Myron skinął głową.
– Że się na nich wyżywałeś.
– Wyżywałem się to mało. Wyżywałem się seksualnie!
– Chciała wygrać.
– To ma być usprawiedliwienie?
– Nie. To godne potępienia.
– Więcej. To chore. Nie masz pojęcia, do czego zdolna jest Emily, żeby dopiąć swego.
– Na przykład?
Greg nie odpowiedział, tylko potrząsnął głową, zapalił silnik i ruszył.
– Spytam cię raz jeszcze – powiedział. – W czym mogę ci pomóc?
– W niczym.
– Nic z tego. Mój syn umiera. Nie będę siedział z założonymi rękami, rozumiesz?
– Rozumiem.
– Masz coś poza tym nazwiskiem i adresem?
– Nie.
– Dobra. Podwiozę cię na dworzec. Zostanę tu i poobserwuję ten dom.
– Myślisz, że stary kłamie?
Greg wzruszył ramionami.
– Może ma mętlik w głowie i zapomniał. Może marnuję czas. Ale muszę się czymś zająć.
Myron nie odpowiedział.
– Zadzwonisz do mnie, gdy się czegoś dowiesz? – spytał Greg.
– Oczywiście.
Wracając pociągiem na Manhattan, Myron zastanawiał się nad tym, co od niego usłyszał. O Emily. O tym, co zrobiła – i do czego gotowa się posunąć – żeby ocalić syna.
11
Następny ranek rozpoczęli od wspólnego prysznicu. Myron kontrolował temperaturę wody, pilnując, żeby była ciepła. Żeby nie doszło do… skurczenia.
Kiedy wyszli z kabiny, pomógł Terese wytrzeć się.
– Dokładnie – powiedziała.
– Zapewniamy pełną obsługę, szanowna pani.
Znów puścił ręcznik w ruch.
– Wiesz, co zauważyłam, biorąc prysznic z mężczyznami? – spytała.
– Co?
– Że mam potem ekstraczyste piersi.
Win wyszedł kilka godzin temu. Ostatnio lubił wpadać do biura o szóstej rano. Z powodu zamorskich rynków czy czegoś tam. Terese zrobiła sobie grzankę z bajgla, a Myron zjadł miskę płatków. „Chłupiących”. W Nowym Jorku nie można już było dostać tej marki, ale Win sprowadzał je z jakiegoś Woodman w stanie Wisconsin. Myron przełknął łychę Chłupiących i natychmiast poczuł taki zastrzyk cukru, że omal nie kucnął.
– Jutro rano muszę wrócić – oznajmiła Terese.
– Wiem.
Zjadł kolejną łychę, czując, że Terese mu się przygląda.
– Ucieknij ze mną jeszcze raz – powiedziała.
Zerknął na nią. Wydała mu się mniejsza, jakby się oddaliła.
– Wynajmę ten sam dom na wyspie. Wskoczymy w samolot i…
– Nie mogę – przerwał jej.
– Ach tak… Musisz znaleźć tego Davisa Taylora? – spytała po chwili.
– Tak.
– Rozumiem. A potem?…
Potrząsnął głową. Jedli przez chwilę w milczeniu.
– Przepraszam – powiedział.
Skinęła głową.
– Ucieczka nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem, Terese.
– Myron?
– Słucham?
– Nie mam ochoty na banały.
– Przepraszam.
– Powtarzasz się.
– Ja tylko próbuję pomóc.
– Czasem nie można pomóc. Czasem pozostaje tylko ucieczka.
– Nie dla mnie.
– Tak – przyznała. – Nie dla ciebie.
Nie była zła ani zdenerwowana, tylko zrezygnowana, co wystraszyło go jeszcze bardziej.
Godzinę potem do jego gabinetu weszła bez pukania Esperanza.
– Oto, co mamy na temat Davisa Taylora – powiedziała, siadając.
Myron odchylił się w fotelu i założył ręce za głowę.
– Po pierwsze, nigdy nie składał zeznania podatkowego w Urzędzie Skarbowym.
– Nigdy?
– Cieszę się, że słuchasz.
