– Nawet ty?
– Nie zawieram podobnych umów. Bez względu na sumy wchodzące w grę.
– Nigdy nie zażądali, żebyś podpisał?
– Zażądali. Odmówiłem. Rozstaliśmy się.
– Zrezygnowałeś z nich jako klientów?
– Tak.
– Dlaczego? O co poszło? Przecież i tak trzymasz wszystko w tajemnicy.
– Właśnie. Klienci korzystają z moich usług nie tylko ze względu na mój geniusz w prowadzeniu finansów, lecz również dlatego, że jestem wzorem dyskrecji.
– W dodatku porażająco skromnym.
– Do jej zachowania nie muszę podpisywać niczego. Taka umowa równałaby się podpisaniu zobowiązania, że nie spalę klientom domu.
– Ładne porównanie – pochwalił Myron.
– Dziękuję. Chcę tylko zilustrować, do czego posuwa się ta rodzina w obronie swojej prywatności. Dopóki nie wybuchł ten spór o spadek, media nie miały pojęcia, jak wielki jest majątek Raymonda Leksa.
– Daj spokój, Win. Chodzi o jego syna. O synu powinieneś wiedzieć.
– Spójrz, kiedy się urodził. – Win wskazał na wycinek. – Przed ukazaniem się książki Raymonda Leksa, kiedy ten był typowym belfrem z małego miasteczka. Kogo to obchodziło.
– Naprawdę w to wierzysz?
– A masz lepsze wyjaśnienie?
– Więc gdzie jest teraz ten chłopak? Dlaczego syn jednej z najbogatszych rodzin w Ameryce nie ma żadnych dokumentów? Kart kredytowych, prawa jazdy, akt w urzędzie skarbowym? Niczego. I dlaczego zmienił nazwisko?
– Odpowiedź na ostatnie pytanie jest łatwa.
– Tak?
– Ukrywa się.
– Przed kim?
– Może przed rodzeństwem. Jak wspomniałem, w walce o spadek stosują wszelkie chwyty.
– To miałoby sens, podkreślam, „miałoby”, gdyby kiedykolwiek uczestniczył w życiu rodziny Leksów. Dlaczego nie ma żadnych akt na jego temat? Przed czym się ukrywa? A przede wszystkim dlaczego zgłosił akces do banku szpiku kostnego?
– Dobre pytania – rzekł Win.
– Bardzo dobre – dodała Esperanza.
Myron jeszcze raz przeczytał wycinek z gazety i spojrzał na dwójkę przyjaciół.
– Jak to miło, że się zgadzamy – powiedział.
13
Dźwięk komórki wyrwał go ze snu niczym strzał z dubeltówki. Sięgnął po omacku i, przebierając palcami po nocnym stoliku, w końcu znalazł telefon.
– Halo? – wychrypiał.
– Myron Bolitar? – wyszeptał głos.
– Kto mówi?
– Zadzwoniłeś do mnie – odparł głos, szeleszczący jak liście sunące po chodniku.
Myron usiadł prosto, serce zabiło mu szybciej.
– Davis Taylor? – spytał.
– Siej ziarno. Nie przestawaj siać. Rozsuń zasłony. Wpuść prawdę. Niechaj tajemnice sczezną w świetle dnia.
Dooobra!
– Potrzebuję pańskiej pomocy, panie Taylor.
– Siej ziarno.
– Dobrze, oczywiście, że posiejemy. – Myron zapalił lampkę. Była druga siedemnaście. Spojrzał na ekranik komórki. Identyfikacja numerów nie działała. Psiakrew! – Ale musimy się spotkać.
– Siej ziarno. To jedyny sposób.
– Rozumiem, panie Taylor. Możemy się spotkać?
– Ktoś musi posiać ziarno. Ktoś musi rozkuć okowy.
– Przywiozę klucz. Gdzie pana znajdę?
– Po co chcesz się ze mną spotkać?
Co na to odpowiedzieć?!
– To sprawa życia i śmierci.
– Sianie ziarna jest zawsze sprawą życia i śmierci.
– Na apel o szpik kostny ofiarował pan krew. Pański szpik okazał się właściwy. Jeżeli pan nie pomoże, umrze młody chłopiec.
Cisza.
– Panie Taylor?
– Technika mu nie pomoże. Myślałem, że jesteś jednym z nas – wyszeptał posmutniały głos.
– Jestem. W każdym razie chcę być…
– Kończę rozmowę.
– Proszę zaczekać…
– Żegnam.
