Ojciec nadal pracował śrubokrętem.
„Przyrzeknij, że nie umrzesz, dobrze? Obiecaj mi to”.
Przyglądając się mu, Myron o mało nie powiedział tego na głos.
Ojciec wyprostował się i popatrzył na swoje dzieło. Zadowolony, usiadł. Wdali się w rozmowę o drużynie Knicksów, o najnowszym filmie Kevina Costnera i nowej książce Nelsona DeMille’a. Odstawili skrzynkę z narzędziami. Napili się mrożonej herbaty. Położyli się bok w bok na bliźniaczych leżakach. Upłynęła godzina. Zapadli w błogie milczenie. Myron zabębnił palcami po zaparowanej szklance. Słyszał lekko świszczący oddech ojca. Nadszedł zmierzch, znacząc niebo fioletami i rozpłomieniając pomarańczowo drzewa. Myron zamknął oczy.
– Mam do ciebie hipotetyczne pytanie – odezwał się.
– Tak?
– Co byś zrobił, gdybyś się dowiedział, że nie jesteś moim prawdziwym ojcem?
Brwi Ala Bolitara podskoczyły gwałtownie.
– Chcesz mi o czymś powiedzieć? – spytał.
– Pytam hipotetycznie. Przypuśćmy, że odkrywasz, że nie jestem twoim biologicznym synem. Jak byś się zachował?
– To zależy.
– Od czego?
– Od twojej reakcji.
– Dla mnie byłoby to bez znaczenia.
Ojciec uśmiechnął się.
– O co chodzi? – spytał Myron.
– Łatwo nam powiedzieć, że byłoby to bez znaczenia. Ale taka wiadomość działa jak bomba. Nie da się przewidzieć, co kto zrobi, kiedy taka bomba spadnie. Kiedy byłem w Korei…
Myron usiadł prosto.
– Po prostu nie wiadomo, jak ktoś się zachowa… – Al Bolitar zawiesił głos i kaszlnął w kułak. – Niekwestionowani kandydaci na bohaterów kompletnie się gubili, i odwrotnie. Na takie hipotetyczne pytania nie ma odpowiedzi.
Myron spojrzał na ojca. Wpatrywał się w trawę. Łyknął herbaty.
– Nigdy nie mówiłeś o Korei – powiedział.
– Mówiłem.
– Nie ze mną.
– Tak, z tobą nie.
– Dlaczego?
– Bo o to walczyłem. O to, żebyśmy nie musieli o tym mówić.
Na pozór nie było w tym sensu, ale Myron zrozumiał.
– To hipotetyczne pytanie zadałeś z konkretnego powodu?
– Nie.
Ojciec skinął głową. Choć wiedział, że to kłamstwo, poprzestał na tym. Ułożyli się na leżakach, przyglądając się znajomemu otoczeniu.
– Tai chi nie jest takie złe – odezwał się Myron. – To sztuka walki. Jak taekwondo. Sam myślałem o tym, żeby je ćwiczyć.
Al Bolitar znów łyknął herbaty. Myron zerknął na niego. Twarz ojca zadrgała. Czy rzeczywiście kurczył się i słabł, a może to jemu zmieniła się optyka i zobaczył go, tak jak to podwórko za domem, oczami chłopca, który dorósł?
– Tato…?
– Wejdźmy do środka – rzekł ojciec i wstał. – Jeżeli zostaniemy tu dłużej, któryś z nas się rozczuli i spyta: „Zagramy?”.
Myron zaśmiał się i podążył za nim. Niedługo potem wróciła jego mama, targając niczym kamienne tablice dwie torby.
– Głodni? – zawołała.
– Jak wilki. Tak zgłodniałem, że zjem nawet ten wegetariański obrok.
– Bardzo śmieszne, Al.
– A nawet twoje wyroby…
– Ha, ha!
– …choć z dwojga złego wolę wegetariańskie.
– Przestań żartować, Al, bo się zaślinię ze śmiechu. – Postawiła torby na kuchennym blacie. – Widzisz, Myron? Jak to dobrze, że masz płytką matkę.
– Płytką?
– Gdybym oceniała mężczyzn na podstawie rozumu i poczucia humoru, tobyś się nie urodził.
– Jasne – odparł z serdecznym uśmiechem ojciec. – Ale wystarczyło jej jedno spojrzenie na twojego starego w kostiumie kąpielowym i – bach! – straciła głowę.
– Daj spokój.