– Nie zgłosił żadnych dochodów?
– Dasz mi skończyć?
– Przepraszam.
– Po drugie, nie ma żadnych dokumentów. Nawet prawa jazdy. Niedawno jego bank wydał mu kartę kredytową Visa. Prawie jej nie używa. Na jedynym koncie bankowym ma niecałe dwieście dolarów.
– Podejrzane.
– No.
– Kiedy otworzył to konto?
– Trzy miesiące temu.
– A przedtem?
– Nada. W każdym razie na nic dotąd nie natrafiłam.
Myron potarł podbródek.
– Nikt nie lata aż tak nisko, żeby nie można go było namierzyć – powiedział. – To musi być pseudonim.
– Pomyślałam to samo.
– I?
– Odpowiedź brzmi: tak i nie.
Czekał na wyjaśnienie. Esperanza zatknęła kilka luźnych kosmyków za uszy.
– Pachnie mi to zmianą nazwiska – powiedziała.
Zmarszczył czoło.
– Ale przecież mamy numer jego ubezpieczenia społecznego.
– Tak.
– Większość akt porządkuje się według numerów ubezpieczenia, a nie nazwisk, racja?
– Tak.
– Więc nie rozumiem tego. Nie możesz zmienić numeru ubezpieczenia. Po zmianie nazwiska może być cię trudniej odszukać, ale nie zatrzesz przeszłości. Nadal musisz składać zeznania podatkowe i inne.
Esperanza uniosła dłonie.
– Właśnie dlatego mówię: tak i nie.
– Pod numerem jego ubezpieczenia społecznego też nie ma żadnych dokumentów?
– Właśnie.
Myron spróbował to przetrawić.
– A więc jak naprawdę nazywa się Davis Taylor?
– Jeszcze nie ustaliłam.
– Myślałem, że łatwo go będzie namierzyć.
– Byłoby łatwo, gdyby miał jakieś dokumenty. Ale nie ma. Pod numerem jego ubezpieczenia jest pusto. Tak jakby nic w życiu nie zrobił.
– Jest jedno wytłumaczenie – rzekł Myron po namyśle.
– Jakie?
– Fałszywa tożsamość.
Esperanza potrząsnęła głową.
– Numer ubezpieczenia istnieje.
– Nie wątpię. Ale zdaje się, że ktoś wyciął klasyczny numer z przywłaszczeniem sobie tożsamości umarłego.
– Jaki?
– Idziesz na cmentarz i znajdujesz grób zmarłego dziecka. Kogoś, kto za życia był mniej więcej w twoim wieku. Występujesz na piśmie o metrykę urodzenia, dokumenty i gotowe: zdobywasz idealną fałszywą tożsamość. Najstarsza sztuczka na świecie.
Esperanza posłała mu spojrzenie, zachowywane na okazje, kiedy robił z siebie skończonego durnia.
– Kicha – powiedziała.
– Kicha?
– Myślisz, że policja nie ogląda telewizji? To przeżytek. Nie skutkuje od lat, chyba że w serialach telewizyjnych. Dla pewności dokładnie to sprawdziłam.
– Jak?
– Zbadałam akty zgonu. W Internecie są numery ubezpieczeń społecznych wszystkich zmarłych.
– I tego numeru tam nie ma?
– Dzyń, dzyń, dzyń!
Myron rozsiadł się w fotelu.
– To się kupy nie trzyma – oświadczył. – Nasz fałszywy Davis Taylor zadał sobie wiele trudu, żeby zdobyć lipną tożsamość, a przynajmniej uniknąć namierzenia, tak?
– Tak.
– Nie chce mieć żadnych akt, dokumentów, nic.
– Jeszcze raz tak.
– Zmienia nazwisko.
– Pewnie.
Myron rozłożył ręce.
– Więc dlaczego zgłosił się na dawcę szpiku kostnego?
– Myron?
– Tak?
– Nie wiem, o czym mówisz.
Rzeczywiście. Wczoraj wieczorem, gdy poprosił ją przez telefon o zdobycie informacji na temat Davisa Taylora, nie powiedział jej, w jakim celu.