– Pani Lex nie przyjmuje nieznajomych! – przewiercił mu ponownie ucho ostry głos harpii.
– To przecież nie ma sensu.
– Słucham?
– Pani Lex musi kiedyś przyjmować nieznajomych, bo inaczej nie poznawałaby nikogo nowego. Podążając tym tropem, spytam, jak udało się pani ją poznać? Bo godząc się panią przyjąć, przecież pani nie znała, prawda?
– Kończę tę rozmowę, panie Bolitar.
– Niech pani jej przekaże, że wiem o Dennisie.
– Ja tylko…
– I jeżeli odmówi mi spotkania, pójdę do prasy.
W słuchawce zapadła cisza.
– Proszę zaczekać.
Trzasnęło i ponownie rozbrzmiała melodia. Na szczęście czas nomen omen płynął i Time Pasages zastąpił Time zespołu Alan Parsons Project. Myron o mało co nie zapadł w śpiączkę.
– Panie Bolitar? – odezwała się harpia.
– Tak?
– Pani Lex poświęci panu pięć minut. Najbliższy wolny termin ma piętnastego w przyszłym miesiącu.
– Nic z tego. Musimy się spotkać dziś.
– Pani Lex jest bardzo zajęta.
– Dziś – powtórzył.
– Wykluczone.
– O jedenastej. Jeżeli mnie nie przyjmie, idę do prasy.
– Pan jest bardzo niegrzeczny, panie Bolitar.
– Do prasy! – powtórzył. – Zrozumiano?
– Tak.
– Zastanę tam panią?
– A co za różnica?
– Tak się napaliłem, że dostaję bzika. Może skoczylibyśmy po wszystkim na małą chłodną kawusię.
Usłyszał trzask odkładanej słuchawki i uśmiechnął się. „Mój męski czar znowu działa!” – pomyślał.
– Ktoś zamawiał tenisistkę topless? – włączyła się Esperanza.
– Słucham?
– Na linii pierwszej mam Suzze T.
Myron nacisnął guzik.
– Cześć, Suzze – powiedział.
– Cześć, Myron, jak leci?
– Mam dla ciebie propozycję do odrzucenia.
– Będziesz się do mnie dostawiał?
Jego męski czar przyhamował.
– Gdzie będziesz dziś po południu?
– Tam gdzie teraz. W Porannym Potańcu. Znasz lokal?
– Nie.
Podała mu adres. Obiecał wpaść za kilka godzin, odłożył słuchawkę i usiadł wygodnie.
– „Siej ziarno” – powiedział na głos.
Wpatrzył się w ścianę. Do wizyty w Domu Leksów na Piątej Alei pozostała godzina. Mógł tu siedzieć, rozmyślać o życiu albo kontemplować pępek. Ale miał tego po uszy. Obrócił się z fotelem w stronę komputera, kliknął właściwą ikonę i wszedł do sieci. Najpierw w wyszukiwarce Yahoo wpisał hasło „siej ziarno”. Trafienie było tylko jedno: strona internetowa RKM – Rolniczego Klubu Miejskiego z San Francisco. Erkaem? Czyżby jacyś twardziele? Gang w zielonych bandanach spryskujący z „rozpylaczy” przydomowe ogródki?
Druga wyszukiwarka, Alta Vista, odnalazła 2501 stron internetowych. Zadanie jak z Kopciuszka. W przypadku Yahoo ziarenko, w przypadku Alta Vista korzec maku. Nie miał w biurze wyszukiwarki LEXIS-NEXIS, więc skorzystał z mniej precyzyjnego programu. Wpisał te same dwa słowa, wcisnął enter i ruszyło.
Htpp://www.nyherald.com/archives/9800322
Po połączeniu wyskoczył artykuł:
New York Herald
Stan Gibbs
PRZERAŻONY UMYSŁ – NAJCZARNIEJSZY STRACH
Oho, dobra nasza! Myron znał nazwisko autora. Stan Gibbs był wziętym felietonistą prasowym, jednym z tych, którzy regularnie perorują podniośle (czytaj: ględzą) w dziennikach kablówek, choć mniej irytującym od większości z nich, co było stwierdzeniem w stylu, iż syfilis jest mniej upierdliwy od rzeżączki. Wziętym, ale tylko do wybuchu skandalu, na którym przejechał się jak Ted Nugent na padłym łosiu. Myron zaczął czytać.
Znienacka dzwoni telefon.
– Czego się boisz najbardziej? – szepcze głos. – Zamknij oczy i wyobraź sobie najczarniejszy strach. Widzisz? Czujesz? Najgorszą udrękę dostępną wyobraźni?
