– Są – dobiegł przez komórkę głos Esperanzy.
Win przyłożył telefon do ucha.
– Ile osób? – spytał.
– Wchodzą trzy. Susan Lex. Granitowy gość, o którym tyle mówi Myron. I ochroniarz. Dwóch zostaje na zewnątrz.
– Zorra – powiedział Win do słuchawki. – Miej oko na tych dwóch dżentelmenów.
– A gdyby się ruszyli?
– To ich powstrzymaj.
– Z przyjemnością.
Zorra zachichotała. Win uśmiechnął się. Witamy w telefonie zaufania dla psycholi. Tylko 3,99 $ za minutę. Pierwsza rozmowa za friko.
Zaczekali. Minęły dwie minuty.
– Środkowa winda – poinformowała Esperanza. – Wsiedli wszyscy troje.
– Ktoś z nimi jedzie?
– Nie… zaraz. Cholera, wsiadają dwaj biznesmeni.
Myron zamknął oczy i zaklął.
– Zadanie dla ciebie – powiedział Win.
Myronowi strach ścisnął serce. Windą wjeżdżali niewinni ludzie. Świadkowie. Przemoc była nieunikniona.
– Tak? – spytał.
– Chwileczkę – odezwała się Esperanza. – Granitowy zagrodził im drogę. Chyba kazał im zaczekać na drugą windę.
– Ochrona tip-top – rzekł Win. – Dobrze, że nie mamy do czynienia z amatorami.
– W porządku. W środku tylko troje – poinformowała Esperanza.
Myronowi wyraźnie ulżyło.
– Winda się zamyka… już.
Myron nacisnął guzik „góra”. Win wyjął czterdziestkęczwórkę. Myron wyciągnął glocka. Straszny ciężar pistoletu, który trzymał przy udzie, pokrzepiał. Czekali. Myron nie spuszczał z oka korytarza. Nikogo. Liczył, że szczęście ich nie opuści. Puls mu przyśpieszył. Zaschło w ustach. Nagle zrobiło się cieplej.
Światełko nad środkową windą zadzwoniło. Win, znów w swoim żywiole, z miną bliską błogostanu poruszył brwiami i powiedział:
– Akcja!
Myron napiął mięśnie, lekko się pochylił. Szum windy ucichł i po chwili drzwi zaczęły się rozsuwać. Win nie czekał. Zanim otwarły się na szerokość stopy, już był w środku i wbijał rewolwer w ucho Granitowego. Myron zrobił to samo z drugim ochroniarzem.
– Kłopoty z miodem w uszach, Grover? – spytał Win głosem aktora z telewizyjnej reklamy. – Smith-wesson to załatwi!
Susan Lex już otwierała usta, ale uciszył ją przyłożeniem palca do warg i łagodnym „ciii”, a potem obszukał i rozbroił szefa jej ochrony. Myron zajął się drugim gorylem.
– Ależ proszę, bardzo proszę – zachęcił Win Grovera, odbijając jego ostre jak sztylet spojrzenie – niech pan zrobi gwałtowny ruch.
Granitowy ani drgnął.
Win cofnął się. Myron przytrzymał nogą zamykające się drzwi windy i wymierzył glocka w Susan Lex.
– Pani pójdzie ze mną – powiedział.
– A może przedtem mi oddasz? – zagadnął Grover.
Myron wpatrzył się w niego.
– Śmiało. – Grover rozłożył ręce. – Uderz mnie w brzuch. No dalej, walnij mnie z całej siły.
– Pardon moi – wtrącił Win. – Czy pańskie zaproszenie obejmuje moją osobę?
Grover spojrzał na niego jak na smakowitą tartinkę.
– Słyszałem, że jest pan niezły – odparł.
– „Niezły”. – Win przeniósł wzrok na Myrona. – Monsieur Grover słyszał, że jestem „niezły”.
– Win – ostrzegł Myron.
Cios kolanem w krocze był tak silny, że wbił Granitowemu jądra aż do żołądka. Ochroniarz złożył się bezgłośnie jak kiepska „ręka” w partii pokera.
– Zaraz, powiedział pan: „w brzuch”? – spytał Win, marszcząc brwi. – Muszę popracować nad celnością. Być może ma pan rację. Może istotnie jestem tylko „niezły”.
Win kopnął go w głowę podbiciem stopy. Klęczący z dłońmi wciśniętymi między nogi Grover przewrócił się jak kręgiel. Drugi ochroniarz uniósł pod spojrzeniem Wina ręce i prędko wycofał się do kąta.
– Przekaże pan kolegom, że jestem „niezły”? – spytał Win.
Ochroniarz skinął głową.
– Wystarczy – rzekł Myron.
