Выбрать главу

I tyle. Żadnego ostrzeżenia, że palenie zabija. Nic na temat spadku wagi noworodków. A jednak dziwne, jak bardzo reklama sprzed epoki telewizji – z czasów, kiedy nawet nie było radia – przypominała dzisiejszą. Tylko że teraz wiemy że nadawanie produktowi takiej nazwy jest obraźliwe.

Otworzyłam pudełko. Andy miał rację co do złego stanu listów. Tak pożółkły, że łamały się, kiedy próbowałam je rozdzielić. Związano je jedwabną wstążką, która kiedyś była pewnie innego koloru, z czasem jednak stała się burobrązowa.

Listów było pięć albo sześć. Nie potrafię powiedzieć, czego się spodziewałam, biorąc do ręki pierwszy Sądzę jednak, że jakaś część mnie wiedziała doskonale, co to za listy.

Mimo wszystko, kiedy ostrożnie rozłożyłam kartkę i przeczytałam: Drogi Hektorze, poczułam się tak, jakby ktoś podkradł się od tyłu i mocno mnie kopnął.

Musiałam usiąść. Opadłam na jeden z foteli przy kominku, nie mogąc oderwać oczu od pożółkłej kartki.

Jesse. Te listy były adresowane do Jesse'a.

– Suze? – Mama spojrzała na mnie zaciekawiona. Smarowała twarz kremem. – Dobrze się czujesz?

– Dobrze – odparłam zduszonym głosem. – Czy mogę… czy mogę usiąść na chwilę i poczytać?

Mama zaczęła nacierać kremem ręce.

– Oczywiście – powiedziała. – Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Wyglądasz trochę… blado.

– Czuję się świetnie – skłamałam. – Po prostu świetnie. Drogi Hektorze, czytałam w pierwszym liście. Charakter pisma był bardzo elegancki, staromodny, pełen zawijasów, taki, jakiego używa siostra Ernestyna z mojej szkoły Nie miałam problemów ze zrozumieniem, mimo że list nosił datę ósmego maja 1850 roku.

Tysiąc osiemset pięćdziesiąty rok! Wtedy właśnie zbudowano nasz dom, który zaczął funkcjonować jako hotel – gospoda dla podróżnych z rejonu półwyspu Monterey. W tymże roku – sprawdziliśmy to z Profesorem – Jesse, czy też Hektor (to jego prawdziwe imię, wyobrażacie sobie? Hektor!), zniknął w tajemniczych okolicznościach.

Wiem przypadkiem, że właściwie nie było w tym niczego tajemniczego. Zamordowano go w tym właśnie domu – ściśle mówiąc, w moim pokoju na górze. Dlatego też przez ostatnie sto pięćdziesiąt lat przebywał tam, czekając na…

Czekając na co?

Czekając na ciebie, odezwał się cichy głos w mojej głowie. Na pośrednika, który znajdzie listy i pomści jego śmierć, żeby mógł się przenieść tam, gdzie powinien się w końcu znaleźć.

Ta myśl mnie przeraziła. Naprawdę. Spociły mi się ręce, mimo że w pokoju mamy i Andy'ego panował chłód, jakżeby inaczej przy klimatyzacji włączonej na fuli. Włoski zjeżyły mi się na karku.

Zmusiłam się, żeby ponownie zajrzeć do listu. Skoro Jesse ma ruszyć dalej, cóż, będę musiała mu w tym pomóc. To w końcu moja praca.

Tyle że nie mogłam przestać myśleć o ojcu Dominiku. Towarzyszu pośredniku, który wyznał mi parę miesięcy temu, że miał kiedyś nieszczęście zakochać się w duchu, kiedy był w moim wieku. Nic z tego nie wyszło – jakżeby mogło? – i został księdzem.

Rozumiecie? Księdzem. Jasne? Było aż tak źle. Tak trudno było mu pogodzić się ze stratą, że został księdzem.

Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, że ja mogłabym zostać zakonnicą. Nawet nie jestem katoliczką. Ponadto nie wyglądam najlepiej z włosami zaczesanymi do tyłu. Poważnie. Dlatego zawsze unikałam związywania włosów w koński ogon i opasek.

Przestań, nakazałam sobie. Przestań i zabierz się do czytania.

Przeczytałam.

List pochodził od kogoś o imieniu Maria. Nie wiem za dużo o życiu Jesse'a – nie zdradza specjalnej ochoty do snucia opowieści – wiem jednak, że dziewczyna, którą Jesse miał poślubić, ale zginął po drodze, nazywała się Maria de Silva. Jakaś jego kuzynka. Widziałam w książce jej portrecik. Była bardzo ładna, jak na, no wiecie, dziewczynę w krynolinie, która żyła, zanim wynaleziono chirurgię plastyczną. Albo kosmetyki Maybelline.

