Nie mogłam się doczekać, żeby stamtąd zniknąć. Nie wiem, jak radzą sobie dzieciaki, których rodzice wiele razy zmieniają partnera. Moja matka wyszła za mąż dopiero drugi raz i to za bardzo miłego człowieka. Ale i tak dziwnie się z tym czuję.
Jeśli jednak sądziłam, że będę mogła wycofać się do swojego pokoju, żeby przemyśleć pewne sprawy w samotności, myliłam się. Jesse siedział na ławie pod oknem.
Wyglądał jak zawsze: cudownie. W białej rozpiętej pod szyją koszuli i czarnych spodniach torreadora, które zwykle nosi – po śmierci nie tak łatwo się przebrać – z ciemnymi, krótkimi włosami wijącymi się na karku i lśniącymi, czarnymi oczami spoglądającymi spod równie smolistych brwi, z których jedną przecina cienka biała blizna…
Blizna, po której częściej niż mam ochotę się do tego przyznać, pragnęłabym przesunąć palcami.
Kiedy weszłam, podniósł głowę. Na kolanach trzymał Szatana, mojego kota.
– Tę książkę strasznie trudno zrozumieć – powiedział. Czytał Rambo. Pierwszą krew Davida Morrella, na której oparto scenariusz filmu.
Zamrugałam energicznie, usiłując otrząsnąć się ze stanu dziwnego oszołomienia, w które jego widok zawsze wydawał się mnie wprawiać na jakąś minutę czy coś koło tego.
– Skoro Sylvester Stallone ją zrozumiał – stwierdziłam – to ty chyba też powinieneś.
Jesse puścił tę uwagę mimo uszu.
– Marks przewidział, że sprzeczności i słabości w łonie systemu kapitalistycznego spowodują wzrastający kryzys ekonomiczny oraz zubożenie klas pracujących – powiedział – które ostatecznie podniosą rewoltę i przejmą kontrolę nad środkami produkcji… jak to zdarzyło się w Wietnamie. Co skłoniło rząd Stanów Zjednoczonych do przekonania, że ma prawo mieszać się w walkę tego rozwijającego się narodu o osiągniecie niezależności ekonomicznej?
Aż mnie przygięło do ziemi. Doprawdy czy zbyt wiele wymagam, mając ochotę na relaks po powrocie do domu po dniu pracy? O nie. Muszę wrócić do domu, żeby przeczytać stos listów zaadresowanych do miłości mojego życia przez jego narzeczoną, która, o ile się nie mylę, kazała go zabić sto pięćdziesiąt lat temu.
A potem, jakby tego było mało, on każe mi wyjaśniać zawiłości wojny w Wietnamie.
Naprawdę muszę zacząć chować przed nim podręczniki. Rzecz polega na tym, że on je czyta i zapamiętuje, co w nich piszą, a potem łączy z tym, co znajdzie w innych książkach wyszperanych w domu.
Dlaczego nie może po prostu oglądać telewizji jak każdy normalny człowiek, tego nie rozumiem.
Podeszłam do łóżka i rzuciłam się na nie, chowając twarz w poduszkach. Pozwolę sobie wspomnieć, że wciąż miałam na sobie te koszmarne hotelowe szorty. Nie byłam jednak w stanie przejmować się w tym konkretnym momencie tym, co Jesse sądzi o rozmiarach mojego tyłka.
Myślę, że to było widać. Nie chodzi mi o tyłek, ale o to, jak bardzo jestem nieszczęśliwa, spędzając wakacje w taki a nie inny sposób.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Jesse.
– Tak – burknęłam w poduszkę.
Po minucie Jesse odezwał się ponownie:
– Cóż, nie sprawiasz takiego wrażenia. Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
Nie wszystko jest w porządku, miałam ochotę krzyknąć mu w twarz. Właśnie spędziłam dwadzieścia minut, czytając korespondencję od twojej byłej narzeczonej i czy wolno mi powiedzieć, że uważam ją za wyjątkowo nudną osobę? Jak mogłeś okazać się kiedyś na tyle głupi, żeby chcieć ją poślubić? Ją i jej głupi czepek?
Problem jednak polega na tym, że wcale nie chciałam mówić Jesse'emu, że czytałam jego pocztę. No, jesteśmy współlokatorami i w ogóle, ale są pewne rzeczy, których się nie robi. Na przykład Jesse taktownie nie pojawia się nigdy, kiedy się przebieram czy kąpię. A ja zawsze dbam o żywność i żwirek dla Szatana, który w przeciwieństwie do normalnych zwierzaków, wydaje się przedkładać towarzystwo duchów nad towarzystwo ludzi. Toleruje mnie tylko dlatego, że go karmię.
