– Jutro rano muszę wrócić – oznajmiła Terese.
– Wiem.
Zjadł kolejną łychę, czując, że Terese mu się przygląda.
– Ucieknij ze mną jeszcze raz – powiedziała.
Zerknął na nią. Wydała mu się mniejsza, jakby się oddaliła.
– Wynajmę ten sam dom na wyspie. Wskoczymy w samolot i…
– Nie mogę – przerwał jej.
– Ach tak… Musisz znaleźć tego Davisa Taylora? – spytała po chwili.
– Tak.
– Rozumiem. A potem?…
Potrząsnął głową. Jedli przez chwilę w milczeniu.
– Przepraszam – powiedział.
Skinęła głową.
– Ucieczka nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem, Terese.
– Myron?
– Słucham?
– Nie mam ochoty na banały.
– Przepraszam.
– Powtarzasz się.
– Ja tylko próbuję pomóc.
– Czasem nie można pomóc. Czasem pozostaje tylko ucieczka.
– Nie dla mnie.
– Tak – przyznała. – Nie dla ciebie.
Nie była zła ani zdenerwowana, tylko zrezygnowana, co wystraszyło go jeszcze bardziej.
Godzinę potem do jego gabinetu weszła bez pukania Esperanza.
– Oto, co mamy na temat Davisa Taylora – powiedziała, siadając.
Myron odchylił się w fotelu i założył ręce za głowę.
– Po pierwsze, nigdy nie składał zeznania podatkowego w Urzędzie Skarbowym.
– Nigdy?
– Cieszę się, że słuchasz.
– Nie zgłosił żadnych dochodów?
– Dasz mi skończyć?
– Przepraszam.
– Po drugie, nie ma żadnych dokumentów. Nawet prawa jazdy. Niedawno jego bank wydał mu kartę kredytową Visa. Prawie jej nie używa. Na jedynym koncie bankowym ma niecałe dwieście dolarów.
– Podejrzane.
– No.
– Kiedy otworzył to konto?
– Trzy miesiące temu.
– A przedtem?
– Nada. W każdym razie na nic dotąd nie natrafiłam.
Myron potarł podbródek.
– Nikt nie lata aż tak nisko, żeby nie można go było namierzyć – powiedział. – To musi być pseudonim.
– Pomyślałam to samo.
– I?
– Odpowiedź brzmi: tak i nie.
Czekał na wyjaśnienie. Esperanza zatknęła kilka luźnych kosmyków za uszy.
– Pachnie mi to zmianą nazwiska – powiedziała.
Zmarszczył czoło.
– Ale przecież mamy numer jego ubezpieczenia społecznego.
– Tak.
– Większość akt porządkuje się według numerów ubezpieczenia, a nie nazwisk, racja?
– Tak.
– Więc nie rozumiem tego. Nie możesz zmienić numeru ubezpieczenia. Po zmianie nazwiska może być cię trudniej odszukać, ale nie zatrzesz przeszłości. Nadal musisz składać zeznania podatkowe i inne.
Esperanza uniosła dłonie.
– Właśnie dlatego mówię: tak i nie.
– Pod numerem jego ubezpieczenia społecznego też nie ma żadnych dokumentów?
– Właśnie.
Myron spróbował to przetrawić.
– A więc jak naprawdę nazywa się Davis Taylor?
– Jeszcze nie ustaliłam.
– Myślałem, że łatwo go będzie namierzyć.
– Byłoby łatwo, gdyby miał jakieś dokumenty. Ale nie ma. Pod numerem jego ubezpieczenia jest pusto. Tak jakby nic w życiu nie zrobił.
– Jest jedno wytłumaczenie – rzekł Myron po namyśle.
– Jakie?
– Fałszywa tożsamość.
Esperanza potrząsnęła głową.
– Numer ubezpieczenia istnieje.
– Nie wątpię. Ale zdaje się, że ktoś wyciął klasyczny numer z przywłaszczeniem sobie tożsamości umarłego.
– Jaki?
– Idziesz na cmentarz i znajdujesz grób zmarłego dziecka. Kogoś, kto za życia był mniej więcej w twoim wieku. Występujesz na piśmie o metrykę urodzenia, dokumenty i gotowe: zdobywasz idealną fałszywą tożsamość. Najstarsza sztuczka na świecie.
Esperanza posłała mu spojrzenie, zachowywane na okazje, kiedy robił z siebie skończonego durnia.
