Выбрать главу

– Jak?

Terese przygryzła dolną wargę. Głęboko się zamyśliła.

– Dzięki waszej sieci komputerowej.

Englehardt potrząsnął głową.

– Wszystkie informacje są poufne. Już to wyjaśniłem. Nie mogę zdradzić pani…

– Nie muszę znać nazwiska dawcy.

Pochyliła się do przodu. Żeby nie stwarzać poczucia zagrożenia, Myron odsunął się jak najdalej od miejsca akcji.

– Ale muszę mieć pewność, że nie jest nim ten oszczerca.

Englehardt najwyraźniej się wahał.

– Siedzę tu – podkreśliła. – Nie widzę monitora. Malachi jest przy drzwiach. Wyłączyłeś kamerę, Malachi? – spytała Myrona.

– Tak – odparł i dla wzmocnienia tych słów odłożył kamerę.

– Oto, co proponuję – powiedziała. – Zajrzy pan do danych Jeremy’ego Downinga. Będzie tam lista dawców. Podam panu nazwisko, a pan powie mi, czy ono na niej figuruje. Proste?

Englehardt ciągle się wahał.

– Nie pogwałci pan zasady poufności – zapewniła. – Nie widzimy ekranu komputera. Możemy nawet wyjść z pokoju, jak pan będzie sprawdzał dane.

Englehardt milczał. Terese również. Wyczekiwała. Ideał dziennikarki.

– Bierz sprzęt – powiedziała wreszcie do Myrona.

– Chwileczkę. – Englehardt powiódł oczami w lewo, w prawo i je opuścił. – Chłopiec nazywa się Jeremy Downing?

– Tak.

Englehardt znów kilka razy przesunął oczami tam i z powrotem. Gdy uznał, że nic mu nie grozi, pochylił się nad klawiaturą i zastukał w nią palcami.

– Jak się nazywa domniemany dawca? – spytał po kilku sekundach.

– Victor Johnson.

Englehardt spojrzał na monitor i uśmiechnął się.

– To nie on.

– Na pewno?

– Absolutnie.

Terese odwzajemniła uśmiech.

– To wszystko, co chciałam wiedzieć.

– Powstrzyma go pani?

– Nie dojedzie na tę konferencję.

Myron zabrał kasetę i kamerę i pośpieszyli korytarzem.

– Malachi Throne? – zagadnął ją, gdy wyszli z budynku.

– Wiesz, kto to?

– Grał Fałszywą Twarz w Batmanie.

– Doskonale.

Terese uśmiechnęła się.

– Powiedzieć ci coś?

– Co?

– Rąjcujesz mnie, kiedy mówisz o Batmanie.

– I nie tylko wtedy.

– Pijesz do czegoś?

Pięć minut potem obejrzeli w wozie telewizyjnym taśmę z ukrytej kamery.

10

Pan Davis Taylor

North End Ave 221

Waterbury, Connecticut

Był też numer ubezpieczenia społecznego i numery telefonów. Myron wyjął komórkę i zadzwonił. Włączył się mechaniczny głos z sekretarki i po rutynowym powitaniu kazał zostawić wiadomość po sygnale. Myron podał nazwisko, numer komórki i poprosił pana Taylora o oddzwonienie.

– Co zamierzasz? – spytała Terese.

– Pojadę tam i spróbuję porozmawiać z panem Davisem Taylorem.

– Czy ośrodek tego nie próbował?

– Pewnie tak.

– Masz większy dar przekonywania?

– Wątpliwe.

– Dziś wieczorem pracuję w Waldorfie.

– Wiem. Pojadę sam. A może z Winem.

W dalszym ciągu nie patrzyła mu w twarz.

– Ten chłopiec, który potrzebuje przeszczepu… Nie jest ci całkiem obcy, co? – spytała.

– Chyba tak – odparł, nie bardzo wiedząc, jaką dać odpowiedź.

Z jej skinienia głową wyczytał, że nie musi nic dodawać. I nie dodał. Wziął telefon i zadzwonił do Emily. Odezwała się, zanim wybrzmiał pierwszy sygnał.

– Halo?

– O której Greg ma tę konferencję? – spytał.

– Za dwie godziny.

– Muszę się z nim skontaktować.

Usłyszał pełne nadziei westchnienie.

– Znalazłeś dawcę szpiku?

– Jeszcze nie.

– Ale coś już masz.