Oczywiście Jesse nie wykazywał jednak żadnych oporów przed materializowaniem się na tylnych siedzeniach samochodów, w których przypadkiem zdarzało mi się z kimś całować.
Wiem jednak, że nigdy nie dobrałby się do mojej poczty, której dostaję zresztą niewiele, głównie w postaci listów od mojej najlepszej przyjaciółki Giny z Brooklynu. Przyznaję, czytając jego korespondencję, czułam się winna, mimo że pochodziła sprzed prawie dwustu lat i z pewnością w żaden sposób nie mogła mnie dotyczyć.
Co mnie zaskoczyło to fakt, że Jesse, który jest przecież duchem i może pojawiać się wszędzie, nie będąc widzianym – chyba że przeze mnie i ojca Dominika naturalnie, a teraz jeszcze Jacka – nie wiedział o tych listach. Poważnie, wydawał się nie mieć pojęcia, że, po pierwsze, zostały odnalezione, a po drugie, że jeszcze przed chwilą siedziałam na dole, czytając je.
No, ale Pierwsza krew jest dość wciągającą lekturą.
Zamiast więc powiedzieć mu, co naprawdę jest ze mną nie tak – wiecie, o tych listach, a zwłaszcza: „Kocham cię, ale do czego to może doprowadzić? Bo ty nawet nie jesteś żywy, a tylko ja mogę cię widzieć, a poza tym jest jasne, że ty nie czujesz tego samego w stosunku do mnie. Prawda? No, prawda?” – powiedziałam po prostu:
– Cóż, spotkałam dzisiaj innego pośrednika i to wytrąciło mnie trochę z równowagi.
A potem odwróciłam się i opowiedziałam mu o Jacku.
Jesse bardzo się tym zainteresował i namawiał mnie, żebym zadzwoniła do ojca Dominika. Oczywiście, chciałam to zrobić i powiedzieć mu o listach, ale nie w obecności Jesse'a, bo dowiedziałby się, że wściubiałam nos w jego prywatne sprawy, czym, zważywszy jego niechęć do poruszania kwestii własnej śmierci, nie byłby pewnie zachwycony.
Przyznałam więc:
– Dobry pomysł. – I podniosłam słuchawkę, wykręcając numer ojca Dominika.
Tylko że ojciec Dominik nie odebrał telefonu. Zrobiła to jakaś kobieta. Najpierw mną rzuciło, bo pomyślałam, że ojciec Dominik mieszka z kimś na kocią łapę. Potem przypomniałam sobie, że na probostwie jest jeszcze gromadka innych osób.
– Czy zastałam ojca Dominika? – spytałam w końcu, mając nadzieję, że to jakaś nowicjuszka, która pójdzie po niego, powstrzymując się od komentarzy.
Ale to nie była nowicjuszka, tylko siostra Ernestyna, zastępczyni dyrektora w mojej szkole, która, niestety, rozpoznała mój głos.
– Susannah Simon – powiedziała. – Co ty wyprawiasz, dzwoniąc do ojca Dominika do domu o tej porze? Czy wiesz, która godzina, moja panno? Już prawie dziesiąta!
– Wiem – powiedziałam. – Ale…
– Poza tym ojca Dominika nie ma – ciągnęła siostra Ernestyna. – Jest na rekolekcjach.
– Rekolekcjach? – powtórzyłam, wyobrażając sobie ojca Dominika, jak siedzi przy ognisku w gromadzie innych księży, śpiewając Kumbaya My Lord, w sandałach na nogach.
Potem przypomniałam sobie, że ojciec Dominik wspominał o wyjeździe na rekolekcje dla dyrektorów katolickich szkół średnich. Dał mi nawet tamtejszy numer telefonu, na wypadek jakiejś naglącej sytuacji z duchami, gdybym koniecznie musiała się z nim porozumieć. Odkrycia kolejnego pośrednika nie uznałam jednak za taką sytuację… jakkolwiek ojciec Dominik miałby pewnie inne zdanie. Podziękowałam siostrze Ernestynie, przeprosiłam za kłopot i odłożyłam słuchawkę.
– Co to są rekolekcje? – zainteresował się Jesse.
Wyjaśniłam mu, ale przez cały czas myślałam o tym, jak dotknął mojej twarzy, zastanawiając się, czy zrobił to dlatego, że było mu mnie żal, czy też może mnie lubi (bardziej niż przyjaciółkę – wiem, że lubi mnie jako kumpla).
Ponieważ rzeczy mają się tak, że chociaż nie żyje od stu pięćdziesięciu lat, Jesse jest niesamowicie przystojny – dużo przystojniejszy nawet od Paula Slatera… albo tak mi się wydaje, bo go kocham.