Выбрать главу

– A jednak raptem postanowił pan zbadać przeszłość tej rodziny?

– Tak.

– Chce mi pan wmówić, że całkiem przypadkowo? Bez żadnego związku z oskarżeniami ojca?

Gibbs oparł się czołem o szybę jak chłopczyk tęskniący za domem.

– Nikt mu nie uwierzył. Ja również. Chorował. Miał urojenia.

– I?

– Koniec końców był moim ojcem. Być może, jako syn, powinienem rozstrzygnąć wątpliwości na jego korzyść.

– Pana zdaniem, Raymond Lex ukradł mu powieść?

– Nie.

– Sądzi pan, że ojciec żyje?

– Nie wiem.

– Z pewnością coś łączy te sprawy. Pańskie artykuły, rodzinę Leksów, oskarżenia pańskiego ojca…

Gibbs zamknął oczy.

– Wystarczy – powiedział.

Myron zmienił temat.

– W jaki sposób skontaktował się z panem porywacz Siej Ziarno? – spytał.

– Nie ujawniam źródeł informacji.

– Ależ, Stan!

– Wykluczone. Wiele straciłem, ale tego nie zrobię. Nie zdradzę, kto mnie informował.

– Pan wie, kim jest porywacz.

– Proszę mnie odwieźć do domu.

– Czy to Dennis Lex? A może ten sam łajdak, który go porwał?

Gibbs skrzyżował race na piersi.

– Do domu – powtórzył i zamknął się w sobie.

Było jasne, że nic więcej nie powie. Myron skręcił w prawo i zawrócił. Milczeli przez całą drogę.

– Mówi pan prawdę? O tym dawcy szpiku? – spytał Gibbs, gdy samochód zatrzymał się przed domem.

– Tak.

– Ten chłopiec jest panu bliski?

– Tak – potwierdził Myron, ściskając kierownicę.

– I nie da pan za wygraną?

– Mowy nie ma.

Gibbs skinął głową, jakby sam sobie potakiwał.

– Zrobię, co będę mógł – powiedział. – Ale musi mi pan zaufać.

– To znaczy?

– Potrzebuję kilku dni.

– Na co?

– Na jakiś czas zniknę. Ale proszę nie tracić wiary.

– O czym pan mówi?

– Pan zrobi swoje. A ja swoje.

Stan Gibbs wysiadł z samochodu i zniknął w ciemnościach.

27

Wczesnym rankiem Myrona obudził telefon od Grega Downinga.

– Nathan Mostoni wyjechał – oznajmił. – Dlatego wróciłem do Nowego Jorku. Po południu zabiorą syna.

„Ty szczęściarzu” – pomyślał Myron, ale nic nie powiedział.

– Jadą do Ymki na Dziewięćdziesiątą Pierwszą, porzucać do kosza Wpadniesz?

– Nie.

– Mimo wszystko przyjedź. O dziesiątej.

– Spóźnię się.

Myron rozłączył sią, wstał z łóżka, sprawdził pocztę elektroniczną i odkrył, że przesłano mu zamówiony przez Esperanzę wizerunek w formacie JPEG. Otworzył plik i na ekranie wyłoniło się powoli wirtualne oblicze trzydziestokilkuletniego Dennisa Leksa. Niesamowite. Przyjrzał się mu. Nie kojarzył go sobie z nikim. Świetny program to postarzanie. Twarz wyglądała jak żywa. Oprócz oczu. Oczy, jak zwykle w takich wypadkach, wyglądały martwo.

Kliknął ikonę drukarki i hewlett-packard ożył. Sprawdził godzinę w prawym dolnym rogu ekranu. Był wczesny ranek, ale nie chciał z tym czekać.

Zadzwonił do ojca Meliny Garston.

George Garston zgodził się go przyjąć w swoim apartamencie na ostatnim piętrze domu przy Piątej Alei, róg Siedemdziesiątej Ósmej, z widokiem na Central Park. Drzwi otworzyła brunetka. Przedstawiła się jako Sandra i w milczeniu poprowadziła go korytarzem. Myron wyjrzał przez okno. W oddali, na drugim końcu parku, dostrzegł gotycką sylwetę Dakoty. Jak gdzieś kiedyś wyczytał, mieszkający po jego przeciwnych stronach Woody i Mia machali do siebie ręcznikami. W szczęśliwszych dniach, oczywiście.

– Nie rozumiem, co pan ma wspólnego z moją córką – rzekł George Garston.

