Выбрать главу

Dopiero później, kiedy mój tata, który zmarł, gdy miałam sześć lat, wrócił i wszystko mi wyjaśnił, zaczęłam naprawdę rozumieć, kim jestem i dlaczego widzę zmarłych, podczas gdy inni, jak na przykład mama, ich nie widzą.

Jednego byłam jednak świadoma od najwcześniejszego dzieciństwa: mówić o tym, że widzę ludzi, których inni nie widzą to niezbyt dobry pomysł. Chyba że chciałabym skończyć na dziewiątym piętrze Bellevue, gdzie pakują wszystkich czubków z całego Nowego Jorku.

Jack natomiast wydawał się w ogóle nie mieć instynktu samozachowawczego, z jakim ja widocznie się urodziłam. Opowiadał o historii z duchami każdemu, kto zechciał słuchać, co doprowadziło w sposób nieunikniony do tego, że jego biedni rodzice nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Chętnie bym się założyła, że dzieci w jego wieku, uznając, że kłamie, by zwrócić na siebie uwagę, czuły podobnie. W pewnym sensie biedak sam sprowadził na siebie nieszczęście.

Z drugiej strony ten ktoś, kto przydziela robotę pośrednikom, powinien dbać o to, by osoby, które ten zaszczyt kopnął, były w stanie psychicznie sprostać wyzwaniu. Narzekam, ponieważ ten „dar” strasznie zabagnia mi życie towarzyskie, ale poza tym doskonale daję sobie radę… No, z jednym wyjątkiem. Staram się jednak o tym nie myśleć. A raczej nie myśleć o nim.

– Pośrednik – wyjaśniłam – to ktoś, kto pomaga zmarłym ludziom przejść dalej, do następnego życia. – Czy gdzie tam się udają, jak kopną w kalendarz. Nie chciałam się wdawać w jakieś metafizyczne rozważania. Dzieciak przecież ma tylko osiem lat.

– To znaczy, że mam im pomagać pójść do nieba? – zapytał Jack.

– Owszem, chyba tak to wygląda. – Jeśli niebo istnieje.

– Ale… – Jack pokręcił głową. – Ja nic nie wiem o niebie.

– Nie musisz. – Usiłowałam wymyślić, jak mu to wytłumaczyć, ale w końcu uznałam, że najlepiej pokazać mu to na przykładzie. Tak w każdym razie zawsze robił pan Walden, który uczył mnie w zeszłym roku angielskiego i historii.

– Posłuchaj – powiedziałam, biorąc Jacka za rękę. – Chodź. Patrz, co robię, a zrozumiesz, jak to działa.

Jack natychmiast włączył hamulce.

– Nie – sapnął. W jego brązowych oczach, tak podobnych do oczu brata, zobaczyłam śmiertelne przerażenie. – Nie, nie chcę.

Postawiłam go na nogach. Hej, nigdy nie twierdziłam, że jestem urodzoną babysitterką, prawda?

– Chodź – powtórzyłam. – Jorge nic ci nie zrobi. Jest naprawdę miły Dowiedzmy się, czego chce.

Praktycznie musiałam go nieść, ale w końcu zaciągnęłam go w miejsce, gdzie ostatnio spotkaliśmy Jorge'a. W chwilę później ogrodnik, a raczej jego duch, pojawił się ponownie i po wymianie wielu uprzejmych skinień i uśmiechów przeszliśmy do sedna sprawy. To nie było łatwe, zważywszy, że angielski Jorge'a był mniej więcej na poziomie mojego hiszpańskiego, który, muszę dodać, nie jest wysoki. W końcu jednak udało mi się dojść do tego, co powstrzymuje Jorge'a od przejścia do drugiego życia, jakiekolwiek ono będzie. Okazało się, że jego siostra przywłaszczyła sobie różaniec, który ich matka przeznaczyła dla pierwszego wnuka, a mianowicie córki Jorge'a.

– Tak więc – wyjaśniłam Jackowi, kierując się wraz z nim do hotelowego holu – musimy skłonić siostrę Jorge'a, żeby oddała różaniec Teresie, jego córce. Inaczej Jorge nie przestanie włóczyć się tu i nas prześladować. Och, i nie zdoła uzyskać wiecznego odpoczynku. Kapujesz?

Jack milczał. Szedł za mną oszołomiony. Podczas mojej rozmowy z Jorge'em milczał jak grób, a teraz sprawiał wrażenie, jakby ktoś zdzielił go kijem bejsbolowym w tył głowy.

– Właź – mruknęłam, wpychając go do wymyślnej mahoniowej budki telefonicznej z przesuwanymi szklanymi drzwiami. Kiedy znaleźliśmy się w środku, zamknęłam je starannie, podniosłam słuchawkę i wrzuciłam ćwierćdolarówkę. – Patrz i ucz się, bąku.

