Выбрать главу

Splotła ręce na kolanach.

– Musimy porozmawiać – powiedziała tonem, który mu się nie spodobał. – Ale nie tutaj – dodała. – Przejdźmy się.

Skinął głową. Wstali, ale nim dotarli do drzwi, odezwała się jego komórka. Wydobył ją z szybkością, która zadziwiłaby szeryfa Wyatta Earpa. Odchrząknął i przyłożył słuchawką do ucha.

– RepSport MB – odezwał się gładkim zawodowym tonem. – Myron Bolitar, słucham.

– Przez telefon masz miły głos – powiedziała Esperanza. – Jak Billy Dee chowający dwa kolty czterdziestkipiątki.

Esperanza Diaz była jego długoletnią sekretarką, a obecnie partnerką w agencji sportowej RepSport MB (wiernym czytelnikom przypominam: M to Myron, B to Bolitar).

– Liczyłem na telefon od Lamara.

– Jeszcze nie zadzwonił?

– Nie.

Myron był niemal pewien, że zmarszczyła brwi.

– No, to leżymy i kwiczymy.

– Jakie leżymy i kwiczymy? Dostaliśmy małej zadyszki.

– Małej? Takiej jak Pavarotti na maratonie w Bostonie.

– Dobre!

– Dzięki.

Bejsbolista Lamar Richardson, wyśmienity lewy środkowy łapacz, zdobywca Złotej Rękawicy, stał się niedawno „wolnym elektronem”. Agenci szeptali te dwa słowa tak nabożnie, jak mufti szepcze: „Chwała Allahowi!”. Szukający nowego menedżera Lamar zawęził w końcu wybór do trzech agencji: dwóch potężnych, z biurami wielkości magazynów hurtowni, i wspomnianej już, małej jak pryszcz, ale gwarantującej osobiste kontakty RepSport MB. Rośnij, pryszczu!

Obserwując bacznie stojącą w drzwiach matkę, Myron przyłożył słuchawkę do drugiego ucha.

– Coś jeszcze? – spytał.

– Nie zgadniesz, kto zadzwonił.

– Elle i Claudia domagają się kolejnego rendez-vous we troje?

– U-u-u, blisko.

Esperanza nigdy nie mówiła mu niczego wprost. Przyjaciele zawsze urządzali mu teleturniej.

– Nie podpowiesz mi trochę?

– Jedna z twoich byłych kochanek.

Serce mu podskoczyło.

– Jessica.

Esperanza zabuczała.

– Nic z tego, nie ta zołza.

Zagadka. Miał za sobą tylko dwa dłuższe związki miłosne: trzynastoletni – z przerwami – z Jessicą (należący do przeszłości), a wcześniej… musiałby się cofnąć aż do…

– Emily Downing? – spytał.

– Dzyń, dzyń!

Serce przeszył mu jak sztylet obraz Emily. Siedziała z podwiniętymi nogami na zniszczonej kanapie w podziemiu akademika, w za dużej bluzie z liceum, w której ginęły co chwila jej rozgestykulowane dłonie, i uśmiechała się do niego po swojemu.

Zaschło mu w gardle.

– Czego chciała? – spytał.

– Nie wiem. Powiedziała tylko z taaakim przydechem, że musi z tobą porozmawiać. Zabrzmiało to bardzo dwuznacznie.

W ustach Emily wszystko brzmiało dwuznacznie.

– Jest dobra w łóżku? – spytała Esperanza.

Będąc nader atrakcyjną biseksualistką, w każdym widziała ewentualnego partnera do łóżka. Myron zastanawiał się, jak to jest mieć i rozważać tyle możliwości, uznał jednak – mądrze – że lepiej nie zagłębiać się w ten temat.

– A co dokładnie powiedziała?

– Nic konkretnego. Ale wyrzuciła z siebie wiązankę namiętnych zachęt: pilne, nóż na gardle, sprawa życia i śmierci itepe, itede.

– Nie chcę z nią rozmawiać.

– Tak myślałam. Potraktować ją wykrętami, jeśli znów zadzwoni?

– Bardzo proszę.

– No, to más tarde.

Kiedy się rozłączył, uderzył w niego jak niespodziewana fala o brzeg drugi obraz. Ostatni rok studiów w Duke. Emily, bardzo opanowana, rzuca bluzę na łóżko i wychodzi… Wkrótce potem poślubiła człowieka, który zrujnował mu życie.

