Myron spojrzał na jej ręce.
– Pani nie żartuje?
– Chce się pan przekonać?
– Kim – odezwał się Peck.
Nie zareagowała, groźnie wpatrując się w Myrona.
– Sprawa jest poważna.
Chciała to powiedzieć z gniewem, lecz jej słowa zabrzmiały jak podszyta strachem prośba.
Do pokoju weszło dwóch nowych agentów, co wraz z czterema pierwszymi na posyłki dawało w sumie osiem osób. Chodziło o grubszą sprawę. Jaką, Myron nie miał pojęcia. Wątpił, by chodziło o śmierć Meliny Garston. Morderstwami zajmowała się policja lokalna. Nie wzywano federalnych.
Dwaj nowi podeszli do niego inaczej, ale liczba podejść była określona, a on znał je wszystkie. Grożenie, przyjacielskość, pochlebstwa, ubliżanie, podnoszenie na duchu, zniechęcanie, twardość, miękkość, cały repertuar. Nie pozwolili mu pójść do łazienki, wymyślali preteksty, by przetrzymać go dłużej, obrabiali go, a on ich, nikt nie dawał za wygraną. Pot, który popłynął – głównie z nich – zmienił się w plamy i odór, a wreszcie, Myron gotów był przysiąc, w najprawdziwszy strach.
Kimberly Green wychodziła i wchodziła, nie przestając kręcić nad nim głową. Myron z chęcią by współpracował, lecz pamiętał o pasującej do sytuacji przestrodze: nie wypuszczaj dżina z butelki, bo już go w niej nie zamkniesz. Nie miał pojęcia, czego dotyczy śledztwo. Nie miał pewności, czy jego zeznania pomogą Jeremy’emu, czy zaszkodzą. Lecz gdyby zaczął mówić, gdyby jego słowa stały się własnością publiczną, nie mógłby już ich cofnąć. Wykorzystać w przyszłości jako narzędzia nacisku. Tak więc nawet gdyby chciał dopomóc FBI, to nie mógł. Aż do czasu, gdy dowie się więcej. Liczył, że dzięki swoim kontaktom dość szybko wywie się, w czym rzecz, i podejmie przemyślaną decyzję.
Negocjacje wymagały niekiedy trzymania gęby na kłódkę.
Gdy przesłuchującym skończyły się pytania, Myron podniósł się do wyjścia.
– Zamienię pańskie życie w piekło – obiecała Kimberly Green, zastępując mu drogę.
– Mam rozumieć, że mnie pani wyprasza?
Odchyliła się, jakby ją spoliczkował. Kiedy doszła do siebie, wolno pokręciła głową.
– Pan nic nie wie, co? – spytała.
Gęba na kłódkę, ostrzegł siebie. Wyminął ją i skierował się do wyjścia.
20
Z samochodu zadzwonił do Emily.
– Już myślałam, że mnie wystawiłeś – powiedziała.
Myron zerknął w lusterko i wypatrzył następnego kandydata na federalny „ogon”. Nie szkodzi.
– Przepraszam. Coś mi wypadło – odparł.
– W związku z dawcą?
– Chyba nie.
– Jesteś w Jersey? – spytała.
– Tak.
– Przyjedź. Odgrzeję kolację.
– Dobrze – powiedział, choć chciał odmówić.
Franklin Lakes zaczęło się rozrastać. Wszystko się rozrastało. Wjazdów do domów, głównie nowych, wielkich rezydencji z cegły w nieśmiertelnych zaułkach, strzegły małe bramy, otwierane zdalnie lub za pośrednictwem domofonów, tak jakby to mogło ochronić ich właścicieli przed światem leżącym na zewnątrz soczyście zielonych trawników i wypielęgnowanych żywopłotów. Wnętrza też się rozrastały. W jadalniach śmiało zmieściłyby się śmigłowce, żaluzje otwierały i zamykały piloty, wyposażone w supernowoczesny sprzęt kuchnie z marmurowymi wyspami pośrodku sąsiadowały z pokojami wielkości sal kinowych, z obowiązkową aparaturą nagłaśniającą najwyższej klasy.
Myron zadzwonił do drzwi i niebawem stanął po raz pierwszy w życiu oko w oko z własnym synem.
– Cześć – powiedział z uśmiechem Jeremy.
