Выбрать главу

– Nie rozmawiał pan z nim o tym, co przeżył?

Myron poprawił się w fotelu.

– Nie.

– Edwin Gibbs był w tym samym przebraniu co w pracy – w blond peruce, przyklejonej brodzie i okularach. Zaraz po wsadzeniu chłopca do furgonetki zawiązał mu oczy i zawiózł do tego domku. Tam kazał mu krzyknąć do słuchawki. Przedtem zresztą dla pewności to z nim przećwiczył. Po telefonie przykuł go do ściany i zostawił samego. Resztę pan zna.

Myron skinął głową. Znał resztę.

– A co z oskarżeniem o plagiat i powieścią?

Kimberly Green wzruszyła ramionami.

– Było tak, jak powiedzieliście pan i Stan Gibbs. Edwin przeczytał tę powieść zapewne tuż po śmierci żony. Wywarła na niego wpływ.

Myron wpatrzył się w nią.

– O co chodzi? – spytała.

– Po otrzymaniu tej książki domyśliliście się, że Stan nie jest plagiatorem. I że zainspirowała ona mordercę.

Kimberly potrząsnęła głową.

– Nie.

– Do kogo ta mowa. Przecież wiedzieliście o porwaniach. Wywieraliście na Stana nacisk, żeby zmusić go do mówienia. A przy okazji uprzykrzyć mu trochę życie.

– Nieprawda – zaprzeczyła. – Przyznaję, część z nas miała osobiste powody, żeby go nie lubić, z drugiej strony jednak byliśmy pewni, że to on jest porywaczem Siej Ziarno. Wymieniłam już panu niektóre z poszlak. Teraz wiemy, że wiele z dowodów wskazywało na jego ojca.

– Jakich dowodów?

Potrząsnęła głową.

– To już bez znaczenia. Wiedzieliśmy, że rola Stana Gibbsa w tej historii nie sprowadza się do roli dziennikarza. I mieliśmy rację. Podejrzewaliśmy nawet, że celowo zniekształca fakty i używa szczegółów z książki, żeby nas zmylić.

Myron nie zaoponował, choć jej słowa nie zabrzmiały prawdziwie. Przesunął wzrokiem po ścianie ze zdjęciami klientów agencji, próbując się skupić na spotkaniu z Lamarem Richardsonem.

– A więc sprawa zamknięta – rzekł.

– Jak pas cnoty – odparła Green z uśmiechem.

– Sama pani to wymyśliła?

– Tak.

– Dobrze, że jest pani uzbrojona. No, to co, czeka panią duży kopniak w górę?

Kimberly Green wstała.

– Pewny awans na superekstratajną agentkę specjalną.

Myron uśmiechnął się. Uścisnęli sobie ręce i Kimberly wyszła. Jakiś czas spędził sam. Potarł oczy i zastanawiając się nad tym, co mu powiedziała, a czego nie, doszedł do wniosku, że w tej sprawie wciąż wiele się nie zgadza.

Bejsbolista Lamar Richardson, łapacz doskonały, zjawił się punktualnie, i to – co za miły szok! – sam. Spotkanie przebiegło dobrze. Myron wygłosił standardową mowę reklamową, ale dobrą. Co tam dobrą, świetną. Biznesmeni muszą dobrze nawijać. Dobra nawijka pomaga w interesach. Esperanza dorzuciła swoje. Własną gadkę reklamową. Doszlifowaną. Świetnie uzupełniającą przemowę Myrona. Coraz lepiej ze sobą współdziałali.

Zgodnie z planem na krótko wpadł Win. Gdyby pozyskiwanie klientów porównać z meczem bejsbolu, można rzec, że Win przesądzał o jego wyniku. Jego nazwisko było znane. Sprawdzano, co jest wart, to znaczy wart w biznesie. Na wieść, że ich pieniędzmi zajmie się sam Windsor Horne Lockwood III i że żąda, by spotykać się z nim w sprawach finansowych co najmniej pięć razy w roku, na twarzach potencjalnych klientów wykwitał uśmiech. Punkt dla małej agencji.

Lamar Richardson trzymał karty przy orderach. Często kiwał głową. Zadawał pytania, ale nie za wiele. Dwie godziny później uścisnął im ręce i obiecał, że się skontaktuje.

– I co myślisz? – spytała Esperanza Myrona, gdy odprowadzili go do windy i pożegnali.

– Mamy go.

– Skąd wiesz?

– Jestem wszechwidzący – odparł. – Wszechwiedzący.

Wrócili do jego gabinetu i usiedli.

– Jeżeli Lamar wybierze nie IMG i TruPro, tylko nas – urwała i uśmiechnęła się – wracamy do interesu!

