– Jak poszukujecie odpowiedniego szpiku, kiedy odpadną członkowie rodziny?
– Zwracamy się do państwowego banku krwi i szpiku kostnego.
– Który mieści się…
– W Waszyngtonie. Figuruje pan w ich rejestrze?
Myron skinął głową.
– Dane przechowują w komputerze. Szukamy w nich wstępnie podobnego szpiku.
– Dobrze, przypuśćmy, że znajdziecie w ten sposób podobny szpik…
– Chodzi o wstępne podobieństwo – sprostowała. – Miejscowy ośrodek dzwoni do ewentualnych dawców i prosi ich o przybycie. Przechodzą wiele badań. Ale szanse na znalezienie odpowiedniego szpiku pozostają małe.
Myron spostrzegł, że dotarłszy do znanego sobie tematu Karen Singh odprężyła się. Do tego właśnie dążył. Z przesłuchaniami bywa różnie. Raz przypuszczasz frontalny atak, a innym razem kluczysz, niby przyjacielsko, i zachodzisz pytanego od tyłu. Win wyraził to prościej: niekiedy więcej mrówek zwabisz miodem, ale zawsze miej przy sobie pojemnik z raidem.
– Przypuśćmy, że znaleźliście stuprocentowego dawcę. Co wtedy? – spytał.
– Ośrodek zwraca się do niego o zgodę na pobranie szpiku.
– Czy ten „ośrodek” to centralny bank w Waszyngtonie?
– Nie, miejscowy. Ma pan w portfelu kartę dawcy?
– Tak.
– Proszę mi pokazać.
Myron wyjął portfel, przerzucił tuzin kart dyskontowych z supermarketów, trzy karty z klubów wideo, dwie typu „kup sto kaw, a sto pierwszą wypijesz za darmo” i inne. Wreszcie znalazł kartę dawcy i podał ją lekarce.
– Proszą spojrzeć – powiedziała, wskazując jej rewers. – Pański ośrodek jest w West Orange, w New Jersey.
– Gdyby się okazało, że jestem potencjalnym dawcą, to wezwano by mnie do West Orange?
– Tak.
– A gdyby mój szpik okazał się w pełni zgodny?
– To podpisałby pan dokumenty i oddał go.
– Tak jak krew?
Karen Singh zwróciła mu kartą i znowu się poprawiła.
– Pobranie szpiku jest zabiegiem bardziej inwazyjnym.
Inwazyjnym! Każda profesja ma swoje modne słowa.
– To znaczy?
– Przede wszystkim wymaga anestezji.
– Znieczulenia?
– Tak.
– A co potem?
– Lekarz przebija kość igłą i wysysa szpik strzykawką.
– Uch!
– Jak wyjaśniłam, w czasie zabiegu się śpi.
– Mimo wszystko wygląda na znacznie bardziej skomplikowany od oddania krwi.
– Owszem. Ale jest całkiem bezpieczny i stosunkowo bezbolesny.
– Jednak ludzie z pewnością się wahają. Chyba większość z nich podpisała zgodą w tych samych okolicznościach co ja. Ktoś z ich znajomych zachorował i wystąpił z apelem. W przypadku kogoś, kogo znasz i na kim ci zależy, jesteś gotów się poświęcić. Ale dla nieznajomej osoby?
Karen Singh odszukała jego oczy i wbiła w nie twarde spojrzenie.
– Ratuje pan czyjeś życie, panie Bolitar. Proszą się zastanowić. Ile razy trafia się panu okazja, by uratować bliźniego?
Trafił w jej czułą strunę. Doskonale.
– Twierdzi pani, że dawcy się nie wahają?
– Nie mówię, że to się nie zdarza, ale większość robi co należy.
– Czy dawca poznaje osobę, której ratuje życie?
– Nie. Dawstwo jest w pełni anonimowe. Poufność to podstawa. Obowiązuje nas całkowita tajemnica.
Dochodzili do sedna sprawy. Myron czuł, że Karen Singh zamyka się przed nim jak szyba samochodowa. Postanowił znów się wycofać, przenieść rozmowę na bezpieczny grunt.
– Co się dzieje w tym czasie z pacjentem? – spytał.
– W którym momencie?
– Pozyskiwania szpiku. Jak przygotowujecie go do przeszczepu?