„Oddychaj głęboko – przykazał sobie. – Wdech, wydech. Dobrze”.

– Wszystko w porządku? – zainteresowała się matka.

– Tak.

Z dezaprobatą pokręciła głową.

– Nie kłamię – zapewnił.

– Jasne, naturalnie, przecież ty zawsze sapiesz tak, jakbyś komuś gadał świństwa przez telefon. Jeśli nie chcesz nic powiedzieć własnej matce…

– Nie chcę.

– …która wychowała cię i…

Myron jak zwykle przestał jej słuchać. Znów odbiegała od tematu, rozwodząc się nad przeszłością i tak dalej. Robiła to bardzo często. Była całkiem nowoczesną, wczesną feministką, która maszerowała ramię w ramię z Glorią Steinem, stanowiąc dowód, że – by zacytować hasło z jej koszulki – „Miejsce kobiety jest w domu… i w Senacie”, ale na widok syna cała jej postępowość opadała z niej i spod spalonego stanika wyłaniała się prosta Żydówka w chuście na głowie. Dzięki temu Myron miał ciekawe dzieciństwo.

Wyszli z domu. Nie spuszczając oka z tablicy „Na sprzedaż”, jakby bał się, że nagle wymierzy w nich broń, wyobraźnią przeniósł się do dnia, którego nie widział – słonecznego dnia, kiedy jego rodzice, mama z brzuchem pękatym od ciąży, przyjechali tu pierwszy raz, trzymając się za ręce, oboje wystraszeni i uszczęśliwieni, że ten szablonowy dwupoziomowy dom z trzema sypialniami będzie ich statkiem, ich parowcem „Amerykańskie Marzenie”. A w tej chwili ich rejs, chcąc nie chcąc, dobiegał końca. Nie dla nich były już bzdurne porady: „Zamknij jedne drzwi, otwórz następne”. Tablica „Na sprzedaż” oznaczała kres – kres młodości, wieku średniego, rodziny, świata dwojga ludzi, którzy zaczęli tu wspólne życie, razem walczyli, wychowywali dzieci, na zmianę z innymi rodzicami wozili je do szkoły, pracowali, żyli.

Myron i matka ruszyli ulicą. Przy krawężniku piętrzyły się liście, pewny znak jesieni na przedmieściach, a dmuchawy na trawnikach roztrącały stojące powietrze jak helikoptery nad Sajgonem. Myron szedł wewnętrzną stroną chodnika, omijając żółtorude stosy. Podobał mu się, nie wiedzieć dlaczego, szelest martwych liści pod butami.

– Ojciec rozmawiał z tobą – powiedziała matka; zabrzmiało to jak pytanie – o tym, co się stało.

Myrona ścisnęło w żołądku. Zanurzył stopy w liście, wyżej unosząc nogi i głośniej szeleszcząc.

– Tak.

– Co ci powiedział?

– Że kiedy byłem na Karaibach, poczuł bóle w piersi.

Dom Kaufmanów, który zawsze był żółty, nowi właściciele pomalowali na biało. Jego nowy kolor kłócił się z otoczeniem. Niektórym domom sprawiono elewacje z aluminium, a innym dobudówki, powiększając kuchnie i sypialnie małżeńskie. Młoda rodzina, która wprowadziła się w miejsce Millerów, pozbyła się charakteryzujących ich siedzibę skrzynek z feerią kwiatów. Nowi właściciele domu Davisów usunęli wspaniałe krzewy, które Bob Davis pielęgnował co weekend. Wszystko to przywodziło Myronowi na myśl najeźdźczą armię zrywającą flagi podbitych.

– Nie chciał ci nic mówić. Znasz ojca. Wciąż uważa, że powinien cię chronić.

Myron, brodząc w liściach, skinął głową.

– To było coś więcej niż bóle w piersi – dodała.

Zatrzymał się.

– Ma wieńcówkę – powiedziała matka, nie patrząc mu w oczy. – Przez trzy dni był na intensywnej opiece. – Zamrugała oczami. – Prawie całkiem zatkało mu arterię.

Myron poczuł skurcz w gardle.

– Zmienił się. Wiem, jak bardzo go kochasz, ale musisz się z tym pogodzić.