Stan Gibbs zmarszczył brwi.
– O co panu chodzi, Myron?
– Zaraz to wyłuszczę. Przypominam o credo Wina. Zacznijmy od początku. Od momentu, gdy skontaktował się z panem ojciec. Po rozmowie z nim postanowił pan opisać historię Siej Ziarna. Czym się pan kierował? Chciał pan dać upust swoim lękom i poczuciu winy? Spełnić dziennikarski obowiązek? A może, odwołajmy się tu do credo Wina, napisał pan ten artykuł, żeby zostać wielką gwiazdą?
Myron utkwił wzrok w Gibbsie i czekał.
– Mam na to odpowiedzieć?
– Proszę.
Stan Gibbs wpatrzył się w przestrzeń i potarł końce palców kciukiem.
– Kierowały mną wszystkie te motywy. Tak, zafascynowała mnie ta historia. Uznałem, że wzbudzi sensację. Jeżeli to samolubstwo, trudno. Przyznaję się do winy.
Myron zerknął na Wina.
– Dobre – powiedział.
– Diablo dobre.
– Podążmy dalej tym torem, Stan, zgoda? Artykuł rzeczywiście wzbudził sensację. Pan również. Zdobył pan rozgłos…
– Już o tym mówiliśmy, Myron.
– Racja. Święta racja. Przejdźmy więc do oskarżenia pana przez federalnych. Zażądali ujawnienia źródła informacji. Odmówił pan. Może być kilka powodów tej odmowy. Oczywiście Pierwsza Poprawka do Konstytucji. Po drugie, ochrona ojca. Po trzecie, kombinacja tych dwu. No, a jaki powód, wróćmy do credo Wina, miałby samolub?
– O czym pan mówi?
– Gdy się pomyśli jak samolub, to wyjście jest tylko jedno.
– Jakie?
– Gdyby uległ pan federalnym i przyznał: macie mnie w ręku, źródłem informacji jest mój ojciec, to jakby to wyglądało?
– Nieładnie – wtrącił Win.
– Bardzo nieładnie. Gdyby dla ocalenia własnego tyłka przed niejasnymi groźbami prawnymi sprzedał pan własnego ojca, a do tego sprzeniewierzył się Pierwszej Poprawce, wątpię, czy byłby pan bohaterem. – Myron uśmiechnął się. – Rozumie pan, do czego piję, przywołując credo Wina?
– Uważa pan, że nie powiedziałem nic FBI z pobudek egoistycznych?
– Niewykluczone.
– A jeżeli egoizm był w tym przypadku jak najbardziej słuszny?
– Tego też nie wykluczam.
– Nigdy nie twierdziłem, że jestem bohaterem tej historii.
– Ale nigdy pan nie zaprzeczył.
Tym razem uśmiechnął się Gibbs.
– A jeżeli nie zaprzeczyłem, bo wyznaję credo Wina?
– Jak to?
– Zaprzeczając, sobie bym zaszkodził. Chełpiąc się tym, również.
– Diablo dobre – skomentował Win, zanim Myron zdążył na niego spojrzeć.
– Nadal nie pojmuję, czemu to wszystko ma służyć – rzekł Gibbs.
– Cierpliwości, a pojmie pan.
Gibbs wzruszył ramionami.
– Na czym skończyliśmy? – spytał Myron.
– Na podaniu pana przez FBI do sądu – podpowiedział Win.
– Dziękuję. Federalni ciągną pana do sądu. Pan staje okoniem. I wtedy pojawia się coś nieprzewidzianego. Oskarżenie o plagiat. Przyjmijmy, że tę książkę przysłali federalnym Leksowie. Chcieli, żeby pan się od nich odczepił. Nie ma na to lepszego środka od zrujnowania komuś opinii. I co pan zrobił? Jak pan zareagował na oskarżenie o plagiat?
Stan Gibbs milczał.
– Zniknął – wtrącił Win.
– Dobra odpowiedź – pochwalił Myron.
Win uśmiechnął się i podziękował skinieniem głowy w stronę kamery.
– Uciekł pan. – Myron wpatrzył się w Gibbsa. – I znów pytanie dlaczego. Na myśl przychodzi kilka odpowiedzi. Być może, żeby chronić ojca. Albo z obawy przed Leksami.
– Co pasuje jak ulał do credo Wina o bronieniu siebie – odparł Gibbs.
– Właśnie. Bał się pan, że zrobią panu krzywdę.
– Tak.
– Nie rozumie pan? – ciągnął ostrożnie Myron. – W tej mierze my też musimy myśleć samolubnie. Wysuwają przeciwko panu poważne oskarżenie o plagiat. Jakie ma pan wyjście? Ma pan dwa. Albo uciec, albo wyznać prawdę.
– Ciągle nie pojmuję, do czego pan zmierza.
