Выбрать главу

– Po co chcesz się ze mną spotkać?

Co na to odpowiedzieć?!

– To sprawa życia i śmierci.

– Sianie ziarna jest zawsze sprawą życia i śmierci.

– Na apel o szpik kostny ofiarował pan krew. Pański szpik okazał się właściwy. Jeżeli pan nie pomoże, umrze młody chłopiec.

Cisza.

– Panie Taylor?

– Technika mu nie pomoże. Myślałem, że jesteś jednym z nas – wyszeptał posmutniały głos.

– Jestem. W każdym razie chcę być…

– Kończę rozmowę.

– Proszę zaczekać…

– Żegnam.

– Panie Lex – powiedział Myron.

W ciszy słyszał jedynie oddech. Nie był pewien, dzwoniącego czy własny.

– Proszę – dodał. – Zrobię wszystko, czego pan zażąda. Ale musimy się spotkać.

– Nie zapomnisz o sianiu ziarna?

– Nie, nie zapomnę – odparł Myron, czując na plecach drobinki lodu.

– To dobrze. A więc wiesz, co musisz zrobić.

Myron ścisnął słuchawkę.

– Nie. Co muszę zrobić?

– Pożegnaj się z tym chłopcem – szepnął głos.

14

– Siej ziarno? – spytała Esperanza.

Siedzieli w gabinecie Myrona. Wpadające przez żaluzje słońce kładło na podłodze pasy. Dwa z nich przecięły jej twarz.

– Tak – odparł. – Skądś znam to wyrażenie.

– To tytuł piosenki Tears for Fears – podsunęła.

– Pamiętam. O sianiu Ziaren Miłości.

– Czy nie tak nazwali swoją trasę koncertową? Widzieliśmy ich na stadionie Meadowslands, zaraz, w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym?

– W osiemdziesiątym dziewiątym.

– Co się z nimi stało?

– Rozpadli się.

– Dlaczego wszyscy się rozpadają?

– Żebym to ja wiedział.

– Supertramp, Steely Dan, Doobie Brothers…

– Nie wspominając o Wham.

– Rozpadają się i nie nagrywają już nic porządnego. Walczą o przeżycie i kończą na kanale VH-1, w cyklu „Co się z nimi dzieje?”.

– Odbiegamy od tematu.

Esperanza podała mu kartkę.

– To numer biura Susan Lex, starszej siostry Dennisa.

Myron odczytał numer, jakby był szyfrem i coś znaczył.

– Coś mi przyszło do głowy – powiedział.

– Co?

– Jeżeli Dennis Lex istnieje, to musiał chodzić do szkoły.

– Chyba.

– Poszukajmy więc, gdzie uczyły się dzieci Leksów, w szkole prywatnej, państwowej czy jakiej tam.

– Mówisz o college’u?

Esperanza zmarszczyła brwi.

– Zacznijmy od tego. Rodzeństwo nie musiało chodzić do tej samej szkoły, ale mogło. Może poszli do jakichś ekskluzywnych szkół. Zacznij od szkoły średniej. Najpewniej uczyli się w tej samej.

– A jeśli w szkole średniej nie będzie po nim śladu?

– To cofnij się jeszcze dalej.

Skrzyżowała nogi, splotła ręce.

– Jak daleko? – spytała.

– Ile zdołasz.

– Co nam da to jałowe szukanie?

– Chcę wiedzieć, kiedy Dennis Lex zniknął z ekranu radaru. Czy znał go ktoś z podstawówki, szkoły średniej, uczelni.

Na Esperanzie nie zrobiło to wrażenia.

– Przypuśćmy, że odnajdę, powiedzmy, jego szkołę podstawową. Co nam to da? Konkretnie.

– Skąd mam wiedzieć? Chwytam się brzytwy.

– Nie, każesz to zrobić mnie.

– To jej nie chwytaj. Ja tylko rzuciłem pomysł.

– A zresztą. – Machnęła ręką. – Może masz rację.

Myron położył dłonie na biurku, wygiął grzbiet, spojrzał w lewo, w prawo, w górę i w dół.

– Co z tobą? – spytała.

– Przyznałaś mi rację. Czekam na koniec świata.