– Kicha – powiedziała.
– Kicha?
– Myślisz, że policja nie ogląda telewizji? To przeżytek. Nie skutkuje od lat, chyba że w serialach telewizyjnych. Dla pewności dokładnie to sprawdziłam.
– Jak?
– Zbadałam akty zgonu. W Internecie są numery ubezpieczeń społecznych wszystkich zmarłych.
– I tego numeru tam nie ma?
– Dzyń, dzyń, dzyń!
Myron rozsiadł się w fotelu.
– To się kupy nie trzyma – oświadczył. – Nasz fałszywy Davis Taylor zadał sobie wiele trudu, żeby zdobyć lipną tożsamość, a przynajmniej uniknąć namierzenia, tak?
– Tak.
– Nie chce mieć żadnych akt, dokumentów, nic.
– Jeszcze raz tak.
– Zmienia nazwisko.
– Pewnie.
Myron rozłożył ręce.
– Więc dlaczego zgłosił się na dawcę szpiku kostnego?
– Myron?
– Tak?
– Nie wiem, o czym mówisz.
Rzeczywiście. Wczoraj wieczorem, gdy poprosił ją przez telefon o zdobycie informacji na temat Davisa Taylora, nie powiedział jej, w jakim celu.
– Jestem ci winien wyjaśnienie – przyznał.
Esperanza wzruszyła ramionami.
– Przysiągłem ci niejako, że skończyłem z tym.
– Z prywatnymi śledztwami.
– Tak. I miałem szczery zamiar. Chciałem, żeby nasza agencja zajmowała się odtąd tylko sportowcami.
Nie odpowiedziała. Myron zerknął na ścianę za jej plecami. Skąpo przyozdobiona zdjęciami klientów, znów skojarzyła mu się z przeszczepem włosów, który się nie przyjął. Może powinien ją potraktować kilkoma warstwami płynu na porost włosów.
– Pamiętasz telefon Emily? – spytał.
– Dzwoniła wczoraj. W porywach sięgam pamięcią nawet tydzień wstecz.
Przedstawił jej sprawę. Niektórzy mężczyźni – z zazdrością ich podziwiał – tłamsili wszystko w sobie, zatajali tajemnice, ukrywali cierpienie. On robił to rzadko. Nie należał do tych, co chodzą samotnie po niebezpiecznych ulicach, lubił, gdy wspierał go Win. Nie chwytał za flaszkę whisky, by utopić smutki – omawiał je z Esperanzą. Nie po męsku, lecz taki już był.
Wysłuchała go w milczeniu. Gdy doszedł do tego, że jest ojcem Jeremy’ego, jęknęła cicho i zamknęła oczy.
– I co masz zamiar zrobić? – spytała, gdy wreszcie je otworzyła.
– Znajdę dawcę.
– Nie o to pytam.
Wiedział o tym.
– Nie wiem – odparł.
Z niedowierzaniem pokręciła głową.
– Masz syna – powiedziała.
– Na to wygląda.
– I nie wiesz, co zrobić z tym fantem?
– Tak.
– Ale ku czemuś się skłaniasz.
– Win jest stanowczo za tym, żebym milczał.
Prychnęła.
– To do niego podobne!
– Doradza mi z serca.
– Tak jakby je miał
– Nie zgadzasz się z nim?
– Nie. Nie zgadzam.
– Mam powiedzieć o tym Jeremy’emu?
– Przede wszystkim pozbądź się swojego kompleksu Batmana.
– O czym ty, do diabła, mówisz?!
– O tym, że zawsze odrobinę za bardzo starasz się być bohaterem.
– Czy to źle?
– Czasem tracisz jasność myślenia. Heroizm nie zawsze popłaca.
– Jeremy już ma rodzinę. Ma ojca, matkę i…
– I kłamstwo! – wpadła mu w słowo.
Wpatrzyli się w siebie. Telefon, który zwykle często dzwonił, milczał. Milczał za długo. Myron zastanawiał się, jak wytłumaczyć to Esperanzie, żeby zrozumiała. Siedziała bez ruchu i czekała.
– Oboje mieliśmy szczęście do rodziców – przemówił.
– Moi rodzice nie żyją, Myron.
– Ja nie o tym. – Zaczerpnął powietrza. – Czy są dni, że za nimi nie tęsknisz?
– Nie ma – odparła bez wahania.