu, owijając się również wokół niego.
Diego nie przyjął tego tak spokojnie jak żona. Nie wydaje się, aby go to bawiło. Kopał i krzyczał, wykrzykiwał jakieś słowa po hiszpańsku, których nie rozumiałam, ale Jesse z pewnością tak.
Twarz Jesse'a ani drgnęła. Od czasu do czasu zerkałam ku niemu znad książki. Patrzył, jak dwoje kochanków – człowiek, który go zabił, i kobieta, która kazała mu to zrobić – znika w otworze.
Aż w końcu, po ostatnim „amen”, nie było już ich widać.
Kiedy zamarło echo mściwych okrzyków Diega, w kościele zapadła cisza. Cisza tak przejmująca, że aż przytłaczająca. Wahałam się, czy mogę ją zakłócić. Czułam jednak, że muszę.
– Jesse – powiedziałam cicho.
Nie dość cicho jednak. Mój szept w ciszy kościoła zabrzmiał jak krzyk.
Jesse oderwał wzrok od otworu, w którym zniknęli Maria i Diego i spojrzał na mnie pytająco.
Skinęłam w stronę sufitu.
– Jeśli chcesz wrócić – powiedziałam, chociaż każde słowo smakowało, jestem pewna, jak te żuki, które Przyćmiony przypadkiem wpakował sobie do ust – zrób to teraz, zanim otwór się zamknie.
Jesse popatrzył na dziurę w suficie, potem na mnie, a potem znowu na dziurę. A potem na mnie.
– Nie, dziękuję, querida – powiedział lekkim tonem. – Myślę, że zostanę i zobaczę, jak to się skończy.
17
Tego dnia skończyło się tak, że razem z Jesse'em i Jackiem, zaprowadziliśmy ojca Dominika, kiedy się ocknął, do telefonu, żeby mógł zadzwonić na policję i zawiadomić, iż natknął się na dwóch złodziei plądrujących kościół.
Kłamstwo, owszem. Ale jak inaczej miał wyjaśnić szkody, jakie narobili Maria i Diego? Nie wspominając o poobijanej głowie.
Później, kiedy wiedzieliśmy, że policja i karetka są w drodze, zostawiliśmy ojca Dominika i razem z Jackiem poczekaliśmy na taksówkę, starannie unikając tematu, o którym, jestem przekonana, wszyscy myśleliśmy: o Paulu.
To nie tak, że nie próbowałam wyciągnąć z Jacka czegoś o bracie. Rozmowa przebiegała mniej więcej następująco:
Ja: A więc, Jack, co jest z twoim bratem?
Jack: (krzywiąc się) Nie chcę o tym mówić.
Ja: Rozumiem cię doskonale. On jednak wydaje się poruszać swobodnie między krainą żywych, a zmarłych i to mnie niepokoi. Myślisz, że to możliwe, żeby był synem Szatana?
Jesse: Susannah…
Ja: Oczywiście, w jakiś najsympatyczniejszy sposób.
Jack: Powiedziałem, że nie chcę o tym mówić.
Ja: Co jest absolutnie zrozumiałe. Ale czy ty przedtem wiedziałeś, że Paul jest pośrednikiem? Czy byłeś tak samo zaskoczony jak my? Bo nie wydawałeś się bardzo zdziwiony, kiedy wpadłeś na niego tam, na górze.
Jack: Naprawdę nie chcę w tej chwili o tym mówić.
Jesse: On nie chce o tym mówić, Susannah. Zostaw chłopca w spokoju.
Jesse'emu łatwo było to powiedzieć. Jesse nie wiedział tego, co ja. A mianowicie że Paul, Maria i Diego… razem spiskowali. Minęło trochę czasu, zanim się zorientowałam, ale teraz, kiedy to do mnie dotarło, miałam ochotę walnąć się po głowie za to, że wcześniej tego nie zauważyłam: Paul umówił się ze mną w piątek wieczorem, kiedy Maria skłoniła Jacka do wyegzorcyzmowania Jesse'a; uwaga Paula, że „Lepiej łapać muchy na miód niż na ocet”. Czyż Maria nie użyła dokładnie tych samych słów w rozmowie ze mną, parę godzin wcześniej? Cała trójka – Paul, Maria i Diego – tworzyła bandycką spółkę, której członków łączyła nienawiść do jednej osoby: Jesse'a. Jaki jednak powód do nienawiści mógł mieć Paul, który Jesse'a spotkał po raz pierwszy w czyśćcu? Teraz, rzecz jasna jego niechęć znalazła uzasadnienie: Jesse wyrządził mu poważną szkodę na ciele, za co Paul poprzysiągł mu zemstę przy najbliższym spotkaniu. Jestem pewna, że Jesse nie wziął tego zbyt poważnie, ale ja się martwiłam. Tak dużo trudu kosztowało mnie wyciągnięcie Jesse'a z jednego bagna. Nie obserwowałabym z entuzjazmem, jak pogrąża się w kolejnym.