To, co nastąpiło potem, było typowym przykładem tego, czym zajmuję się niemal na co dzień. Zadzwoniłam do informacji, poprosiłam o numer winowajczyni i wykręciłam go. Kiedy odebrała, a ja stwierdziłam, że włada angielskim na tyle, żeby mnie zrozumieć, przekazałam jej to, co wiedziałam, bez żadnych upiększeń. Kiedy ma się do czynienia ze zmarłymi, koloryzowanie nie jest potrzebne. Fakt, że ktoś obcy zna szczegóły o których wiedzieć mógł jedynie zmarły, z reguły wystarcza. Pod koniec rozmowy bardzo poruszona Marisol zapewniła mnie, że jeszcze tego samego dnia różaniec zostanie przekazany w ręce Teresy.

Koniec rozmowy. Podziękowałam siostrze Jorge'a i odwiesiłam słuchawkę.

– Teraz – powiedziałam – jeśli Marisol tego nie zrobi, Jorge znowu się odezwie, a my będziemy musieli użyć silniejszych środków perswazji niż zwykły telefon. Wydawała się jednak porządnie przestraszona. To dość niesamowite, kiedy ktoś zupełnie obcy dzwoni do ciebie i twierdzi, że rozmawiał z twoim zmarłym bratem i że on jest na ciebie wściekły Założę się, że zrobi, co obiecała.

Jack spojrzał na mnie zafascynowany.

– To o to chodzi? Tylko tyle od ciebie chciał? Zmusić siostrę, żeby oddała naszyjnik?

– Różaniec – sprostowałam. – Owszem, tylko tyle.

Uznałam, że nie ma potrzeby dodawać, że to był szczególnie prosty przypadek. Zazwyczaj sprawy związane z ludźmi, którzy odzywają się zza grobu są nieco bardziej skomplikowane i wymagają dużo więcej zachodu niż jeden telefon. W gruncie rzeczy często dochodzi do bijatyki. Całkiem niedawno miałam złamanych kilka żeber, ponieważ gromadka duchów nie doceniła wysiłków, jakie czyniłam, żeby pomóc im przenieść się po śmierci we właściwe miejsce. Skończyło się na tym, że wylądowałam w szpitalu.

Jack jednak ma mnóstwo czasu, żeby zorientować się, że nie wszystkie duchy są podobne do Jorge'a. Poza tym, to były jego urodziny. Nie chciałam go dobijać.

Otworzyłam drzwi budki, mówiąc:

– Chodźmy popływać.

Jack był tak oszołomiony, że nie protestował. Nadal miał, oczywiście, pytania… pytania, na które odpowiedziałam na tyle cierpliwie i wyczerpująco, na ile potrafiłam. W tym czasie uczyłam go pływać.

Nie chcę się przechwalać, ale muszę stwierdzić, że dzięki moim cennym wskazówkom i kojącemu wpływowi pod koniec dnia Jack Slater zachowywał się, a nawet pływał, jak normalny ośmiolatek.

Nie zalewam. Malec bardzo się ożywił. Zaczął się nawet śmiać. Tak, jakby pokazanie mu, że nie musi bać się duchów, które go nawiedzają, sprawiło, że przestał się bać… cóż, wszystkiego. Wkrótce biegał wokół basenu, skacząc do wody i denerwując żony lekarzy, które pracowały nad opalenizną na pobliskich leżakach. Krótko mówiąc, zachowywał się jak każdy ośmioletni chłopiec.

Zaczął nawet rozmawiać z dziećmi, którymi opiekowała się inna niańka. A kiedy jedno z nich chlapnęło mu wodą w twarz, zamiast wybuchnąć płaczem, co zrobiłby jeszcze dzień wcześniej, też je ochlapał, co sprowokowało Kim, moją koleżankę, do pytania:

– Mój Boże, Suze, co ty zrobiłaś z Jackiem Slaterem? Zachowuje się prawie… normalnie.

Starałam się nie zadzierać nosa.

– Och, wiesz – odparłam, wzruszając ramionami. – Po prostu nauczyłam go pływać, to wszystko. To mu chyba dodało pewności siebie.

Kim patrzyła, jak Jack i drugi chłopiec dla draki wskoczyli w grupę dziewczynek, które podniosły pisk i usiłowały sprać ich piankowymi deskami.

– Boże – powiedziała Kim. – Coś takiego. Nie mogę uwierzyć, że to to samo dziecko.

Podobnie zdziwiona była jego własna rodzina. Uczyłam go pływać na plecach, kiedy na końcu basenu rozległo się przeciągłe gwizdnięcie. Oboje z Jackiem podnieśliśmy głowy i zobaczyliśmy Paula, który w białym stroju, z rakietą w ręku, wyglądał całkiem jak Pete Sampras.