– Skończył pan? – spytał Granitowy.
– Tak.
– Myron Bolitar. Urodzony w Livingston w New Jersey. Matka Ellen, ojciec Al…
– Lubią, żeby ich nazywać El-Al – wtrącił Myron. – Jak izraelskie linie lotnicze.
– Uniwersytecki mistrz kraju w koszykówce. Studia na Uniwersytecie Duke’a. W naborze do NBA wybrany jako ósmy z listy do Boston Celtics. Rozwalone kolano w przedsezonowym meczu zakończyło pańską karierę. Jest pan właścicielem agencji sportowej RepSport MB. Po studiach spotykał się pan z pisarką, Jessicą Culver, ale niedawno się rozstaliście. Mówić dalej?
– Pominął pan, że jestem świetnym tancerzem. Mogę zademonstrować.
Granitowy uśmiechnął się z wyższością.
– Wystawić panu ocenę? – spytał.
– Bardzo proszę.
– Za dużo pan żartuje. Chce pan sobie dodać pewności, ale za bardzo się pan stara. A co do subtelności, pańska opowieść o umierającym dziecku, które wymaga przeszczepu szpiku kostnego, była wzruszająca. Brakło tylko kwartetu smyczkowego.
– Nie wierzy mi pan?
– Nie.
– To po co tu przyszedłem?
Granitowy rozłożył dłonie wielkie jak anteny satelitarne.
– To właśnie chciałbym wiedzieć – odparł.
Ochroniarze stanęli za plecami Myrona, tworząc wraz z Granitowym trójkąt. Granitowy lekko skinął głową. Ochroniarz w marynarce wycelował w Myrona pistolet.
Niedobrze.
Są sposoby na rozbrojenie gościa ze spluwą, ale towarzyszy im nieodłączny szkopuł: może się to nie udać. Jeżeli się przeliczysz albo twój przeciwnik okaże się lepszy, niż sądziłeś – co należy uwzględnić, gdy wie, jak trzymać broń – możesz zarobić kulkę. To bardzo poważny minus. W tej zaś konkretnej sytuacji dochodziło dwóch przeciwników, zapewne uzbrojonych i świetnie wyszkolonych. Na nierozważny ruch w takich okolicznościach fachowcy mają jedno słowo: samobójstwo.
– Ten, kto zebrał informacje o mnie, coś pominął – powiedział.
– Co takiego?
– Moją znajomość z Winem.
Twarz Granitowego ani drgnęła.
– Mówi pan o Windsorze Hornie Lockwoodzie Trzecim? Do jego rodziny należy firma maklerska Locke-Horne. Na studiach w Duke’u dzieliliście pokój. Po przeprowadzce z poddasza na Spring Street, które dzielił pan z Jessicą Culver, zamieszkał pan w jego apartamencie w Dakocie. Łączą was bliskie więzi biznesowe i osobiste, można nawet powiedzieć: przyjaźń. O taką znajomość chodzi?
– Zgadza się.
– Wiem o tym. Wiem także o, hm… – Granitowy urwał, szukając właściwego słowa – talentach pana Lockwooda.
– A zatem wie pan również, że jeżeli tego młotka zaswędzi palec – Myron wskazał głową ochroniarza z pistoletem – umrze pan.
Tym razem, po krótkiej walce z mięśniami twarzy, Granitowy zdobył się, choć nie bez trudu, na uśmiech. W głowie Myrona rozbrzmiała piosenka Barracuda zespołu Heart.
– Ja też nie jestem pozbawiony, hm, talentów, panie Bolitar.
– Naprawdę? W takim razie za mało pan wie o, hm, talentach Wina.
– Nie będę się z panem spierał. Powiem tylko, że nie dysponuje on armią ludzi. A zatem dowiem się, dlaczego rozpytuje pan o Dennisa Leksa?
– Już powiedziałem.
– Upiera się pan przy historii o umierającym dziecku?
– Jest prawdziwa.
– Skąd pan się dowiedział o Dennisie Leksie?
– Z banku szpiku kostnego.
– Podali panu jego nazwisko?
– Ja również nie jestem pozbawiony, hm, talentów – rzekł Myron, uznawszy, że teraz jego kolej się pochwalić. Niestety, nie zabrzmiało to dobrze.
– A więc w banku szpiku kostnego dowiedział się pan, że Dennis Lex jest dawcą. To chce pan powiedzieć?
– Nic nie powiem. To ulica dwukierunkowa. Chcę informacji.