Nic nie mogłam na to poradzić. Jack nie chciał mówić. Dzieciak doznał poważnego urazu. No, coś w tym rodzaju. Robił takie wrażenie, jakby niedawno świetnie się bawił. Po prostu nie chciał rozmawiać o bracie.
To mnie rozczarowało, bo miałam mnóstwo pytań. Na przykład, jeśli Paul był pośrednikiem – a musiał być; jak inaczej znalazłby się na górze? – dlaczego nie pomógł młodszemu bratu z tym widzę – nieżywych – ludzi, dlaczego nie dodał mu odwagi, nie zapewnił biedaka, że nie zwariował?
Chcąc jednak wyciągnąć od niego informacje, zawiodłam się boleśnie.
Podejrzewam, że gdybym miała brata takiego jak Paul, też nie chciałabym o nim mówić.
Kiedy odstawiliśmy Jacka bezpiecznie do hotelu, ruszyliśmy z Jesse'em na długi spacer do domu (nie miałam przy sobie dość pieniędzy na taksówkę).
Może jesteście ciekawi, o czym rozmawialiśmy, przemierzając te trzy kilometry. Mnóstwo rzeczy moglibyśmy, oczywiście, omówić.
A jednak, prawdę mówiąc, nie pamiętam. Nie sądzę, żebyśmy rozmawiali o czymś ważnym. Właściwie to co mieliśmy jeszcze powiedzieć?
Zakradłam się do domu równie niepostrzeżenie, jak poprzednio się z niego wymknęłam. Nikt się nie obudził, poza psem, a ten, przekonawszy się, że to ja, natychmiast ponownie zasnął. Nikt nie zauważył mojej nieobecności.
Nigdy nie zauważają.
Poza mną tylko Szatan wiedział o zniknięciu Jesse'a i jego radość na widok mojego współlokatora powinna wprawić w zmieszanie wszystkie koty świata. Jego mruczenie słychać było w całym pokoju…
Fakt, że nie słyszałam go długo. A to dlatego, że po wejściu do pokoju pościeliłam łóżko, zsunęłam sandały i wsunęłam się pod kołdrę. Nawet nie umyłam twarzy. Popatrzyłam jeszcze raz na Jesse'a, upewniając się, że naprawdę wrócił, a potem zasnęłam.
Nie obudziłam się aż do niedzieli.
Mama była przekonana, że zachorowałam. Przynajmniej do momentu, kiedy zobaczyła guza na moim czole. Wówczas uznała, że to tętniak. Usilnie starałam się jej wyjaśnić, że to żadna z tych dwóch rzeczy – że jestem po prostu bardzo, bardzo zmęczona – ale i tak nie uwierzyła i z pewnością zaciągnęłaby mnie w niedzielę rano do szpitala na badania – rany, spałam prawie dwa dni – tylko że musieli z Andym jechać po Profesora na obóz.
Problem polega na tym, że umieranie, nawet przez pół godziny, bywa wyczerpujące.
Obudziłam się wściekle głodna. Gdy mama i Andy odjechali – wymuszając na mnie przedtem obietnicę, że nie wyjdę z domu przez cały dzień i będę grzecznie czekała na ich powrót, tak żeby mogli ocenić ponownie stan mojego zdrowia – połknęłam dwa bajgle i michę płatków, zanim Śpiący i Przyćmiony rozczochrani jak nieboskie stworzenia, pokazali się przy stole. Ja za to zdążyłam już wziąć prysznic i ubrać się. Byłam gotowa przeżyć kolejny dzień… prawdopodobnego bezrobocia, ponieważ nie miałam pewności, czy Hotel i Kompleks Golfowy Pebble Beach przedłuży ze mną kontrakt, jako że opuściłam dwa dni pracy z rzędu.
Śpiący jednak mnie pocieszył.
– Jest w porządku – powiedział, pakując sobie garść płatków do ust. – Rozmawiałem z Caitlin. Powiedziałem jej, że strasznie się czujesz. W związku z tym truposzem na podwórku. Nie będzie robiła trudności.
– Naprawdę? – W gruncie rzeczy w ogóle go nie słuchałam. Przyglądałam się jak je Przyćmiony To niezwykłe widowisko. Władował sobie do gęby połowę bajgla i wydawał się połknąć ją w całości. Żałowałam, że nie mam aparatu fotograficznego, żeby zarejestrować to wydarzenie dla potomności. Albo przynajmniej móc udowodnić kolejnej dziewczynie, która uzna go za cudo, że się myli. Patrzyłam, jak nie odrywając wzroku od rozłożonej na stole gazety, wsadził drugą połowę bajgla do ust i pożarł ją, obywając się i tym razem bez żucia, podobnie jak węże połykają szczury.