Выбрать главу

Chase uśmiechnął się z taką ulgą, jakby wreszcie zrozumiał żart.

– Skądże. Ja nie piekę dwóch pieczeni przy jednym ogniu – odparł, próbując skwitować to śmiechem, ale Win nie przyłączył się do niego.

– To nie jest próba, Chase. Pan musi ją tu sprowadzić. Pani Lex nie dowie się, że pan mi pomógł.

– Myśli pan, że tylko o to mi chodzi? O to, jak by to wyglądało?

Win nie odpowiedział.

– W takim razie źle mnie pan zrozumiał. Niestety, muszę odmówić.

– Niech pan się zastanowi.

– Nie ma nad czym. – Chase rozsiadł się w fotelu, założył nogę na nogę i poprawił kant spodni. – Chyba nie oczekiwał pan, że się na to zgodzę, Windsor.

– Miałem taką nadzieję.

Chase spojrzał na Myrona, a potem znów na Wina.

– Niestety, nie pomogę panom – oświadczył.

– Ależ pomoże pan – rzekł Win.

– Słucham?

– To tylko kwestia środków potrzebnych, by skłonić pana do współpracy.

Chase zmarszczył czoło.

– Próbuje mnie pan przekupić? – spytał.

– Skądże. To już zrobiłem, proponując prowadzenie naszych interesów.

– W takim razie nie rozumiem…

– Załatwię pana – odezwał się Myron.

Chase Layton spojrzał na niego i uśmiechnął się.

– Słucham? – powtórzył.

Myron wstał. Twarz miał kamienną, pomny nauk Wina o zastraszaniu przeciwników.

– Nie chcę zrobić panu krzywdy – powiedział. – Zadzwoni pan do Susan Lex i ją tu ściągnie. Ale już.

Chase splótł ręce i oparł je na brzuchu.

– Zechce pan wyjaśnić to bliżej…

– Nie.

Myron obszedł stół. Chase Layton nie cofnął się.

– Nie zadzwonię – oświadczył stanowczo. – Windsor, zechce pan poprosić znajomego, żeby usiadł?

Win bezradnie wzruszył ramionami. Myron stanął nad Chase’em i obejrzał się na przyjaciela.

– Może ja to załatwię – zaproponował Win.

Myron potrząsnął głową i wpatrzył się z góry w adwokata.

– Daję panu ostatnią szansę – powiedział.

Chase Layton minę miał spokojną, niemal rozbawioną. Pewnie uznał to za dziwaczny żart, a może był przeświadczony, że Myron się wycofa. Ludzie jego pokroju już tacy byli. Przemoc fizyczna nie wchodziła dla nich w grę. Oczywiście, niewykształcone, ciemne bydlaki z ulicy mogły jej użyć. Mogły walnąć go w głowę, żeby pozbawić portfela. Tak, osobnicy podlejszego rodzaju mogli rozwiązywać problemy za pomocą pięści. Ale żyli oni na całkiem innej planecie, zamieszkanej przez bardziej prymitywne gatunki. W świecie Chase’a Laytona, w świecie wysokich stanowisk, pozycji społecznej i wyszukanych manier, było się nietykalnym. Stosowano groźby. Pozywano do sądu. Obrzucano się obelgami. Knuto za cudzymi plecami. Ale nigdy nie stosowano bezpośredniej przemocy fizycznej.

Dlatego Myron był pewien, że w tej sytuacji blef się nie sprawdzi. Dla ludzi pokroju Laytona blefem było wszystko, co choć trochę pachniało fizycznością. Gdyby zagroził mu pistoletem, Chase Layton najprawdopodobniej nawet by nie drgnął. I słusznie.

Ale scenariusz był inny.

Myron uderzył go mocno dłońmi w uszy.

Oczy adwokata rozszerzyły się jak pewnie nigdy dotąd. Myron zatkał mu usta dłonią, tłumiąc krzyk, drugą zaś przytrzymał mu potylicę i zwalił z fotela na podłogę.

Layton upadł na plecy. Patrząc mu prosto w oczy, Myron dostrzegł na jego policzku łzę i poczuł się podle. Ale myśl o Jeremym pozwoliła mu zachować kamienną twarz.

– Niech pan do niej zadzwoni – powiedział i wolno cofnął rękę.

Chase mocno dyszał. Myron zerknął na Wina, Win potrząsnął głową.

– Pójdzie pan do więzienia! – syknął Layton.

Myron zamknął oczy, zacisnął dłoń w pięść i uderzył go pod żebra, w wątrobę. Twarz prawnika zapadła się. Myron zatkał mu usta dłonią, lecz tym razem Layton nie krzyknął.