W tej samej chwili Myrona zalały nieregularne, silne, nieznane mu dotąd fale, a jego system nerwowy całkiem się rozstroił, pracując jednocześnie na zwolnionych i przyśpieszonych obrotach. Przepona się skurczyła, płuca zamarły. Podobnie jak, był pewien, serce. Bezwolnie otwierał i zamykał usta, niczym ryba dogorywająca na pokładzie statku. Do oczu cisnęły się łzy.
– Ty jesteś Myron Bolitar, tak? – spytał chłopiec.
W uszach Myrona zaszumiało jak w morskiej muszli. Zdobył się na kiwnięcie głową.
– Grałeś w kosza przeciwko mojemu tacie – dodał Jeremy z uśmiechem, który rozdarł Myronowi serce. – W college’u.
– Tak – potwierdził Myron, odzyskując głos.
– Fajnie.
Chłopiec skinął głową.
– Fajnie.
Na dźwięk klaksonu Jeremy wychylił się w prawo i spojrzał za plecy Myrona.
– To po mnie. Do widzenia – powiedział i wyminął go.
Myron obrócił się za nim odrętwiały, patrząc, jak biegnie podjazdem. Czyżby to sobie wyobrażał? A jednak dobrze znał ten krok. Ze swoich dawnych sfilmowanych meczów. Znów zalała go fala uczuć. Chryste…
Jego ramienia dotknęła dłoń, ale nie zareagował i dalej przyglądał się chłopcu. Jeremy zniknął w otwartych drzwiczkach samochodu. Szyba po stronie kierowcy zjechała w dół.
– Przepraszam za spóźnienie, Em – zawołała ładna kobieta.
– Nie szkodzi – odparła Emily zza pleców Myrona.
– Rano podwiozę ich do szkoły.
– Świetnie.
Ładna kobieta pomachała na pożegnanie, szyba podjechała w górę i samochód ruszył w drogę. Myron patrzył, jak znika w głębi ulicy. Czuł na sobie wzrok Emily. Wolno obrócił się w jej stronę.
– Dlaczego mi to zrobiłaś? – spytał.
– Myślałam, że go nie zastaniesz.
– Czy ja wyglądam na idiotę?
Weszła do domu.
– Coś ci pokażę – powiedziała.
Z wirówką i głosem wyliczającego go po knockdownie wewnętrznego sędziego w głowie Myron pokonał opór nóg i podążył za nią po schodach. Poprowadziła go ciemnym korytarzem z nowoczesnymi litografiami na ścianach. Zatrzymała się przed jakimiś drzwiami, otworzyła je i zapaliła światło. W pokoju panował koszmarny bałagan, typowy dla nastolatka, tak jakby ktoś zebrał na kupę wszystkie jego rzeczy i potraktował je granatem. Na ścianach wisiały krzywo wystrzępione – brakowało pinezek – plakaty z wizerunkami Michaela Jordana, Keitha Van Horna, Grega Downinga i Austina Powersa z biegnącym przez środek nierównym różowym napisem YEAH, BABY! Do drzwi szafy przytwierdzony był kosz zabawka. Na biurku stał komputer i lampa, na której wisiała bejsbolówka. Do tablicy z korka przypięto za dużymi pinezkami rodzinne fotografie i rysunki młodszej siostry Jeremy’ego. Były też futbolówki, piłki do bejsbolu z autografami, tanie nagrody, dwie błękitne szarfy i trzy piłki do koszykówki, jedna bez powietrza. Prócz tego sterty płyt CD, konsola do gier, nieposłane łóżko, zaskakująco dużo książek, w tym kilka otwartych, leżących grzbietami do góry. Podłogę zaścielały – jak ranni na pobojowisku – ubrania. Z powysuwanych szuflad zwieszały się uciekające, zda się, z nich koszule i bielizna. A w powietrzu unosił się lekki, dziwnie podnoszący na duchu zapach dziecięcych skarpet.
– Flejtuch z niego – powiedziała Emily, nie dodając oczywistego „tak jak ty”.
Myron stał bez ruchu.
– W szufladzie biurka trzyma oxy dziesięć. Myśli, że nie wiem. Jest w wieku, kiedy w nocy fantazjuje się na potęgę, a jeszcze nie pocałował dziewczyny. – Podeszła do tablicy z korka i odpięła zdjęcie Jeremy’ego. – Jest piękny, prawda?