Выбрать главу

Druga wyszukiwarka, Alta Vista, odnalazła 2501 stron internetowych. Zadanie jak z Kopciuszka. W przypadku Yahoo ziarenko, w przypadku Alta Vista korzec maku. Nie miał w biurze wyszukiwarki LEXIS-NEXIS, więc skorzystał z mniej precyzyjnego programu. Wpisał te same dwa słowa, wcisnął enter i ruszyło.

Htpp://www.nyherald.com/archives/9800322

Po połączeniu wyskoczył artykuł:

New York Herald

Stan Gibbs

PRZERAŻONY UMYSŁ – NAJCZARNIEJSZY STRACH

Oho, dobra nasza! Myron znał nazwisko autora. Stan Gibbs był wziętym felietonistą prasowym, jednym z tych, którzy regularnie perorują podniośle (czytaj: ględzą) w dziennikach kablówek, choć mniej irytującym od większości z nich, co było stwierdzeniem w stylu, iż syfilis jest mniej upierdliwy od rzeżączki. Wziętym, ale tylko do wybuchu skandalu, na którym przejechał się jak Ted Nugent na padłym łosiu. Myron zaczął czytać.

Znienacka dzwoni telefon.

– Czego się boisz najbardziej? – szepcze głos. – Zamknij oczy i wyobraź sobie najczarniejszy strach. Widzisz? Czujesz? Najgorszą udrękę dostępną wyobraźni?

– Tak – mówię po dłuższym milczeniu.

– Dobrze. A teraz wyobraź sobie coś gorszego, coś znacznie, znacznie gorszego…

Myron wziął głęboki oddech. Przypomniał sobie serię artykułów Stana Gibbsa. Jako pierwszy opisał on dziwnego kidnapera – historię trzech szokujących, rozdzierających serce porwań, które znajdująca się w kropce policja pragnęła, jak twierdził, zataić przed światem. Nie padły żadne nazwiska. Rodzinom porwanych, które udzieliły mu informacji, przyrzekł anonimowość. Przede wszystkim jednak rozmawiał z porywaczem.

Spytałem go, czemu to zrobił. Dla okupu?

– Nie biorę pieniędzy z okupu – mówi. – Zwykle podkładam pod nie materiał wybuchowy i je palę. Czasem jednak przydają się do siewu. Tym się właśnie zajmuję. Sieję ziarno.

Myron poczuł, jak tężeje w nim krew.

– Spowici kokonem techniki, myślicie, że jesteście bezpieczni – ciągnie. – Nieprawda. Technika przyzwyczaiła was do łatwych rozwiązań i szczęśliwych zakończeń. Ale u mnie nie ma rozwiązań, nie ma końców.

Uprowadził co najmniej czworo ludzi: czterdziestojednoletniego ojca dwójki dzieci, dwudziestoletnią studentkę i parę nowożeńców w wieku dwudziestu siedmiu i dwudziestu ośmiu lat. Wszystkich porwań dokonał w Nowym Jorku.

– Moim celem jest podsycać strach. Sprawiać, żeby rósł, użyźniany nie posoką, nie przelewem krwi, lecz waszą własną wyobraźnią. Technika dąży do jej zabicia. Kiedy jednak zabierają ci kogoś bliskiego, twój umysł potrafi wyczarować koszmary bardziej przerażające niż twory maszyn, przekraczające nawet moje możliwości. Niektóre umysły nie idą tak daleko. Zatrzymują się i stawiają barierę. Mym zadaniem jest wypchnąć je poza nią.

Spytałem go, jak to robi.

– Sieję ziarno – powtarza. – Sieję je bez ustanku.

Wyjaśnia, że ów siew to dawanie i odbieranie nadziei przez długi czas. Pierwszy jego telefon poraża rodzinę, ale to dopiero początek jej długotrwałej, okrutnej gehenny. Podobno zaczyna rozmowę normalnie, od przywitania, prosząc członka rodziny, który odebrał telefon, żeby zaczekał. A potem, po krótkiej przerwie, członek ów słyszy mrożący krew w żyłach krzyk ukochanej osoby.

– Jeden, bardzo krótki, który ucinam – mówi porywacz. – Rodzina słyszy wtedy głos najbliższej osoby po raz ostatni. Wyobraź sobie, że już zawsze będą mieć w uszach ten krzyk.

