– Że przyjdą kibicować zawodniczkom z młodych lat?
– A ty nie poszedłeś dwa lata temu na koncert Steely’ego Dana?
– To co innego.
Esperanza wzruszyła ramionami.
– I one, i ta kapela najlepsze lata mają za sobą. Żerują na twojej nostalgii, a nie na tym, co widzisz i słyszysz.
Miała rację. Cokolwiek straszną, ale jednak.
– A co z tobą? – spytał.
– Co ze mną?
– Nie pragną powrotu Małej Pocahontas?
– Owszem.
– Kusiło cię?
– Co? Powrót na ring?
– Tak.
– Pewnie. Kiedy studiowałam prawo, cały czas w pocie czoła ćwiczyłam, żeby znów wbić kształtny tyłek w zamszowe bikini i obściskiwać starzejące się nimfy przed rozentuzjazmowaną tłuszczą z przyczep samochodowych. – Urwała. – To mimo wszystko trochę lepsze niż być agentką sportową.
– Ha, ha!
Myron podszedł do biurka Wielkiej Cyndi. Leżała tam koperta z jego nazwiskiem, wypisanym pomarańczową odblaskową kredką.
– Napisała to kredką? – spytał.
– Cieniem do powiek.
– Aha.
– Powiesz mi, co się stało?
– Nic.
– Chrzanisz. Masz taką minę, jakbyś przed chwilą usłyszał o rozpadzie Wham.
– Nie zaczynaj. Czasem, późno w nocy, wciąż nachodzą mnie zmory z przeszłości.
Esperanza przyglądała mu się kilka chwil dłużej.
– W związku z twoją miłością ze studiów?
– Poniekąd.
– Chryste Panie!
– O co chodzi?
– Jakby ci to powiedzieć, żeby cię nie urazić? Jeżeli chodzi o kobiety, to jesteś ciemny jak tabaka w rogu. Dowodem A i B w sprawie są Jessica i Emily.
– Nawet jej nie znasz.
– Wystarczy mi to, co wiem. Myślałam, że nie chcesz z nią rozmawiać.
– Nie chciałem. Dopadła mnie u rodziców.
– Po prostu tam przyjechała?
– Tak.
– Czego chciała?
Potrząsnął głową. Nie był gotów, żeby o tym mówić.
– Są jakieś wiadomości? – spytał.
– Nie tyle, ile byśmy chcieli.
– Win jest na górze?
– Chyba już pojechał do domu. – Esperanza wzięła płaszcz. – Ja też się zbieram.
– Dobranoc.
– Gdyby zadzwonił Lamar…
– To cię zawiadomię.
Włożyła płaszcz, strząsając z kołnierza lśniącą falę czarnych włosów. Myron wszedł do gabinetu i odbył kilka rozmów, głównie poszukując nowych klientów. Nie poszło mu za dobrze.
Kilka miesięcy temu śmierć przyjaciółki tak go zdołowała, że – by użyć skomplikowanego żargonu psychiatrycznego – odbiło mu. Nie drastycznie, nie załamał się nerwowo ani nie trafił na leczenie do zakładu. Po prostu uciekł na odludną karaibską wyspę z Terese Collins, piękną dziennikarką telewizyjną, której nie znał. Nie powiedział nikomu – Winowi, Esperanzie, mamie, tacie – dokąd jedzie ani kiedy wróci.
Jak to ujął Win, odbiło mu, ale w dobrym stylu.
Zanim zmuszono go do powrotu, klienci jego firmy rozpierzchli się w mroku nocy jak pomoce kuchenne podczas nalotu policji imigracyjnej. Niedawno on i Esperanza znów zaczęli działać, próbując wyrwać z letargu i ożywić zdychającą agencję RepSport MB. Nie było to łatwe zadanie. Przeciwnikami Myrona, mocno utykającego chrześcijanina, było w tym biznesie tuzin wygłodniałych lwów.
Biuro RepSport MB mieściło się w świetnym punkcie, na rogu Park Avenue i Czterdziestej Szóstej Ulicy, w budynku firmy Lock-Horne, należącym do rodziny Wina, z którym Myron dzielił kiedyś pokój w akademiku, a obecnie mieszkanie. Stojący w samym centrum wysokościowiec zapewniał nieledwie oszałamiający widok na panoramę Manhattanu. Myron pasł nią chwilę wzrok, po czym spojrzał w dół na śpieszące garnitury. Widok zaganianych ludzkich mrówek zawsze go przygnębiał, a w głowie rozbrzmiewał refren piosenki Franka Zappy I to wszystko?
Obrócił się do Ściany Klientów, tej ze zdjęciami sportowców reprezentowanych przez RepSport MB, usianej nimi tak rzadko jak łysina włosami po nieudanym przeszczepie. Pragnął, żeby znów mu zależało, ale – choć nie było to w porządku wobec Esperanzy – nie wkładał w to serca. Chciał wrócić do biznesu, pokochać MB, znów poczuć głód sukcesu, lecz mimo że bardzo się starał wzniecić w sobie dawny ogień, ten nie chciał się rozpalić.