– Daj spokój – zawtórował matce Myron.
Rodzice spojrzeli na niego. Ellen Bolitar odchrząknęła.
– Miło się wam gawędziło? – spytała.
– Pogadaliśmy sobie. Ta rozmowa była wielką pochwałą życia. Zrozumiałem, jak bardzo pobłądziłem.
– Ja pytam serio.
– A ja serio odpowiadam. Na wszystko patrzę inaczej.
Objęła męża wpół i potarła go nosem.
– Zadzwonisz do Heshy’ego?
– Zadzwonię.
– Słowo?
– Tak, Ellen, słowo.
– Pojedziesz do Stowarzyszenia i poćwiczysz z nim jai alai?
– Tai chi – sprostował ojciec.
– Słucham?
– To nazywa się tai chi, nie jai alai.
– Myślałam, że jai alai.
– W jai alai gra się wygiętymi rakietami na Florydzie.
– W shuffleboard, Al.
– Nie w shuffleboard. W shuffleboard używa się kijów. A poza tym to gra hazardowa.
– Tai chi? – spytała mama Myrona, sprawdzając, jak to brzmi. – Jesteś pewien?
– Jestem.
– Ale nie do końca?
– Nie do końca. Może masz rację. Może to rzeczywiście jest jai alai.
Dyskusja na temat nazwy nieco się przeciągnęła. Myron niczego nie prostował. Nigdy nie wcinaj się w dziwny taniec, zwany rozmową małżonków. Zjedli zdrowy posiłek – naprawdę wstrętny. Dużo się śmiali. A jego rodzice – być może był to eufemizm zastępujący im „Kocham cię” – powtórzyli sobie po pięćdziesiąt razy: „Nie wiesz, o czym mówisz”.
W końcu Myron powiedział im dobranoc. Mama pocałowała go w policzek i odeszła, a tata odprowadził do samochodu. Wieczór był cichy, jeśli nie liczyć stukotu piłki do koszykówki, odbijanej gdzieś na Darby Road, a może Coddington Terrace. Miły dźwięk. Myron objął ojca na pożegnanie. Po raz pierwszy poczuł się większy, silniejszy od niego i przypomniał sobie jego słowa o zamianie ról. Tulił go w ramionach w ciemności nieco dłużej niż zwykle. Tata poklepał go po plecach. Myron zamknął oczy i uścisnął go mocniej. Ojciec przez chwilę głaskał go po głowie. A potem powrócili do dobrze sobie znanych ról.
25
Granitowy czekał przed Dakotą.
Myron dojrzał go z samochodu i zadzwonił z komórki do Wina.
– Mam towarzystwo – poinformował.
– Wiem – odparł Win. – Po drugiej stronie ulicy, w służbowym wozie Leksów, siedzi dwóch żołnierzy tego dużego dżentelmena.
– Nie wyłączę komórki.
– Poprzednim razem skonfiskowali ci ją.
– Tak.
– Więc pewnie zrobią to samo.
– Zaimprowizujemy.
– Twój pogrzeb – odparł Win i skończył rozmowę.
Myron zostawił samochód na parkingu i podszedł do Granitowego.
– Pani Lex chce się z panem widzieć – oznajmił Granitowy.
– W jakiej sprawie?
Granitowy zignorował pytanie.
– Czyżby obejrzała z taśmy, jak pięknie prężę ciało, i chce mnie poznać bliżej?
Granitowy nie roześmiał się.
– Myślał pan kiedyś, żeby zostać zawodowym komikiem? – spytał.
– Miałem propozycje.
– Nie wątpię. Niech pan wsiada.
– Dobrze, ale do domu muszę wrócić przed godziną policyjną. Uprzedzam też, że na pierwszej randce nie całuję po francusku. Żebyśmy się dobrze zrozumieli.
Granitowy pokręcił głową.
– Oj, ręka mnie świerzbi – powiedział.
Wsiedli. Z przodu siedziała para w granatowych marynarkach. Podczas jazdy panowałaby cisza, gdyby nie Granitowy i jego magiczne strzelające stawy. Z ciemności wyłoniła się nieprzystępna rezydencja Leksów. Myrona znów poddano obszukaniu i tak jak przewidział Win, zabrano mu komórkę. Tym razem Granitowy i para w marynarkach skręcili nie w prawo, lecz w lewo i doprowadzili go do windy. Pomieszczenie do którego nią wjechał, wyglądało na mieszkanie.