Выбрать главу

– No, no, patrzcie państwo – powiedział Paul, przeciągając samogłoski. – Mój braciszek w basenie. I jaki rozbawiony. Piekło zamarzło czy co?

– Paul – wrzasnął Jack. – Patrz! Patrz! – I zaczął płynąć wzdłuż basenu.

Nie nazwałabym tego kraulem, ale nawet w oczach starszego brata mogło to uchodzić za udane naśladownictwo tego stylu. Nie wyszło mu to zbyt dobrze, ale nie da się zaprzeczyć, że utrzymał się na powierzchni.

Paul kucnął, a kiedy głowa Jacka wynurzyła się tuż koło niego, wepchnął ją z powrotem do wody. No, wiecie, dla zabawy.

– Gratulacje, mistrzu – rzucił, kiedy Jack wynurzył głowę. – Nie sądziłem, że dożyję dnia, kiedy nie będziesz bal się zamoczyć uszu!

Rozpromieniony Jack zawołał:

– Patrz, jak płynę w drugą stronę! – Rzucił się do wody, znowu płynąc niezbyt stylowo, ale skutecznie.

Paul jednak, zamiast przyglądać się młodszemu bratu, popatrzył na mnie zanurzoną po pierś w błękitnej wodzie i zapytał:

– Coś ty zrobiła z moim bratem?

Wzruszyłam ramionami. Jack nigdy nie wspominał o stosunku brata do tej całej sprawy z widzeniem umarłych, nie wiedziałam więc, czy Paul zdawał sobie sprawę ze zdolności Jacka, czy też, podobnie jak rodzice, uważał, że to wymysły. Jedną z rzeczy, które usiłowałam wbić Jackowi do głowy, było to, że im mniej ludzi, zwłaszcza dorosłych, o tym wie, tym lepiej. Zapomniałam zapytać, czy Paul też wie.

Albo, co istotniejsze, czy w to wierzy.

– Ja tylko nauczyłam go pływać. – Wzruszyłam ramionami, odgarniając z twarzy pasmo mokrych włosów.

Nie będę kłamała i nie powiem, że czułam się zmieszana, że taki przystojniak jak Paul ogląda mnie w kostiumie kąpielowym. W granatowym jednoczęściowym kostiumie, który każą nam nosić na terenie hotelu, prezentuję się o niebo lepiej niż w tych koszmarnych szortach.

Poza tym używam wodoodpornego tuszu do rzęs. Nie jestem idiotką.

– Moi rodzice usiłowali nauczyć tego dzieciaka pływać przez sześć lat – stwierdził Paul – a ty dokonałaś tego w jeden dzień?

uśmiechnęłam się.

– Potrafię być niezwykle przekonująca.

Owszem, zgadza się, flirtowałam. No i co? Dziewczynie potrzebna jest jakaś rozrywka.

– Jesteś cudotwórczynią – powiedział Paul. – Chodź z nami na kolację dzisiaj wieczorem.

Nagle zupełnie przeszła mi ochota na flirt.

– Och, nie, dziękuję – bąknęłam.

– Daj spokój – powiedział Paul. Wyglądał świetnie w białej koszuli i szortach. Znakomicie podkreślały jego opaleniznę, a popołudniowe słońce sprawiło, że w jego ciemnobrązowych włosach błyskały złote refleksy.

A opalenizna nie była jedyną rzeczą, którą Paul, w przeciwieństwie do drugiego przystojniaka w moim życiu, posiadał: Paul miał również tętno.

– Czemu nie? – Klęczał przy basenie, opierając opaloną rękę na równie ciemnym kolanie. – Rodzice będą zachwyceni. A mój brat najwyraźniej nie może bez ciebie żyć. Idziemy do Grilla. Nie odrzuca się zaproszenia do Grilla.

– Przykro mi. Naprawdę nie mogę. Polityka hotelowa. Pracownikom nie wolno spoufalać się z gośćmi.

– Kto mówi o spoufalaniu się? – zapytał Paul. – Mówimy o jedzeniu. Daj się namówić. Zrób dzieciakowi przyjemność na urodziny.

– Naprawdę nie mogę. – Posłałam mu swój najpiękniejszy uśmiech. – Muszę już odejść. Przepraszam.

Podpłynęłam do miejsca, gdzie Jack usiłował wdrapać się na ułożoną przez siebie piramidę z desek do pływania, udając, że jestem zbyt zajęta pomaganiem mu, żeby usłyszeć wołanie Paula.

Rany, wiem, co sobie myślicie. Sądzicie, że odmówiłam, bo to by za bardzo przypominało Wirujący seks, co? Letni flirt w ośrodku wypoczynkowym, tylko z odwróconymi rolami. No, wiecie, biedna, pracująca dziewczyna i syn zamożnego lekarza, nikt nie będzie pomiatał słodkim Maleństwem, ble ble ble. Coś w tym stylu.