Mniej więcej godzinę potem zadzwoniła Emily.
– Doktor Singh jutro nie przyjmuje – oznajmiła. – Ale możesz ją złapać podczas porannego obchodu.
– Gdzie?
– W Szpitalu Dziecięcym. Jest częścią Ośrodka Medycznego Columbia Presbyterian na Sto Sześćdziesiątej Siódmej Zachodniej. Dziewiąte piętro, po stronie południowej.
– O której?
– Obchód zaczyna się o ósmej.
– Dobrze.
– Wszystko w porządku, Myron? – spytała Emily po chwili.
– Chcę zobaczyć Jeremy’ego.
Zamilkła na kilka sekund.
– Jak już powiedziałam, nie mogę ci tego zabronić. Ale prześpij się z tym, dobrze?
– Chcę go tylko zobaczyć – rzekł. – Nic nie powiem. Przynajmniej na razie.
– Możemy o tym porozmawiać jutro?
– Oczywiście.
Znów się zawahała.
– Masz dostęp do sieci, Myron?
– Tak.
– Mamy prywatny AI.
– Co?
– Adres internetowy. Robię zdjęcia aparatem cyfrowym i umieszczam je na stronie. Dla moich rodziców. W zeszłym roku przenieśli się do Miami. Zaglądają na nią co tydzień. Żeby obejrzeć zdjęcia wnuków. Jeżeli chcesz zobaczyć, jak wygląda Jeremy…
– Jaki to adres?
Wklepał adres do komputera. Przed połączeniem się z nim odłożył słuchawkę. Obrazy wyłaniały się powoli. Zabębnił palcami w biurko. Na górze pojawił się napis: CZEŚĆ, BABCIU I DZIADZIU. Pomyślał o rodzicach, ale odgonił tę myśl.
Były cztery zdjęcia Jeremy’ego i Sary. Przełknął ślinę. Przesunął strzałkę na fotografię chłopca i kliknął myszą, powiększając jego twarz. Starał się oddychać równo. Dłuższy czas wpatrywał się w niego, nie rejestrując żadnych szczegółów. W końcu zdjęcie się rozmazało, na twarz Jeremy’ego nałożyło się jego własne odbicie i obrazy się połączyły, tworząc optyczne echo nie wiadomo czego.
5
Zza drzwi dobiegły go okrzyki ekstazy.
Win – czyli Windsor Home Lockwood III – pozwalał mu chwilowo mieszkać w swoim apartamencie w Dakocie, na rogu Siedemdziesiątej Drugiej Zachodniej i Central Park West. Bogatą przeszłość tego charakterystycznego, szacownego nowojorskiego budynku całkowicie przyćmiła przed dwudziestoma laty śmierć Johna Lennona. Wchodząc do Dakoty, musiałeś przejść po miejscu, w którym Lennon wykrwawił się na śmierć. Przypominało to deptanie po cudzym grobie, lecz Myron w końcu się z tym oswoił.
Z zewnątrz piękna, mroczna Dakota przypomina nawiedzony dom na sterydach. Większość apartamentów, włącznie z mieszkaniem Wina, ma metraż większy niż niejedno księstwo europejskie. W zeszłym roku, po spędzeniu całego życia z mamą i tatą w podmiejskim domu, Myron wyprowadził się ze swojej piwnicy i zamieszkał z ukochaną Jessicą na jej poddaszu w SoHo. Był to ogromny postęp, pierwszy znak, że po blisko dziesięciu latach znajomości Jessica jest gotowa do – uff! – poważnego związku. Tak więc kochankowie złączyli dłonie i skoczyli na głęboką wodę wspólnego życia. Lecz jak to często bywa z takimi skokami, skończyło się na głośnym plusku.
Z mieszkania dobiegły nowe okrzyki ekstazy.
Myron przytknął ucho do drzwi. Okrzyki, owszem, ale i melodia. Uznał, że nie jest to spektakl na żywo. Przekręcił klucz i pchnął drzwi. Okrzyki dobiegały z pokoju telewizyjnego. Win nigdy w nim, hm, nie filmował. Myron westchnął i przekroczył portal.
Win, z blond lokami przedzielonymi z precyzją, z jaką starsze panie dzielą między siebie rachunek za lunch, i cerą koloru białej porcelany, z leciutkimi golfowymi rumieńcami na policzkach, ubrany w swój tradycyjny strój białego burżuja: spodnie khaki, koszula w kolorze tak kłującym w oczy, że dało się na nią patrzeć tylko przez dziurkę średnicy szpilki, i mokasyny włożone na bose stopy, siedział w nieosiągalnej dla zwykłego mężczyzny pozycji lotosu, z nogami zaplecionymi w precel. Jego palce wskazujące i kciuki tworzyły kółka, a dłonie spoczywały na kolanach. Japiszoński zen. Zderzenie starej Europy ze starożytnym Wschodem. Przyjemny zapach grubej forsy zmieszany z ciężkim zapachem azjatyckiego kadzidła.