– Tak – mówię po dłuższym milczeniu.
– Dobrze. A teraz wyobraź sobie coś gorszego, coś znacznie, znacznie gorszego…
Myron wziął głęboki oddech. Przypomniał sobie serię artykułów Stana Gibbsa. Jako pierwszy opisał on dziwnego kidnapera – historię trzech szokujących, rozdzierających serce porwań, które znajdująca się w kropce policja pragnęła, jak twierdził, zataić przed światem. Nie padły żadne nazwiska. Rodzinom porwanych, które udzieliły mu informacji, przyrzekł anonimowość. Przede wszystkim jednak rozmawiał z porywaczem.
Spytałem go, czemu to zrobił. Dla okupu?
– Nie biorę pieniędzy z okupu – mówi. – Zwykle podkładam pod nie materiał wybuchowy i je palę. Czasem jednak przydają się do siewu. Tym się właśnie zajmuję. Sieję ziarno.
Myron poczuł, jak tężeje w nim krew.
– Spowici kokonem techniki, myślicie, że jesteście bezpieczni – ciągnie. – Nieprawda. Technika przyzwyczaiła was do łatwych rozwiązań i szczęśliwych zakończeń. Ale u mnie nie ma rozwiązań, nie ma końców.
Uprowadził co najmniej czworo ludzi: czterdziestojednoletniego ojca dwójki dzieci, dwudziestoletnią studentkę i parę nowożeńców w wieku dwudziestu siedmiu i dwudziestu ośmiu lat. Wszystkich porwań dokonał w Nowym Jorku.
– Moim celem jest podsycać strach. Sprawiać, żeby rósł, użyźniany nie posoką, nie przelewem krwi, lecz waszą własną wyobraźnią. Technika dąży do jej zabicia. Kiedy jednak zabierają ci kogoś bliskiego, twój umysł potrafi wyczarować koszmary bardziej przerażające niż twory maszyn, przekraczające nawet moje możliwości. Niektóre umysły nie idą tak daleko. Zatrzymują się i stawiają barierę. Mym zadaniem jest wypchnąć je poza nią.
Spytałem go, jak to robi.
– Sieję ziarno – powtarza. – Sieję je bez ustanku.
Wyjaśnia, że ów siew to dawanie i odbieranie nadziei przez długi czas. Pierwszy jego telefon poraża rodzinę, ale to dopiero początek jej długotrwałej, okrutnej gehenny. Podobno zaczyna rozmowę normalnie, od przywitania, prosząc członka rodziny, który odebrał telefon, żeby zaczekał. A potem, po krótkiej przerwie, członek ów słyszy mrożący krew w żyłach krzyk ukochanej osoby.
– Jeden, bardzo krótki, który ucinam – mówi porywacz. – Rodzina słyszy wtedy głos najbliższej osoby po raz ostatni. Wyobraź sobie, że już zawsze będą mieć w uszach ten krzyk.
Na tym jednak nie koniec. Porywacz domaga się okupu, którego nie zamierza wziąć. Dzwoni po północy i żąda od rodziny, by wyobraziła sobie, czego się boi najbardziej. Wmawia im, że tym razem wypuści najbliższą im osobę, chodzi mu jednakże tylko o podtrzymanie nadziei, którą utracili, o podsycenie ich cierpień.
– Czas i nadzieja sieją ziarna rozpaczy – mówi.
Ojciec dwojga dzieci przepadł trzy lata temu. Młoda studentka college’u znikła przed dwudziestoma siedmioma miesiącami. W ten weekend minie prawie dwa lata od ślubu zaginionej młodej pary. Przepadli jak kamień w wodę. Ale dręczyciel niemal co tydzień dzwoni do ich rodzin.
Na moje pytanie, czy jego ofiary żyją, odpowiada wymijająco:
– Śmierć to koniec, a koniec przerywa siew.
Chce mówić o społeczeństwie, o tym, że myślą za nas komputery, technika, i o tym, że swoim działaniem uświadamia nam potęgę ludzkiego mózgu.
– To właśnie w nim jest Bóg – mówi. – To w nim mieści się wszystko, co wartościowe. Prawdziwe szczęście znajdziesz tylko w sobie. Nowa aparatura stereo czy wóz sportowy nie nada sensu twemu życiu. Ludzie muszą dostrzec swój nieograniczony potencjał. Jak można im to uzmysłowić? Pomyśl, przez co przechodzą rodziny porwanych.