– Jak najbardziej.

– To oznacza powrót Wielkiej Cyndi.

– Co za fart.

– Widzę, że czujesz do niej miętę.

– Jasne, tylko mi tego nie wypominaj.

Uważnie mu się przyjrzała. Robiła to często. Myron nie bardzo wierzył, że można coś wyczytać z ludzkich twarzy. Esperanza przeciwnie. Zwłaszcza gdy chodziło o jego twarz.

– Co się stało w kancelarii? – spytała. – Z Chase’em Laytonem.

– Raz oberwał w uszy i dostał siedem ciosów.

Wciąż się w niego wpatrywała.

– Powinnaś powiedzieć: „Ale przecież ocaliłeś życie Jeremy’emu” – dodał.

– Nie, tak powiedziałby Win.

Poprawiła się w fotelu i zwróciła twarzą do niego. Nie miała dziś bluzki. Była w granatowym kostiumie, tak mocno wyciętym, że aż dziw, jak Lamar był w stanie skupić się na czymkolwiek. Myron przywykł do swojej partnerki, lecz i tak jej wygląd oszałamiał. Tyle że on patrzył na jej wdzięki pod innym kątem.

– Skoro wspomniałeś o Jeremym…

– Tak?

– Wciąż masz opory?

Myronowi przypomniało się, jak objął chłopca w domu w lesie.

– Większe niż dotąd – odparł.

– I co dalej?

– Przyszły wyniki badań. Jestem jego ojcem.

Na twarzy Esperanzy pojawiło się jakieś uczucie – może żal – ale szybko znikło.

– Powinieneś powiedzieć mu prawdę.

– Najpierw chcę go ocalić.

Nie przestała studiować jego twarzy.

– Być może już niedługo – powiedziała.

– Być może już niedługo co?

– Przestaniesz mieć opory.

– Może.

– Wtedy pogadamy. A na razie…

– Nie bądź głupi – dokończył za nią.

Klub fitnessu mieścił się w pretensjonalnie szykownym hotelu w śródmieściu. Lustrzane ściany. Sufit, gzymsy i biurko w recepcji mlecznobiałe, takoż stroje noszone przez osobistych trenerów. Błyszczące chromem wagi i przyrządy tak śliczne, że strach dotykać. A od wszystkiego bił taki blask, że aż kusiło cię, byś ćwiczył w ciemnych okularach.

Myron znalazł go na ławie do wyciskania ciężarów, gdzie ćwiczył bez „personalnego”. Zaczekał, przyglądając się jego zmaganiom z ziemską grawitacją i sztangą. Chase Layton twarz miał czerwoną jak burak, zęby zaciśnięte, a na czole tańczyły mu żyły. Zabrało to dobrą chwilę, ale w końcu adwokat odniósł zwycięstwo. Gdy opuścił sztangę na stojak, ręce opadły mu tak bezwładnie, jakby mózg stracił nad nimi kontrolę.

– Niepotrzebnie wstrzymuje pan oddech – powiedział Myron.

Layton podniósł na niego wzrok. Nie był zaskoczony ani wystraszony. Usiadł zdyszany i wytarł twarz ręcznikiem.

– Nie zajmę panu dużo czasu.

Adwokat odłożył ręcznik i spojrzał na Myrona.

– Chciałem tylko powiedzieć, że Win i ja nie przeszkodzimy panu we wniesieniu skargi.

Layton milczał.

– Bardzo przepraszam za to, co zrobiłem.

– Oglądałem wiadomości – rzekł adwokat. – Zrobił pan to, żeby uratować życie temu chłopcu.

– To mnie nie usprawiedliwia.

– Być może. – Chase Layton wstał i dołożył do sztangi dwa krążki. – Prawdę mówiąc, nie wiem, co o tym myśleć, panie Bolitar.

– Jeżeli chce pan wnieść skargę…

– Nie.

Nie wiedząc, co powiedzieć, Myron poprzestał na zwykłym „dziękuję”.

Chase Layton skinął głową, usiadł na ławie i spojrzał na niego.

– Wie pan, co w tym jest najgorsze? – spytał.

„Nie” – pomyślał Myron.

– Co? – spytał.

– Wstyd.

Myron już otwierał usta, ale adwokat uciszył go gestem.

– Nie pobicie, nie ból. Tylko całkowita bezradność. To było takie prymitywne. Starcie samca z samcem. I nic nie mogłem zrobić. Sprawił pan, że poczułem się… – podniósł wzrok, znalazł słowa i spojrzał Myronowi w oczy – jakbym nie był prawdziwym mężczyzną.