A z treści listu można było wywnioskować, ze ona również wiedziała o tym, że była piękna. List opowiadał o przyjęciach, w których uczestniczyła, i o tym, co kto powiedział o jej nowym czepku. Czepku, na Boga żywego! Przysięgam, to było jak list od Kelly Prescott, tyle że zawierał parę „tudzież” oraz „aliści” i żadnej wzmianki o Rickim Martinie. Poza tym roiło się w nim od błędów ortograficznych. Maria mogła być ślicznotką, ale przy lekturze jej listu nabierało się pewności, że nie wygrała zbyt wielu konkursów ortograficznych w swojej pensji dla panien z dobrego domu.

Co mnie uderzyło, to fakt, że wydawało się nieprawdopodobne, aby dziewczyna, która napisała te listy była tą samą dziewczyną, która, co do czego nie miałam wątpliwości, zleciła zamach na życie narzeczonego. Wiedziałam przypadkiem, że Maria nie miała najmniejszej ochoty wychodzić za Jesse'a. Jej ojciec to zaaranżował. Ona chciała poślubić innego, typka o imieniu Diego, który handlował niewolnikami. Uroczy facet. To właśnie Diego, jak podejrzewałam, zabił Jesse'a.

Nie to, żeby Jesse kiedykolwiek coś o tym wspomniał – czy też w ogóle powiedział coś na temat swojej przeszłości. Jest niezwykle wstrzemięźliwy, jeśli chodzi o temat własnej śmierci. Co chyba jestem w stanie zrozumieć: paść ofiarą morderstwa to musi być dość traumatyczne przeżycie.

Muszę jednak stwierdzić, że ciężko jest dojść bez jego pomocy do tego, dlaczego wciąż tutaj przebywa. Wszystkiego musiałam dowiedzieć się sama, korzystając z książki o historii hrabstwa Salinas, którą Profesor wygrzebał w miejscowej bibliotece.

No więc czytałam listy Marii pełna złych przeczuć. To jest, byłam przekonana, że znajdę w nich jakiś dowód na to, że Jesse został zamordowany… i przez kogo.

Ale ostatni list był tak samo błahy jak pozostałe pięć. Nic, absolutnie nic nie wskazywało na to, żeby Maria popełniła zbrodnię… Jeśli nie liczyć nieprawidłowej pisowni słowa „narzeczony”. A to nie przestępstwo.

Złożyłam starannie listy i odłożyłam do pudełka, uświadamiając sobie, że zarówno kark, jak i dłonie przestały mi się pocić. Czyżbym poczuła ulgę, że nie znalazłam żadnego dowodu, niczego, co pomogłoby rozwiązać zagadkę śmierci Jesse'a?

Chyba tak. To samolubne, wiem, ale taka jest prawda. Wiedziałam teraz tylko, w jakim stroju Maria de Silva wystąpiła na pewnym przyjęciu w domu hiszpańskiego ambasadora. Wielkie rzeczy. Dlaczego ktoś wpakował listy tak niewinne jak te do pudełka po cygarach i jeszcze je zakopał? To nie trzymało się kupy.

– Interesujące, co? – powiedziała mama, kiedy wstałam z fotela.

Podskoczyłam. Zapomniałam, że jest w pokoju. Leżała już w łóżku, czytając książkę o tym, jak lepiej gospodarować czasem.

– Owszem – odparłam, odkładając listy na komodę. – Naprawdę ciekawe. Tak się cieszę, że wiem, jak syn ambasadora zareagował na widok nowej, srebrzystej, koronkowej, balowej sukni Marii de Silvy.

Mama spojrzała na mnie zaintrygowana znad okularów do czytania.

– Och, wymieniła gdzieś swoje nazwisko? Oboje z Andym byliśmy ciekawi. Nie znaleźliśmy go. De Silva, powiadasz?

Zamrugałam szybko.

– Eee – mruknęłam. – Nie. Cóż, nie wymieniła. Ale Profesor i ja… to jest David, opowiedział mi o tej rodzinie de Silva, która mieszkała w Salinas w tym czasie, i mieli córkę o imieniu Maria i po prostu… – Głos mi zamarł, kiedy do pokoju wszedł Andy.

– Hej, Suze – powiedział zaskoczony moją obecnością w swoim pokoju, jako że nigdy przedtem moja stopa w nim nie postała. – Widziałaś listy? Słodkie, co?

Słodkie. O mój Boże. Słodkie!

– Taak – powiedziałam. – To ja już pójdę. Dobranoc.