– Punkt dla ciebie. Sprawdzę, czy się czegoś dokopię.

Po wyjściu Esperanzy Myron zadzwonił do Susan Lex. W centrali połączono go z kobietą, która przedstawiła się jako jej sekretarka.

– Pani Lex nie przyjmuje nieznajomych – odparła głosem brzmiącym jak wzmocniona wełną stalową opona na żwirze.

– Dzwonię w bardzo ważnej sprawie.

– Zdaje się, że za pierwszym razem pan nie dosłyszał! – Klasyczna harpia. – Pani Lex nie przyjmuje nieznajomych!

– Proszę jej przekazać, że chodzi o Dennisa.

– Słucham?

– Proszę jej to przekazać.

Harpia bez jednego słowa wyłączyła głos i w słuchawce rozbrzmiała instrumentalna tandetna wersja Time Passages Ala Stewarta. Zdaniem Myrona, wystarczająco tandemy był już sam oryginał.

– Pani Lex nie przyjmuje nieznajomych! – przewiercił mu ponownie ucho ostry głos harpii.

– To przecież nie ma sensu.

– Słucham?

– Pani Lex musi kiedyś przyjmować nieznajomych, bo inaczej nie poznawałaby nikogo nowego. Podążając tym tropem, spytam, jak udało się pani ją poznać? Bo godząc się panią przyjąć, przecież pani nie znała, prawda?

– Kończę tę rozmowę, panie Bolitar.

– Niech pani jej przekaże, że wiem o Dennisie.

– Ja tylko…

– I jeżeli odmówi mi spotkania, pójdę do prasy.

W słuchawce zapadła cisza.

– Proszę zaczekać.

Trzasnęło i ponownie rozbrzmiała melodia. Na szczęście czas nomen omen płynął i Time Pasages zastąpił Time zespołu Alan Parsons Project. Myron o mało co nie zapadł w śpiączkę.

– Panie Bolitar? – odezwała się harpia.

– Tak?

– Pani Lex poświęci panu pięć minut. Najbliższy wolny termin ma piętnastego w przyszłym miesiącu.

– Nic z tego. Musimy się spotkać dziś.

– Pani Lex jest bardzo zajęta.

– Dziś – powtórzył.

– Wykluczone.

– O jedenastej. Jeżeli mnie nie przyjmie, idę do prasy.

– Pan jest bardzo niegrzeczny, panie Bolitar.

– Do prasy! – powtórzył. – Zrozumiano?

– Tak.

– Zastanę tam panią?

– A co za różnica?

– Tak się napaliłem, że dostaję bzika. Może skoczylibyśmy po wszystkim na małą chłodną kawusię.

Usłyszał trzask odkładanej słuchawki i uśmiechnął się. „Mój męski czar znowu działa!” – pomyślał.

– Ktoś zamawiał tenisistkę topless? – włączyła się Esperanza.

– Słucham?

– Na linii pierwszej mam Suzze T.

Myron nacisnął guzik.

– Cześć, Suzze – powiedział.

– Cześć, Myron, jak leci?

– Mam dla ciebie propozycję do odrzucenia.

– Będziesz się do mnie dostawiał?

Jego męski czar przyhamował.

– Gdzie będziesz dziś po południu?

– Tam gdzie teraz. W Porannym Potańcu. Znasz lokal?

– Nie.

Podała mu adres. Obiecał wpaść za kilka godzin, odłożył słuchawkę i usiadł wygodnie.

– „Siej ziarno” – powiedział na głos.

Wpatrzył się w ścianę. Do wizyty w Domu Leksów na Piątej Alei pozostała godzina. Mógł tu siedzieć, rozmyślać o życiu albo kontemplować pępek. Ale miał tego po uszy. Obrócił się z fotelem w stronę komputera, kliknął właściwą ikonę i wszedł do sieci. Najpierw w wyszukiwarce Yahoo wpisał hasło „siej ziarno”. Trafienie było tylko jedno: strona internetowa RKM – Rolniczego Klubu Miejskiego z San Francisco. Erkaem? Czyżby jacyś twardziele? Gang w zielonych bandanach spryskujący z „rozpylaczy” przydomowe ogródki?