– Melduj, Zorra – powiedział Win do komórki.
– Stoją jak słupy, przystojniaku.
– W takim razie wjedź na górę. Pomożesz sprzątnąć.
– Sprzątnąć?! Zorra leci, pędzi.
Win zaśmiał się.
– Wystarczy – powtórzył Myron. Nie dostał odpowiedzi, ale na nią nie liczył. – Idziemy.
Wziął pod rękę Susan Lex i wyciągnął ją na klatkę schodową. Zobaczył, że z dołu nadbiega w podskokach Zorra. W szpilkach! Musiał zostawić dwóch nieuzbrojonych ludzi na pastwę jego i Wina. Zgroza. Ale nie miał wyboru.
– Musi mi pani pomóc – zwrócił się do Susan Lex, mocno trzymając ją za łokieć.
Spojrzała na niego hardo, z dumnie uniesioną głową.
– Przyrzekam, że wszystko zostanie między nami – ciągnął. – Nie mam interesu w szkodzeniu pani i pani rodzinie. Ale zawiezie mnie pani do Dennisa.
– A jeżeli odmówię?
Myron spojrzał na nią wymownie.
– Zrobi mi pan krzywdę? – spytała.
– Dopiero co pobiłem niewinnego człowieka.
– Kobietę też pan pobije?
– Nie chciałbym być oskarżony o seksizm.
Choć nie zmieniła wyzywającej miny, to w przeciwieństwie do Chase’a Laytona wiedziała, na czym świat stoi.
– Zdaje pan sobie sprawę, jaką władzą dysponuję.
– Tak.
– A więc wie pan, co pana czeka po wszystkim?
– Nie dbam o to. Porwano trzynastoletniego chłopca.
Niemal się uśmiechnęła.
– A powiedział pan, że wymaga on przeszczepu szpiku kostnego.
– Nie mam czasu na tłumaczenia.
– Mój brat nie ma z tym nic wspólnego.
– Słyszę to od początku.
– Bo to prawda.
– Więc proszę o dowody.
W rysach Susan Lex zaszła zmiana, jej napięta twarz rozluźniła się i zagościł na niej dziwny spokój.
– Dobrze. Jedźmy – powiedziała.
33
Kierując się jej wskazówkami, dojechał FDR Drive do Harlem River Drive i skierował ponownie na północ autostradą nr 684. Gdy znaleźli się w Connecticut, na drogach zrobiło się znacznie spokojniej. Lasy zgęstniały. Zabudowa się przerzedziła. Ruch zmalał niemal do zera.
– Dojeżdżamy – oznajmiła Susan Lex. – Chcę poznać prawdę.
– Mówię prawdę.
– No dobrze… Ale jak pan zamierza się z tego wykręcić?
– Z czego?
– Zabije mnie pan?
– Nie.
– Przecież pana dopadnę. W najlepszym razie podam do sądu.
– Już powiedziałem: nie dbam o to. Ale mam coś w zanadrzu.
– Tak?
– Ocali mnie Dennis.
– Jakim cudem?
– Jeżeli jest porywaczem Siej Ziarno…
– Nie jest.
– …albo ma z nim coś wspólnego, to porwanie pani wyda się przy tym błahostką.
– A jeżeli nim nie jest?
Myron wzruszył ramionami.
– To przynajmniej dowiem się, co chce pani ukryć przed światem. Zawrzyjmy umowę. Ja nie powiem, co zobaczyłem, a pani zostawi mnie w spokoju.
– Mogę też pana zabić.
– Nie wierzę w to.
– Nie?
– Pani nie jest zabójczynią. Zresztą byłoby z tym za dużo zachodu. Pozostawiłbym dowody. Chroni mnie Win. W sumie skórka za wyprawkę.
– Zobaczymy – odparła Susan Lex, ale nie sztywno. – Proszę skręcić tam.
Wskazała w lewo na gruntową drogę, która wyrosła jak spod ziemi. Pięćdziesiąt metrów dalej była portiernia. Kiedy Myron zatrzymał się przy niej, Susan Lex pochyliła się i uśmiechnęła do strażnika. Dał znak, żeby wjechali za bramę. Nie było tu żadnych napisów, żadnych znaków, nic. Sceneria przywodziła na myśl obóz wojskowy.
Za bramą gruntowa droga zmieniała się w brukowaną. Nowy czarno-szary bruk wyglądał jak po ulewie. Po obu stronach tłoczyły się jak gapie na defiladzie drzewa. Kiedy droga się zwęziła, a drzewa zbliżyły do siebie, Myron skręcił w lewo i przejechał przez bramę z kutego żelaza strzeżoną przez dwa kamienne sokoły.