– Jesteś żałosnym, głodnym uczuć typem, który czuje się niespełniony bez stałej dziewczyny – rzekł mu kiedyś Win. – Najlepsza jest niezależna kobieta, która mieszka tysiąc mil od ciebie.
Zaczekali na bagaż, a Win poszedł po jaguara. Terese patrzyła, jak odchodzi.
– Ma tyłek lepszy od mojego? – spytał Myron.
– Nikt nie ma tyłka lepszego niż twój – odparła.
– Wiem. Tylko cię sprawdzałem.
– Ciekawy gość – powiedziała, wciąż patrząc na Wina.
– No pewnie.
– Na zewnątrz chłodny i zdystansowany. Ale w środku, w głębi duszy, zdystansowany i chłodny.
– Znasz się na ludziach, Terese.
Win podwiózł ich do Dakoty i wrócił do biura. Gdy znaleźli się w apartamencie, Terese mocno pocałowała Myrona. Zawsze jej się śpieszyło. Pożądała miłości. Było to miłe, oczywiście. A nawet wspaniałe. Ale spowite smutkiem. Smutkiem, który nie pierzchał nawet wtedy, kiedy się kochali, i tylko na jakiś czas unosił się i zawisał nad nimi jak powłoka z chmur.
Kilka miesięcy temu wzięli udział w imprezie charytatywnej, zaproszeni tam w najlepszej intencji przez znajomych. Przyciągnęły ich do siebie nieszczęścia, jakby byli jasnowidzami, którzy dostrzegli nawzajem swoje aury, niewidoczne dla innych. Poznali się i tego samego wieczoru pod wpływem impulsu uciekli na Karaiby. Z zasady przewidywalny Myron uznał ten spontaniczny krok za właściwy. Na małej ustronnej wysepce spędzili trzy otępiająco błogie tygodnie, starając się zabić cierpienie. Kiedy wreszcie zmuszono go do powrotu, myśleli, że to koniec romansu. Pomylili się. W każdym razie na to wyglądało.
Jego rany nareszcie zaczęły się goić. Nie odzyskał jeszcze pełni sił, nie wrócił do normalności. Wątpił, czy to w ogóle możliwe. Być może wcale tego nie pragnął. Wielkie łapy skręciły go jak ścierkę, a kiedy go wypuściły, nabrał przekonania, że jego z wolna rozkręcający się świat już nigdy nie odzyska pierwotnego kształtu.
Smutne i bolesne.
Jednak to, co spotkało Terese – co sprowadziło na nią smutek czy też wykręciło jej świat – nadal trzymało ją w swoich wielkich łapach.
Złożyła głowę na jego piersi i oplotła go rękami. Nie widział jej twarzy. Nigdy nie pokazywała mu twarzy, gdy skończyli.
– Chcesz o tym porozmawiać? – zagadnął.
Dotąd mu się nie zwierzyła. Rzadko ją o to pytał, bo dobrze wiedział, że łamie tym samym niewypowiedzianą, lecz kardynalną zasadę.
– Nie.
– Nie nalegam. Ale wiedz, że jeżeli się zdecydujesz, to cię wysłucham.
– Wiem.
Chciał coś dodać, ale nadal przebywała tam, gdzie słowa są zbędne lub kłują. Zamilkł więc i pogładził jej włosy.
– Nasz związek… jest dziwny – odezwała się.
– Chyba tak.
– Ktoś powiedział mi, że spotykasz się z Jessicą Culver, tą pisarką.
– Zerwaliśmy.
– Aha. – Terese nie poruszyła się, wciąż ściskając go odrobinę za mocno. – Mogę spytać kiedy?
– Miesiąc przed naszym poznaniem.
– Jak długo byliście razem?
– Z przerwami trzynaście lat.
– Rozumiem. I przy mnie dochodzisz do siebie?
– A ty przy mnie?
– Może.
– Odpowiem to samo.
Na krótko się zamyśliła.
– Ale to nie z powodu Jessiki Culver uciekłeś ze mną.
Przypomniał sobie cmentarz sąsiadujący z podwórzem szkoły.
– Nie, nie z jej powodu – odparł.
Terese wreszcie obróciła się twarzą do niego.
– Nie mamy szans – powiedziała. – Wiesz o tym, prawda?
Nie odpowiedział.
– To nic nadzwyczajnego – ciągnęła. – Wiele związków nie ma przyszłości. Ale ludzie pozostają w nich, bo sprawia im to przyjemność. Nam nie.
– Mów za siebie.
– Nie zrozum mnie źle, Myron. Jesteś świetnym kochankiem.
