– Z czym pogodzić?
– Że ojciec się starzeje. I ja się starzeję – odparła łagodnie a stanowczo.
– Staram się – rzekł po chwili.
– Ale?
– Ale patrzę na ten znak „Na sprzedaż”…
– To drewno, cegły i gwoździe, Myron.
– Słucham?
Przebrnęła przez liście i wzięła go za łokieć.
– Snujesz się osowiały, jakbyśmy obchodzili sziwa, ale ten dom nie jest twoim dzieciństwem. Nie jest członkiem rodziny. Nie oddycha, nie myśli, nie troszczy się. To tylko drewno, cegły i gwoździe.
– Przeżyliście w nim blisko trzydzieści pięć lat.
– I co z tego?
Odwrócił głowę, lecz się nie zatrzymał.
– Ojciec pragnie być z tobą szczery, ale nie ułatwiasz mu sprawy.
– Jak to? Co takiego zrobiłem?
Potrząsnęła głową i spojrzała w niebo, jakby tam szukała natchnienia. Dotrzymał jej kroku. Wsunęła mu rękę pod łokieć i oparła się na jego ramieniu.
– Zawsze byłeś wysportowany. W przeciwieństwie do ojca – powiedziała. – Prawdę mówiąc, była z niego ofiara.
– Wiem.
– Oczywiście. Bo twój tata nigdy nikogo nie udawał. Chciał, żebyś widział w nim człowieka, nawet ułomnego i słabego. Dziwne, ale skutek był taki, że czciłeś go jeszcze bardziej. W twoich oczach zyskał mityczny wymiar.
Myron przemyślał to sobie i, nie oponując, wzruszył ramionami.
– Kocham go – powiedział.
– Wiem, kochanie. Niemniej jest tylko człowiekiem. Dobrym człowiekiem. Ale starzeje się i się boi. Zawsze pragnął, żebyś widział w nim człowieka. Nie chce jednak, żebyś dostrzegł jego strach.
Myron nie podniósł głowy. Są rzeczy, które trudno sobie wyobrazić, gdy chodzi o rodziców – klasycznym przykładem jest seks. Większość ludzi nie umie – i pewnie nawet nie próbuje – wyobrazić sobie rodziców in flagranti delicto. Ale on próbował przywołać w tej chwili inny obraz tabu – ojca, który z ręką na piersi siedzi wystraszony w ciemnościach. Wprawdzie mógł sobie wyobrazić, lecz był to obraz bolesny, nieznośny.
– Co powinienem zrobić? – spytał wreszcie stłumionym głosem.
– Pogódź się ze zmianami. Ojciec przechodzi na emeryturę. Całe życie pracował i jego samoocena, jak u większości mężczyzn z jego pokolenia, debilnie wiernych wzorcowi męskości, wiąże się z pracą. Tata przeżywa trudne chwile. To nie ten sam człowiek. Wasz stosunek się zmienia, a żaden z was nie lubi zmian.
Myron milczał, czekając na dalszy ciąg.
– Ułatw mu sprawę. Troszczył się o ciebie całe życie. O nic cię nie poprosi, ale czas, byś zatroszczył się o niego.
Kiedy na rogu ulicy zawrócili, Myron zobaczył, że przed tablicą „Na sprzedaż” stoi mercedes. Przez chwilę się zastanawiał, czy to może pośrednik handlu nieruchomościami pokazuje klientowi ich dom. Uśmiechnięty ojciec stał na zewnątrz i szeroko gestykulował, rozmawiając z jakąś kobietą. Patrząc na jego twarz – szorstką skórę, która zawsze prosiła się o golenie, wydamy nos, którym zwykle go „dziobał”, gdy chichocząc walczyli ze sobą na niby, ciężkie powieki a la Victor Mature i Dean Martin, siwe kosmyki włosów, które uparcie trzymały się jego głowy po wypadnięciu czarnych – poczuł, jak jakaś ręka szczypie go w serce.
Ojciec pochwycił jego spojrzenie i pomachał ręką.
– Spójrz tylko, kto do nas wpadł! – zawołał.
Emily Downing odwróciła się i lekko uśmiechnęła. Myron popatrzył na nią i nic nie powiedział. Minęło pięćdziesiąt minut. Dziesięć minut później obcas szpilki rozwalił pomidora.