Użył słowa „przygotowujecie”. Jak prawdziwy lekarz. Kto powiedział, że oglądanie telewizyjnego dramatu St. Elsewhere to strata czasu?
– Zależy, na co choruje – odparła doktor Singh. – Ale w przypadku większości chorób biorcę szpiku poddajemy tygodniowej chemoterapii.
Chemoterapia! Jedno ze słów, po którym w pokoju zapada cisza jak makiem zasiał.
– Przed przeszczepem chorzy przechodzą chemoterapię?
– Tak.
– To chyba ich osłabia.
– W pewnym stopniu.
– To po co to robicie?
– To konieczność. Przeszczepiamy biorcy nowy szpik. Przedtem trzeba zabić stary. Przy białaczce, na przykład, chemoterapia jest bardzo intensywna, ponieważ trzeba zabić cały żywy szpik. Anemia Fanconiego nie wymaga tak drastycznych działań, ponieważ szpik chorego i tak jest bardzo słaby.
– Zabijacie go w całości?
– Tak.
– Czy to jest niebezpieczne?
Doktor Singh znów się w niego wpatrzyła.
– To niebezpieczny zabieg, panie Bolitar. W praktyce następuje wymiana czyjegoś szpiku kostnego.
– Co się dzieje potem?
– Potem dożylnie wprowadzamy pacjentowi komórki szpiku. Przez pierwsze dwa tygodnie trzymamy go w odosobnieniu w sterylnych warunkach.
– Na kwarantannie?
– Do tego to się sprowadza. Pamięta pan stary film telewizyjny Chłopiec z kokonu?
– Kto by nie pamiętał?
Doktor Singh uśmiechnęła się.
– Pacjent przebywa w czymś takim? – spytał Myron.
– Tę komorę można nazwać kokonem.
– Nie wiedziałem. I zdaje to egzamin?
– Naturalnie istnieje możliwość odrzucenia przeszczepu. Ale procent pomyślnych operacji jest wysoki. Po przeszczepie Jeremy Downing będzie mógł prowadzić normalne, aktywne życie.
– A bez niego?
– Możemy dalej aplikować mu męskie hormony i czynniki wzrostu, ale z pewnością umrze przedwcześnie.
Zamilkli. Słychać było tylko miarowe mechaniczne pikanie, dochodzące z korytarza. Myron odchrząknął.
– Kiedy powiedziała mi pani, że wszystko, co dotyczy dawcy, jest poufne…
– Całkowicie.
Dość brodzenia w płytkiej wodzie!
– A co pani o tym sądzi prywatnie?
– O czym pan mówi?
– W państwowym rejestrze znaleziono dawcę, którego szpik odpowiada szpikowi Jeremy’ego, prawda?
– Tak.
– I co się stało?
Stuknęła palcem wskazującym w podbródek.
– Mogę być z panem szczera?
– Proszę.
– Uznaję wymóg poufności i zachowania tajemnicy lekarskiej. Zarejestrowanie się jest bardzo ważne, a w dodatku, o czym się na ogół nie wie, łatwe i bezbolesne. Wystarczy oddać trochę krwi. Tyle, ile w malutkiej fiolce, mniej niż oddają dawcy. Dzięki tej prostej czynności można ocalić komuś życie. To sprawa wielkiej wagi, rozumie pan?
– Tak.
– Zadaniem środowiska lekarskiego jest ze wszystkich sił zachęcać ludzi do wpisania się do rejestru dawców szpiku. Należy ich edukować. Ważna jest też poufność. Trzeba ją respektować. Dawcy muszą nam ufać.
Urwała, skrzyżowała nogi i wsparła się na rękach.
– Niestety, w tym przypadku zrodził się dylemat. Wymóg poufności zderza się z dobrem pacjenta. Mnie ten dylemat łatwo rozstrzygnąć. Nie jestem prawnikiem ani kapłanem. Lekarza obowiązuje przysięga Hipokratesa. Sprawą nadrzędną jest dla mnie nie poufność, lecz ratowanie życia. I nie jestem osamotniona w tym poglądzie. Zapewne dlatego my, lekarze, nie mamy żadnego kontaktu z dawcami. Wszystko załatwia ośrodek krwiodawstwa, w pańskim przypadku ten w West Orange. Pobierają szpik i przesyłają go nam.