– Możesz to poświadczyć pod przysięgą na piśmie?
Uśmiechnęła się, ale niewesoło.
– Więc z czym mamy tu do czynienia?
– Szczerze?
– Najlepiej.
– Za dużo analizuję – odparł. – Taką już mam naturę. Poznaję kobietę i natychmiast wyobrażam sobie dom na przedmieściach, biały płot, dwa i pół statystycznego dziecka. Tym razem jednak nie robię tego. Czekam, co się stanie. Więc na twoje pytanie odpowiem: nie wiem z czym. I chyba nie dbam o to.
Opuściła głowę.
– Wiesz, że dużo przeszłam.
– Domyślam się.
– I że dźwigam brzemię cięższe niż inni.
– Każdy z nas dźwiga jakieś brzemię. Pytanie, czy twoje idzie w parze z moim.
– Kto to powiedział?
– To parafraza z libretta broadwayowskiego musicalu.
– Którego?
– Z Czynszu.
Zmarszczyła brwi.
– Nie lubię musicali.
– Wielka szkoda.
– Naprawdę?
– Tak.
– Jesteś wrażliwym kawalerem po trzydziestce, który lubi piosenki z musicali. Gdybyś się lepiej ubierał, wzięłabym cię za geja.
Pocałowała go szybko i mocno w usta. Jakiś czas leżeli przytuleni. Znów zapragnął spytać Terese, co ją spotkało, ale nie spytał. Przyjął, że kiedyś mu powie. Albo nie. Postanowił zmienić temat.
– Chcę, żebyś mi w czymś pomogła – powiedział.
Spojrzała na niego.
– Muszę się dostać do systemu komputerowego banku szpiku kostnego. Możesz mi w tym pomóc.
– Ja?
– Tak.
– Trafiłeś nie na tę technofobkę.
– Ja nie potrzebuję technofobki, tylko słynnej prezenterki telewizyjnej.
– Rozumiem. Prosisz o tę przysługę po udanym stosunku?
– Taki miałem plan. Osłabić twoją wolę. Żebyś nie mogła odmówić.
– Diable wcielony!
– Żebyś wiedziała.
– A jeżeli odmówię?
Myron poruszył brwiami.
– Ulegniesz, bo znów użyję mojego muskularnego ciała i unikalnej techniki miłosnej.
– Uuu-legnę? – Przyciągnęła go do siebie. – To jedno słowo czy dwa?
9
Wszystko poszło migiem.
Myron przedstawił Terese plan. Wysłuchała go, nie przerywając, i zabrała się do dzwonienia. Nie spytała – zgodnie z ich milczącą umową – dlaczego szuka dawcy ani co go z nim łączy.
Przed upływem godziny pod Dakotę podjechał wóz wiadomości z ręczną kamerą. Dyrektor ośrodka krwiodawstwa powiatu Bergen – najbliższego w New Jersey banku szpiku kostnego – natychmiast odłożył wszystkie zajęcia, żeby udzielić wywiadu znakomitej dziennikarce, Terese Collins. Ot, potęga „skrzynki dla idiotów”!
Harlem River Drive dotarli do mostu Waszyngtona, przeskoczyli na drugi brzeg Hudsonu i zjechali z autostrady na Jones Road w Englewood. Myron zaparkował i wziął kamerę. Była cięższa, niż myślał. Terese pokazała mu, jak ją trzymać, jak oprzeć na ramieniu i wycelować. Kamera przypominała bazookę.
– Mam się przebrać dla niepoznaki? – spytał.
– Po co?
– Ludzie wciąż rozpoznają we mnie koszykarza.
Terese zrobiła minę.
– W pewnych kręgach cieszę się sławą.
– Zejdź na ziemię, Myron. Jesteś byłym sportowcem. Jeśli nawet ktoś cię jakimś cudem rozpozna, to pomyśli: miał szczęście, że nie skończył w rynsztoku jak większość sportowców.
– Masz rację – odparł po chwili.
– Jeszcze jedno. Choć w twoim przypadku będzie to arcytrudne.
– Co?
– Trzymaj gębę na kłódkę.
– Boże kochany!
– Jesteś zwykłym kamerzystą.
– Wolimy być nazywani „operatorami filmowymi”.
– Nie wypadnij z roli. Rozmowę zostaw mnie.
– To pozwól mi chociaż przybrać pseudonim. – Przystawił kamerę do oka. – Możesz się do mnie zwracać per Oczko? Albo Patrzałek?
– A może Pajac? Chociaż nie, to byłby synonim.