– To się okaże.

– Przestań mnie zbywać, Myron.

– Wcale cię nie zbywam.

– Chodzi o życie mojego syna!

„I mojego!” – pomyślał.

– Złapałem trop, Emily. To wszystko.

Podała mu numer telefonu Grega.

– Myron, proszę, zadzwoń, jeśli…

– Natychmiast jak się czegoś dowiem.

Rozłączył się i zadzwonił do Downinga.

– Chcę, żebyś odwołał konferencję prasową – powiedział.

– Dlaczego? – spytał Greg.

– Daj mi czas do jutra.

– Trafiłeś na coś?

– Może.

– Może na nic! Więc masz coś czy nie?!

– Nazwisko i adres. Chcę sprawdzić, czy to on, zanim wystąpisz z apelem o szpik.

– Gdzie mieszka? – spytał Greg.

– W Connecticut.

– Jedziesz tam?

– Tak.

– W tej chwili?

– Wkrótce.

– Chcę pojechać z tobą.

– To nie jest dobry pomysł.

– To mój dzieciak, do jasnej cholery!

Myron zamknął oczy.

– Rozumiem cię.

– Więc zrozumiesz jeszcze jedno: ja nie proszę cię o pozwolenie. Jadę. Przestań strugać detektywa i powiedz, gdzie po ciebie wpaść.

Prowadził Greg. Miał jedną z tych terenówek z napędem na cztery koła, będących ostatnim krzykiem mody wśród mieszkańców New Jersey, dla których „przeszkodą terenową” jest garb spowalniający na dojeździe przed centrum handlowym. Klawa kolaska! Przez dłuższy czas jechali w milczeniu. Ciężkiej atmosfery w powietrzu nie rozbiłbyś nawet siekierą. Parła na szyby, przygniatała Myrona, męczyła go i gnębiła.

– Jak zdobyłeś jego nazwisko? – spytał Greg.

– Nieważne.

Greg nie drążył tematu. Przejechali kawałek w milczeniu. W radiu Jewel zaklinała się, że wie, iż jej dłonie są małe, za to własne i należą tylko do niej. Myron zmarszczył brwi. Blowing in the Wind to nie było.

– Złamałeś mi nos – odezwał się Greg.

Myron milczał.

– I pogorszył mi się wzrok. Niewyraźnie widzę kosz.

– Obwiniasz mnie, że miałeś kiepski sezon, Greg? – spytał Myron, nie wierząc własnym uszom.

– Mówię tylko…

– Starzejesz się. Masz za sobą czternaście sezonów ligowych, no a grzanie ławy też ci pomogło.

– Szkoda z tobą gadać.

– Pewnie. – Gotujący się w Myronie gniew osiągnął stan wrzenia. – Mnie nie było dane zagrać w zawodową koszykówkę.

– A ja nigdy nie zerżnąłem żony przyjaciela.

– Ona nie była twoją żoną. A my nie byliśmy przyjaciółmi.

Na tym poprzestali. Greg wbił oczy w drogę. Myron odwrócił głowę i wpatrzył się w boczną szybę.

Waterbury to jedno z tych miast, które mijasz w drodze do innego miasta. Myron przemierzał międzystanową autostradę 84 setki razy, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że Waterbury jest brzydkie jak noc. Ale mając okazję zobaczyć je z bliska, zdał sobie sprawę, iż nie poznał się na jego szpetocie, z daleka bowiem trudno było ocenić jej rozmiary. Pokręcił głową. A ludzie szydzili sobie z New Jersey! Plan miasta ściągnął z Internetu. Instruując Grega, jak ma jechać, ledwie rozpoznawał własny głos. Downing w milczeniu wypełniał jego wskazówki. Pięć minut potem podjechali pod zniszczony dom z poszyciem z desek, stojący w połowie ulicy wypełnionej podobnymi ruderami. Rozmieszczone nierówno, stłoczone domy wyglądały jak uzębienie proszące się o interwencję ortodonty.

Wysiedli. Myron wolałby, żeby Greg został w samochodzie, wiedział jednak, że nic nie wskóra. Zapukał do drzwi i niemal natychmiast usłyszał gruby głos:

– Daniel? Czy to ty, Danielu?

– Szukam Davisa Taylora – powiedział.

– Daniela?

– Nie! – krzyknął przez drzwi. – Davisa Taylora! Ale może on nazywa się Daniel.