Na tym jednak nie koniec. Porywacz domaga się okupu, którego nie zamierza wziąć. Dzwoni po północy i żąda od rodziny, by wyobraziła sobie, czego się boi najbardziej. Wmawia im, że tym razem wypuści najbliższą im osobę, chodzi mu jednakże tylko o podtrzymanie nadziei, którą utracili, o podsycenie ich cierpień.

– Czas i nadzieja sieją ziarna rozpaczy – mówi.

Ojciec dwojga dzieci przepadł trzy lata temu. Młoda studentka college’u znikła przed dwudziestoma siedmioma miesiącami. W ten weekend minie prawie dwa lata od ślubu zaginionej młodej pary. Przepadli jak kamień w wodę. Ale dręczyciel niemal co tydzień dzwoni do ich rodzin.

Na moje pytanie, czy jego ofiary żyją, odpowiada wymijająco:

– Śmierć to koniec, a koniec przerywa siew.

Chce mówić o społeczeństwie, o tym, że myślą za nas komputery, technika, i o tym, że swoim działaniem uświadamia nam potęgę ludzkiego mózgu.

– To właśnie w nim jest Bóg – mówi. – To w nim mieści się wszystko, co wartościowe. Prawdziwe szczęście znajdziesz tylko w sobie. Nowa aparatura stereo czy wóz sportowy nie nada sensu twemu życiu. Ludzie muszą dostrzec swój nieograniczony potencjał. Jak można im to uzmysłowić? Pomyśl, przez co przechodzą rodziny porwanych.

Cichym głosem zaprasza mnie, bym spróbował.

– Technika nigdy nie stworzy koszmarów, które cisną ci się do głowy. Siej ziarno. Ten siew ukazuje nam nasz potencjał.

Myronowi serce waliło jak młotem. Poprawił się w fotelu, pokręcił głową i wrócił do lektury. Oszalały porywacz perorował dalej. Jego maniackie, obłąkane teorie przypominały poglądy Symbiotycznej Armii Wyzwoleńczej w interpretacji Teda Kaczynskiego. Dalszy ciąg artykułu Stana Gibbsa był w następnym numerze gazety. Myron wyłowił go z sieci i czytał dalej. Drugi odcinek otwierały rozdzierające serce wyznania członków rodzin ofiar, po których następowały pytania do kidnapera.

Pytam go, jak utrzymał te porwania w tajemnicy przed mediami.

– Siejąc ziarno – powtarza kolejny raz.

Proszę go o przykład.

– Każę jego żonie pójść do garażu, otworzyć czerwoną skrzynkę z narzędziami na trzeciej półce i wyjąć z niej czarne szczypce z przezroczystym uchwytem. Na moje żądanie schodzi do piwnicy i staje przed hiszpańskim krzesłem, które zeszłego lata kupili na wyprzedaży w Cape. Wyobraź sobie, mówię, że na tym krześle siedzi przywiązany twój nagi mąż. Wyobraź sobie, że trzymam w ręku te szczypce, i pomyśl, co nimi zrobię, jeśli przeczytam o nim w gazecie.

Ale porywacz na tym nie kończy.

– Pytam ją o dzieci. Wymieniam ich imiona. Wspominam o szkołach, do których chodzą, o ich nauczycielach i ulubionych płatkach śniadaniowych.

Pytam go, skąd to wszystko wie.

Odpowiedź jest prosta.

– Od ich taty.

Myrona wbiło w fotel.

– Chryste! – wydusił z siebie.

Oddychaj głęboko. Wdech, wydech. Dobrze. Przemyśl to. Powoli. Ostrożnie. W porządku: co ta straszna sprawa ma wspólnego z Davisem Taylorem, czyli Dennisem Leksem? Pewnie nic. To trafienie kulą w płot. Z drugiej jednak strony wyczuwał, że w tej strasznej historii kryje się coś więcej. Więcej… i poniekąd mniej.

Artykuły Gibbsa na tygodnie przykuły uwagę i wywołały krytykę w całym kraju, a potem, jak pamiętał, wybuchł skandal. Co się stało? Uderzył w klawisze i kliknął myszą. Poszukał artykułów o Gibbsie. Wyskoczyły w porządku chronologicznym.