– Pomyłka. To ulica jednokierunkowa – odparł Granitowy. – Ja jestem tirem, a pan jajkiem na jego drodze.
Myron skinął głową.
– Złośliwiec. Ale jeśli nic od was nie dostanę, to wy ode mnie też nic.
Ochroniarz z pistoletem zbliżył się. Myronowi zadrżały nogi, ale nawet nie mrugnął. Można przedobrzyć z żartami, lecz nie wolno okazać strachu. Przenigdy.
– Nie oszukujmy się, obaj wiemy, że mnie za to nie zabijecie. Nie jesteście głupi.
Granitowy uśmiechnął się.
– Mogę pana obić.
– Wy nie chcecie kłopotów i ja też. Nie obchodzi mnie rodzina Leksów, jej los ani nic. Próbuję tylko ocalić życie dziecku.
Granitowy udał, że gra na skrzypcach.
– Dennis Lex pana nie zbawi – rzekł po chwili.
– Mam uwierzyć panu na słowo?
– Nie jest dawcą, którego pan szuka. Ręczę za to.
– Nie żyje?
Granitowy splótł ręce na piersi wielkiej jak stół pingpongowy.
– Jeżeli mówi pan prawdę, to albo ci z banku szpiku pana okłamali, albo się pan pomylił.
– Może też być, że to wy kłamiecie – odparł Myron. – Lub mylicie się – dodał po chwili.
– Ochroniarze odprowadzą pana do wyjścia.
– I tak mogę pójść do prasy.
– Obaj wiemy, że pan tego nie zrobi – rzekł Granitowy na odchodne. – Pan też nie jest głupi.
16
Bruce Taylor był w typowym przyodziewku dziennikarskim – ciuchach wykopanych chyba z dna kosza na brudną bielizną. Zasiadłszy przy barze, zaczerpnął garść darmowych precli i włożył je do ust tak łapczywie, jakby miał chęć połknąć własną ręką.
– Nienawidzę ich – powiedział do Myrona.
– Właśnie widzę.
– Jestem w barze, jak pragnę zdrowia. Muszę jeść. Ale nikt już nie podaje orzeszków. Wciskają ci, że za bardzo tuczą, albo inną bzdurę. I podsuwają zamiast nich precle. Ale nie prawdziwe precle. Tylko te gówienka. – Zademonstrował precelek Myronowi. – Co to jest?
– No, a politycy – włączył się Myron. – Na okrągło wałkują kontrolę sprzedaży broni.
– Czego się napijesz? Tylko nie rób obciachu. Nie zamawiaj tego głupiego yoo-hoo.
– Co dla ciebie?
– To samo co zawsze, kiedy stawiasz. Dwunastoletnią szkocką.
– Ja zadowolę się mineralną z cytryną.
– Sierota. – Bruce złożył zamówienie. – O co chodzi tym razem? – spytał.
– Znasz Stana Gibbsa?
– O-ho-ho!
– O-ho-ho?
– Widzę, że wdepnąłeś w straszne gówno, Myron. Dlaczego on? Co cię łączy, do jasnej ciasnej, z Gibbsem?
– Pewnie nic.
– Mhm.
– Opowiedz mi o nim.
Bruce wzruszył ramionami.
– Ambitny sukinkot, który przeholował. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
– Wszystko.
– Od czego zacząć?
– Co dokładnie zmalował?
– Kretyn popełnił plagiat. To nic niezwykłego. Ale żeby tak głupio?
– Za głupio?
– O co pytasz?
– Przyznasz, że skradzenie pomysłu z opublikowanej książki jest nie tylko nieetyczne, ale i idiotyczne.
– No i?
– Pytam, czy nie zbyt idiotyczne.
– Myślisz, że jest niewinny?
– A ty?
Bruce połknął kilka precli.
– Coś ty. Stan Gibbs jest winny jak cholera. Postąpił głupio, ale znam wielu głupszych od niego. Taki Mike Barnicle. Kradnie dowcipy z książki George’a Carlina. George’a Carlina, Jezu!
– To rzeczywiście debilne – przyznał Myron.
– Takich jak on jest więcej. Każdy zawód ma swoje brudy. Rzeczy, które chce się zamieść pod dywan. Jeśli jakiś policjant wbije podejrzanego w glebę, inni tworzą wokół niego kordon. Lekarze kryją jeden drugiego, kiedy któryś wytnie nie ten pęcherzyk żółciowy czy co tam. Prawnicy… jakbym zaczął wyciągać ich małe brudne sekrety…