2
Za dużo wspomnień.
Rodzice Myrona ulotnili się. Mimo swego niemal legendarnego nawyku wtrącania się do rozmów, potrafili galopem przebyć Pole Minowe Wścibstwa, z niesamowitą zręcznością omijając pułapki. Bez słowa zniknęli w domu.
Emily spróbowała się uśmiechnąć, ale jej nie wyszło.
– No, no – powiedziała, gdy zostali sami. – Czyżby to był ten orzeł, którego wypuściłam z garści?
– Ostatnim razem powiedziałaś to samo.
– Tak?
Poznali się na pierwszym roku studiów w bibliotece Uniwersytetu Duke’a w Durham. Była wtedy dużą, przyjemnie pulchną dziewczyną, lecz choć z biegiem lat ubyło jej mięśni i ciała, to na tym nie straciła. Wciąż rzucała się w oczy. Była nie tyle ładna, ile – by zacytować piosenkę – papuśna, gorąca jak piec. Jako młoda studentka, z wiecznym bałaganem na głowie z długich, kręconych włosów i szelmowskim uśmieszkiem jak z filmu dozwolonego od lat osiemnastu, miała tak kształtną, pełną krągłości figurę, że niczym ze starego migotliwego projektora filmowego biło z niej słowo „seks”. Cóż z tego, że nie była piękna. Piękno miało niewiele wspólnego z seksapilem. Urodziła się z nim. I nie straciłaby go nawet obleczona w suknię namiot i z głową przybraną rozjechanym kotem.
Może to dziwne, ale chyba przesadnie rozdmuchana rewolucja seksualna z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przetoczyła się obok nich, bo kiedy się poznali, byli prawiczkami. Swój rozgłos zawdzięczała, zdaniem Myrona, głównie reklamie i nie przeniknęła przez ceglane mury podmiejskich szkół średnich. Z drugiej strony świetnie umiał racjonalizować swoje przypadki. Najprawdopodobniej sam był sobie winien, jeśli brak rozwiązłości można nazwać winą. Od zawsze, już w liceum, podobały mu się tylko „porządne” panny. Nie interesowały go „przygody”. W każdej poznanej dziewczynie szukał potencjalnej partnerki na całe życie, bratniej duszy, dozgonnej miłości, tak jakby się spodziewał, że każdy związek dwojga ludzi będzie jak z piosenki Carpenterów.
Jego związek z Emily okazał się jednak pełną odkryć seksualną wyprawą w nieznane. Uczyli się od siebie nawzajem nie bez przeszkód, lecz upojnie. Jeszcze teraz, choć szczerze jej nie znosił, czuł tamto rozkoszne napięcie, wciąż pamiętał, jak śpiewały mu koniuszki nerwów i niosła go fala podniecenia, gdy byli ze sobą w łóżku. Albo na tylnym siedzeniu samochodu. W kinie, w bibliotece, raz nawet na wykładzie o Lewiatanie Hobbesa. Jeżeli marzył o tym, by być jak z piosenki Carpenterów, to jego pierwszy dłuższy związek skończył się niczym gorący, zgrzany, spocony, szybki „Raj w świetle deski rozdzielczej” z albumu Meat Loafa Bat Out of Hell.
Jednak na pewno coś ich łączyło. Byli ze sobą trzy lata. Kochał ją i to ona, jako pierwsza dziewczyna w jego życiu, złamała mu serce.
– Czy w pobliżu jest jakaś kawiarnia? – spytała.
– Starbucks.
– Poprowadzę.
– Nie chcę z tobą jechać, Emily.
Uśmiechnęła się.
– Czyżbym straciła urok? – spytała.
– Przestał na mnie działać dawno temu – odparł, co było półkłamstwem.
Poruszyła biodrami. Przypomniał sobie uwagę Esperanzy na jej temat. Nie tylko głos czy słowa, ale każdy ruch Emily był dwuznaczny.
– To ważna sprawa.
– Nie dla mnie.
– Nie masz pojęcia…
– Nieważne, Emily. Dla mnie nie istniejesz. Tak jak twój mąż…
– Były mąż. Rozwiedliśmy się, pamiętasz? A poza tym nie miałam pojęcia, co ci zrobił.