– Cierpliwości. Gdyby wyznał pan prawdę, znów wyszedłby pan na gnidę. Broni pan Pierwszej Poprawki i ojca, a tu trach! nagłe kłopoty i wyrzeka się pan obu. Paskudnie. To również by pana zniszczyło.
– Tragedia. I tak źle, i tak niedobrze – wtrącił Win.
– Właśnie. Dlatego najlepszym wyjściem, wyjściem samolubnym, było zniknięcie na jakiś czas.
– Ale przecież znikając, wszystko straciłem.
– Nie, Stan, nie stracił pan wszystkiego.
– Co pan gada?!
Myron uniósł wysoko dłonie i uśmiechnął się szeroko.
– Niech się pan rozejrzy.
Po raz pierwszy przez twarz Stana Gibbsa przemknął mroczny cień. Myron dostrzegł go. Win również.
– Ale kontynuujmy.
Gibbs nic nie powiedział.
– Ukrywa się pan i mierzy ze swoimi problemami. Po pierwsze, pański ojciec jest mordercą. Jest pan samolubny, ale nie nieludzki. Chce pan go powstrzymać, ale nie doniesie na niego. Może dlatego, że go pan kocha. A może ze względu na credo Wina.
– Nie tym razem – odparł Gibbs.
– Słucham?
– Credo Wina nie ma tu zastosowania. Milczałem z miłości do ojca i w obronie zasady nieujawniania źródeł informacji. Mogę to udowodnić.
– Słucham.
– Gdybym w swoim najlepszym interesie chciał wydać ojca władzom, zrobiłbym to anonimowo.
Stan usiadł wygodniej i splótł ręce.
– I to ma być dowód?
– Oczywiście. Nie zachowałem się samolubnie.
Myron pokręcił głową.
– Musi się pan lepiej postarać.
– Lepiej?
– Anonimowy donos na ojca nic by nie dał. Owszem, zależało panu, żeby ojciec trafił za kratki. Ale jeszcze bardziej na odzyskaniu dobrego imienia.
Gibbs milczał.
– Jak można było osiągnąć oba te cele? Doprowadzić do zamknięcia ojca i powrócić na świecznik, a może jeszcze wyżej? Przede wszystkim uzbroić się w cierpliwość. To zaś oznaczało pozostanie w ukryciu. Po drugie, nie mógł go pan wydać osobiście. Musiał go pan wystawić.
– Wystawić własnego ojca?
– Tak. Podsunąć federalnym trop. Jakiś drobiazg. Coś, co ich do niego doprowadzi. Coś, czym będzie pan mógł manipulować do woli. Wzorem ojca, przywłaszczył pan sobie cudzą tożsamość. Co więcej, zatrudnił się pan w jego dawnym miejscu pracy, gdzie mogli z nim pana skojarzyć dzięki przebraniu. Kto wie, czy przy okazji nie wciągnął pan w tę grę jego wrogów Leksów.
– O czym pan, do diabła, mówi?!
– Wie pan, co mi dało do myślenia? Pański ojciec zawsze działał bardzo ostrożnie. A tu raptem pozostawia w szafce w pracy obciążające dowody. Przed porwaniem wypożycza na kartę kredytową furgonetkę i zostawia w niej czerwony but. Brak w tym sensu. Chyba że ktoś go wrabia.
Niedowierzanie na twarzy Gibbsa wypadło prawie autentycznie.
– Myśli pan, że to ja zabiłem tych ludzi?
– Nie. Zabił ich pański ojciec.
– Więc co…
– To pan jest Dennisem Leksem.
Stan próbował zrobić Zdumioną minę, ale mu nie wyszło.
– To pan porwał Jeremy’ego Downinga. Zadzwonił do mnie i podszył się pod zabójcę Siej Ziarno.
– A to w jakim celu?
– Żeby doprowadzić do bohaterskiego finału: aresztowania ojca i odzyskania dobrego imienia.
– W jaki sposób, dzwoniąc do pana…
– Chciał mnie pan zaintrygować. Pewnie dowiedział się pan, czym się zajmowałem w przeszłości. Był pan pewien, że podejmę śledztwo. Potrzebny był panu jeleń i świadek. Ktoś spoza policji. W roli jelenia wystąpiłem ja.
– Dyżurnego jelenia – wtrącił Win.
Myron spojrzał na niego z wyrzutem. Win wzruszył ramionami.
– To niedorzeczne!
– Ależ skąd, ma sens. Dostarcza odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Dlaczego porywacz wybrał Jeremy’ego? Ponieważ gdy od pana wyszedłem, pojechał pan za mną i zobaczył, że zwijają mnie federalni. Dlatego wiedział pan, że z nimi rozmawiałem. Śledził pan mnie aż do domu Emily. Najmarniejszy pismak domyśliłby się, że chory chłopiec, o którym panu wspomniałem, to jej syn. Jego choroba nie była tajemnicą. Sam więc pan widzi, że porwanie Jeremy’ego nie było przypadkiem.