Win rozsiadł się w fotelu.

– Dla porządku, Chase – powiedział – jako jedyny świadek tego wydarzenia, przysięgnę w sądzie, że uderzono pana w samoobronie.

Layton całkiem się zagubił.

– Niech pan do niej zadzwoni – powtórzył Myron, starając się, żeby nie zabrzmiało to błagalnie.

Spojrzał na Chase’a Laytona – na wysunięty ze spodni tył koszuli, przekrzywiony krawat, potarganą fryzurę – i zdał sobie sprawę, że dla tego człowieka świat nie będzie już taki sam. Napadnięto go i pobito. Było pewne, że odtąd będzie chodził ostrożniej. Spał odrobinę mniej głęboko. I na zawsze zmieni się jego psychika.

Być może to samo dotyczyło Myrona.

Po kolejnym ciosie z ust prawnika dobyło się ciche „uff!”. Win stanął przy drzwiach. „Zachowaj kamienną twarz” – powtórzył sobie Myron. Wykonywał zadanie. Nic nie mogło go powstrzymać. Ponownie opuścił pięść.

Pięć minut potem Chase Layton zadzwonił do Susan Lex.

32

– Byłoby lepiej, żebym to ja go obił – rzekł Win.

– Byłoby tak samo – odparł Myron, nie zwalniając kroku.

Win wzruszył ramionami. Mieli godzinę. W sali konferencyjnej Chase’a Laytona pozostawili Wielką Cyndi, rzekomo w celu omówienia z nim nowego kontraktu w zawodowym wrestlingu. Kiedy tam weszła w kostiumie Wielkiej Szefowej na dwumetrowym, stuczterdziestokilogramowym ciele, adwokat ledwo na nią spojrzał. Ból po ciosach Myrona z pewnością już słabł. Layton wyglądał na poturbowanego, lecz nie doznał poważnego szwanku.

Esperanza zajęła pozycję w holu na dole. Myron i Win spotkali się z Zorrą dwa piętra niżej, na szóstym. Po rekonesansie Zorra uznała szóste za najspokojniejsze i najłatwiejsze do kontroli. Pomieszczenia biurowe na północnej ścianie były puste, jedyne wejście i wyjście po stronie zachodniej. Esperanza, Zorra i Win utrzymywali z sobą stały kontakt za pośrednictwem komórek. W ciągu dwudziestu minut od zajęcia przez Myrona i Wina stanowisk winda zatrzymała się na ich piętrze tylko dwa razy. Doskonale. W obu przypadkach udali zajętych rozmową, którzy czekają na windę jadącą w przeciwnym kierunku. Prawdziwi tajni komandosi.

Myron żywił ogromną nadzieję, że gdy przystąpią do dzieła, nie pojawi się nikt postronny. Co prawda było pewne, że Zorra ich ostrzeże, ale po rozpoczęciu akcji nie mogli jej zatrzymać. Musieliby się uciec do wykrętów, że, na przykład, przeprowadzają ćwiczenia, lecz mocno powątpiewał, czy zdobędzie się dziś na pobicie kolejnych niewinnych osób. Zamknął oczy. Nie było odwrotu. Sprawy zaszły za daleko.

– Znowu się zastanawiasz, czy cel uświęca środki? – zagadnął z uśmiechem Win.

– Nie zastanawiam się.

– Nie?

– Wiem, że nie uświęca.

– A jednak?

– Nie jestem w nastroju do analizowania własnych uczuć.

– Szkoda, bo jesteś w tym bardzo dobry.

– Dziękuję.

– Znam cię doskonale. Zachowasz to na później, kiedy znajdziesz więcej czasu. Zazgrzytasz zębami nad tym, co zrobiłeś, zawstydzisz się, dopadną cię wyrzuty sumienia i poczucie winy, lecz zarazem będziesz dziwnie dumny, że nie ja odwaliłem za ciebie brudną robotę. Na koniec solennie obiecasz sobie, że więcej się to nie powtórzy. I pewnie się nie powtórzy… a w każdym razie do chwili, gdy stawka znów będzie tak duża.

– A więc jestem hipokrytą – odparł Myron. – Zadowolony?

– Ja nie o tym.

– A o czym?

– Nie jesteś hipokrytą. Mierzysz bardzo wysoko. To, że twoje strzały nie zawsze sięgają celu, nie czyni z ciebie obłudnika.

– Z czego wniosek, że cele nie uświęcają środków. Najwyżej czasami.

Win rozłożył ręce.

– A widzisz? Zaoszczędziłem ci wielu godzin grzebania w duszy. Może powinienem rozważyć, czy nie napisać podręcznika w stylu „Jak najlepiej gospodarować własnym czasem”.