Wyzierający mu spod rozchylonej niebieskiej koszuli tors aż po białą szyję porastał gąszcz siwych włosów, gęstych jak czupryna trolla. Jego niemal idealnie kulista łysa głowa wciśnięta była między ramiona podobne do głazów. Miał posturę krzepkiego, dumnego imigranta, który dorobił się w Ameryce, ale mocno oberwał od losu. Stąd owa pochyłość ramion, przygarbienie człowieka przytłoczonego nieutulonym żalem. Myron znał takie reakcje. Taki żal przetrąca ci kręgosłup. Żyjesz dalej, ale już się nie prostujesz. Uśmiechasz się, ale nigdy oczami.

– Chyba nic – odparł. – Próbuję kogoś odszukać. Osobę, która może mieć związek ze śmiercią pańskiej córki.

Urządzony w tonacji bardzo ciemnej wiśni gabinet z zasuniętymi zasłonami oświetlał wątły żółty poblask pojedynczej lampy. George Garston obrócił się bokiem i wpatrzył w bogatą wzorzystą tapetę, pokazując Myronowi profil.

– Kiedyś współpracowaliśmy – powiedział. – Nie osobiście. Nasze firmy. Wiedział pan o tym?

– Tak.

George Garston dorobił się na sieci greckich restauracyjek, które najlepiej prosperują w centrach handlowych. Sieć nosiła nazwę Dania Achillesa. Serio. Myron reprezentował greckiego hokeistę, który reklamował sieć Garstona w północnych stanach Środkowego Zachodu.

– A więc agent sportowy interesuje się śmiercią mojej córki.

– To długa historia.

– Policja milczy. Ale za winnego uważają jej przyjaciela. Tego reportera. Pan też?

– Nie wiem. A co pan myśli?

Garston prychnął. Myron ledwie widział jego twarz.

– Co myślę? Pyta pan jak terapeuta od pocieszania ludzi w żałobie.

– Przepraszam.

– Zalewa cię czułostkowymi pomyjami. Próbuje odwrócić uwagę od rzeczywistości. Twierdzi, że chce, żebyś się z nią pogodził. Ale dąży do czegoś odwrotnego. Chce cię zmusić do zagłębienia się w siebie, żebyś nie widział, jak straszne stało się życie. – Garston chrząknął i poprawił się w fotelu. – Nie wiem, co myśleć o Stanie Gibbsie. Nie znam go.

– Wiedział pan, że pańska córka się z nim spotyka?

Wielka głowa Garstona zakiwała się w mroku.

– Powiedziała, że kogoś ma. Nie wyjawiła nazwiska. Ani tego, że jest żonaty.

– Nie zaakceptowałby pan takiego związku?

– Oczywiście, że nie – odparł Garston, siląc się na surowy ton, ale nie zdołał wykrzesać z siebie oburzenia. – A pan by zaakceptował coś takiego, gdyby chodziło o pańską córkę?

– Chyba nie. A zatem nic pan nie wie o jej związku ze Stanem Gibbsem?

– Nic.

– Podobno rozmawiał pan z nią niedługo przed śmiercią.

– Cztery dni wcześniej.

– O czym rozmawialiście?

– Melina piła – odparł Garston tak monotonnym głosem, jakby słowa te zbyt długo tłukły mu się w głowie. – Dużo. Za dużo. Miała to po swoim tacie, a jej tata po swoim tacie. Dziedzictwo Garstonów.

Zachichotał, lecz zabrzmiało to bardziej jak szloch niż śmiech.

– Powiedziała panu o swoim zeznaniu?

– Tak.

– Co dokładnie?

– „Popełniłam błąd, papo”. Oto jej słowa. Powiedziała, że skłamała.

– Jak pan zareagował?

– Nie wiedziałem, o czym mówi. Nie wiedziałem nic bliższego o jej przyjacielu.

– Zażądał pan wyjaśnień?

– Tak.

– I?

– Odmówiła. Powiedziała, żebym się tym nie przejmował. Że sama to załatwi. Zapewniła, że mnie kocha, i skończyła rozmowę.

Myron milczał.

– Miałem dwoje dzieci, panie Bolitar. Wiedział pan?

Myron potrząsnął głową.

– Trzy lata temu w katastrofie samolotowej zginął Michael. A teraz jakieś bydlę zadręczyło na śmierć moją córkę. Moja żona, też Melina, zmarła piętnaście lat temu. Nie mam nikogo. Czterdzieści osiem lat temu przyjechałem do tego kraju przekonany, że nic nie mam. Dorobiłem się. Ale dopiero teraz naprawdę nie mam nic. Rozumie pan?

– Tak.

– Czy to wszystko?

– Pańska córka mieszkała na Broadwayu.