– Panie Lex – powiedział Myron.
W ciszy słyszał jedynie oddech. Nie był pewien, dzwoniącego czy własny.
– Proszę – dodał. – Zrobię wszystko, czego pan zażąda. Ale musimy się spotkać.
– Nie zapomnisz o sianiu ziarna?
– Nie, nie zapomnę – odparł Myron, czując na plecach drobinki lodu.
– To dobrze. A więc wiesz, co musisz zrobić.
Myron ścisnął słuchawkę.
– Nie. Co muszę zrobić?
– Pożegnaj się z tym chłopcem – szepnął głos.
14
– Siej ziarno? – spytała Esperanza.
Siedzieli w gabinecie Myrona. Wpadające przez żaluzje słońce kładło na podłodze pasy. Dwa z nich przecięły jej twarz.
– Tak – odparł. – Skądś znam to wyrażenie.
– To tytuł piosenki Tears for Fears – podsunęła.
– Pamiętam. O sianiu Ziaren Miłości.
– Czy nie tak nazwali swoją trasę koncertową? Widzieliśmy ich na stadionie Meadowslands, zaraz, w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym?
– W osiemdziesiątym dziewiątym.
– Co się z nimi stało?
– Rozpadli się.
– Dlaczego wszyscy się rozpadają?
– Żebym to ja wiedział.
– Supertramp, Steely Dan, Doobie Brothers…
– Nie wspominając o Wham.
– Rozpadają się i nie nagrywają już nic porządnego. Walczą o przeżycie i kończą na kanale VH-1, w cyklu „Co się z nimi dzieje?”.
– Odbiegamy od tematu.
Esperanza podała mu kartkę.
– To numer biura Susan Lex, starszej siostry Dennisa.
Myron odczytał numer, jakby był szyfrem i coś znaczył.
– Coś mi przyszło do głowy – powiedział.
– Co?
– Jeżeli Dennis Lex istnieje, to musiał chodzić do szkoły.
– Chyba.
– Poszukajmy więc, gdzie uczyły się dzieci Leksów, w szkole prywatnej, państwowej czy jakiej tam.
– Mówisz o college’u?
Esperanza zmarszczyła brwi.
– Zacznijmy od tego. Rodzeństwo nie musiało chodzić do tej samej szkoły, ale mogło. Może poszli do jakichś ekskluzywnych szkół. Zacznij od szkoły średniej. Najpewniej uczyli się w tej samej.
– A jeśli w szkole średniej nie będzie po nim śladu?
– To cofnij się jeszcze dalej.
Skrzyżowała nogi, splotła ręce.
– Jak daleko? – spytała.
– Ile zdołasz.
– Co nam da to jałowe szukanie?
– Chcę wiedzieć, kiedy Dennis Lex zniknął z ekranu radaru. Czy znał go ktoś z podstawówki, szkoły średniej, uczelni.
Na Esperanzie nie zrobiło to wrażenia.
– Przypuśćmy, że odnajdę, powiedzmy, jego szkołę podstawową. Co nam to da? Konkretnie.
– Skąd mam wiedzieć? Chwytam się brzytwy.
– Nie, każesz to zrobić mnie.
– To jej nie chwytaj. Ja tylko rzuciłem pomysł.
– A zresztą. – Machnęła ręką. – Może masz rację.
Myron położył dłonie na biurku, wygiął grzbiet, spojrzał w lewo, w prawo, w górę i w dół.
– Co z tobą? – spytała.
– Przyznałaś mi rację. Czekam na koniec świata.
– Punkt dla ciebie. Sprawdzę, czy się czegoś dokopię.
Po wyjściu Esperanzy Myron zadzwonił do Susan Lex. W centrali połączono go z kobietą, która przedstawiła się jako jej sekretarka.
– Pani Lex nie przyjmuje nieznajomych – odparła głosem brzmiącym jak wzmocniona wełną stalową opona na żwirze.
– Dzwonię w bardzo ważnej sprawie.
– Zdaje się, że za pierwszym razem pan nie dosłyszał! – Klasyczna harpia. – Pani Lex nie przyjmuje nieznajomych!
– Proszę jej przekazać, że chodzi o Dennisa.
– Słucham?
– Proszę jej to przekazać.
Harpia bez jednego słowa wyłączyła głos i w słuchawce rozbrzmiała instrumentalna tandetna wersja Time Passages Ala Stewarta. Zdaniem Myrona, wystarczająco tandemy był już sam oryginał.