Ale to nie to. Naprawdę nie. Choćby dlatego, że nawet nie jestem biedna. To jest, zarabiam tutaj dziesięć dolców za godzinę plus napiwki. A moja mama pracuje jako prezenterka telewizyjna, mój ojczym zaś ma własny program w telewizji.

No, w porządku, to tylko lokalne wiadomości, a Andy ma program w kablówce, ale i tak nieźle nam się powodzi. Mamy dom na wzgórzach Carmelu.

Dobra, owszem, nasz dom to przebudowana stupięćdziesięcioletnia tawerna. Ale każde z nas ma własny pokój, a na podjeździe stoją zaparkowane trzy samochody i żaden z nich nie stoi na pustakach. Nikt nie dałby nam bonów żywnościowych.

Nie chodzi też o zakaz „bratania się” obsługi hotelowej z gośćmi. Nie ma żadnego zakazu.

Parę minut później Kim zaczęła mnie besztać.

– O co ci chodzi, Simon? Chłopak na ciebie leci, a ty zachowałaś się jak Czerwony Baron *. Nigdy nie widziałam, żeby kogoś zestrzelono w takim tempie.

Zajęłam się pilnie wyciąganiem z wody tonącej mrówki. – Jestem, eee… zajęta dzisiaj wieczorem – powiedziałam.

– Nie pleć, Suze. – Mimo że nie znałyśmy się, zanim rozpoczęłyśmy pracę w hotelu – Kim chodzi do Liceum Doliny Carmelu, państwowej szkoły, do której, jak uważa moja mama, chodzą narkomani i gangsterzy – bardzo się do siebie zbliżyłyśmy w związku z tym, że obie nienawidzimy wstawać rano. – Nic nie robisz dzisiaj wieczorem. No to o co chodzi z tą artylerią przeciwlotniczą?

W końcu złapałam mrówkę. Trzymając ją w dłoni, posuwałam się ku brzegowi basenu.

– Nie wiem – powiedziałam, brodząc w wodzie. – Wydaje się miły i w ogóle. Chodzi o to – machnęłam ręką, uwalniając mrówkę – że właściwie podoba mi się ktoś inny.

Kim uniosła brwi. W jednej z nich, tam gdzie normalnie nosi złoty gwoździk, znajduje się mała dziurka. Caitlin każe jej go zdejmować przed pracą.

– Opowiedz – rozkazała Kim.

Spojrzałam na Śpiącego drzemiącego na stanowisku ratownika. Kim pisnęła cicho.

– Fee – krzyknęła. – Ten? Ale to twój… Przewróciłam oczami.

– Nie, to nie on. Po prostu… Słuchaj, po prostu podoba mi się ktoś inny, dobra. Ale to… to tajemnica.

Kim wciągnęła powietrze.

– Ooch, to wspaniale. Czy on chodzi do Akademii? – Kiedy pokręciłam głową, próbowała dalej. – Do Louisa Stevensona?

Znowu zaprzeczyłam. Kim zmarszczyła nos.

– Ale chyba nie chodzi do LDH? Westchnęłam.

– On nie chodzi do szkoły. Naprawdę wolałabym…

– O mój Boże – jęknęła Kim. – Facet z college'u? Ty zołzo. Matka by mnie zabiła, gdyby dowiedziała się, że chodzę z facetem z college'u…

– Do college'u też nie chodzi, jasne? – Czułam, że moje policzki robią się gorące. – Posłuchaj, chodzi o to, że to jest dość skomplikowane. I nie chcę o tym mówić.

Kim wytrzeszczyła oczy.

– Dobra, w porządku. Boże… Przepraszam. Nie umiała jednak odpuścić.

– Jest starszy, tak? – zapytała w niecałą minutę później. – Dużo starszy? Wiesz, to nic takiego. Chodziłam z takim starszym, kiedy miałam czternaście lat. On miał osiemnaście. Moja mama nic nie wiedziała. Więc dobrze cię rozumiem.

– Podejrzewam, że jednak nie rozumiesz.

Znowu zmarszczyła nos.

– Boże… To ile on ma lat?

Miałam ochotę powiedzieć: „Och, nie wiem. Jakieś sto pięćdziesiąt”.

Nie zrobiłam tego jednak. Zamiast tego zawołałam Jacka, mówiąc, że pora wracać do hotelu, jeśli ma zdążyć wziąć prysznic przed kolacją.

– Jeej… – Usłyszałam Kim, kiedy wyszłam z basenu. – Aż taki stary?

Owszem. Niestety. Taki stary.

3

Nawet nie wiem, jak to się stało. Bardzo uważałam. To jest, uważałam, żeby nie zakochać się w Jessie.

вернуться

* Niemiecki pilot, baron von Richthofen, dowodzący grupą samolotów bojowych podczas I wojny światowej. Strącił osiemdziesiąt samolotów przeciwnika (przyp. tłum.).