– To mi nie pomaga, Emily.
– Chcę, żebyś zrozumiał.
– Zrozumiał co?
– Żadna go nie pocałowała. Umrze, nie pocałowawszy dziewczyny.
Myron uniósł ręce w poddańczym geście.
– Nie wiem, co na to powiedzieć.
– Postaraj się zrozumieć, dobrze?
– Nie potrzebuję melodramatów. Rozumiem.
– Właśnie, że nie rozumiesz. Myślisz o tamtej nocy jak o jakiejś koszmarnej pomyłce. Jak o grzechu, za który zapłaciliśmy słoną cenę. Gdybyśmy tylko mogli cofnąć czas i wymazać ten tragiczny błąd… Jakie to szekspirowskie, co? Twoja zrujnowana kariera koszykarska, przyszłość Grega, nasze małżeństwo… wszystko stracone przez jedną chwilę żądzy.
– To nie była żądza.
– Nie kłóćmy się o to od nowa. Nie obchodzi mnie, co to było. Żądza, głupota, strach, fatum. Nazwij to sobie, jak chcesz, ale za nic nie chcę do tego wracać. Ten „błąd” to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Z tej całej afery wziął się Jeremy, nasz syn. Słyszysz, co do ciebie mówię? Dla niego zniszczyłabym milion karier i małżeństw.
Spojrzała wyzywająco na Myrona. Nie odezwał się.
– Nie jestem religijna, nie wierzę w traf, w przeznaczenie ani w nic z tych rzeczy – ciągnęła. – Ale może w świecie istnieje jakaś równowaga. Może stworzenie tego cudownego chłopca wymagało takiej destrukcji.
– To mi nie pomaga – powtórzył Myron, wycofując się z pokoju.
– Pomaga!
– Chcesz, żebym znalazł dawcę. Próbuję to zrobić. Ale takie wzruszenia mi nie pomagają. Muszę zachować bezstronność.
– Przeciwnie, musisz się zaangażować. Podejść do tego emocjonalnie. Musisz zrozumieć, co jest stawką: twój syn, ten piękny chłopak, który otworzył ci drzwi, umrze, nie zaznawszy pocałunku dziewczyny.
Emily podeszła bliżej i zajrzała mu w oczy. Wzrok miała żywy i jasny jak nigdy.
– Na uczelni oglądałam wszystkie twoje mecze i zakochałam się w tobie. Nie dlatego, że byłeś gwiazdą drużyny, nie dlatego, że byłeś taki wysportowany, taki zręczny, ale dlatego, że byłeś taki otwarty, naturalny, uczuciowy. Im większe były emocje, im większej podlegałeś presji, tym lepiej grałeś. Jeżeli gra siadała, traciłeś zainteresowanie. Potrzebowałeś ostrogi. Walki o zwycięstwo, kiedy do końca meczu brakowało sekund. Potrzebowałeś odrobiny niepewności.
– To nie jest mecz, Emily.
– Pewnie, że nie. Stawka jest wyższa. Takie też powinny być emocje. Trzeba cię przyprzeć do muru, Myron. Wtedy jesteś najlepszy.
Spojrzał na zdjęcie Jeremy’ego i odkrył w sobie nieznane uczucie. Zamrugał, pochwycił odbicie swojej twarzy w lustrze na drzwiach szafy i na chwilę stanął mu przed oczami własny ojciec.
Emily objęła go i, ukrywszy twarz w zagłębieniu jego ramienia, rozpłakała się. Nie odsunął się. Stali tak przez kilka minut, zanim zeszli na dół. Przy kolacji chłonął jej opowieści o Jeremym. Przenieśli się na kanapę i zaczęli oglądać albumy ze zdjęciami. Emily podwinęła nogi, podparła głowę dłonią i znów zaczęła opowiadać. Do drzwi odprowadziła go przed drugą w nocy. Trzymali się za ręce.
– Wiem, że rozmawiałeś z doktor Singh – powiedziała w progu.
– Tak.
Wzięła głęboki oddech.
– Powiem jedno.
– Słucham.
– Śledzę swój cykl. Kupiłam test domowy. Najlepszy do… zapłodnienia będzie czwartek.
Otworzył usta, ale powstrzymała go gestem.
– Znam wszystkie kontrargumenty, ale dla Jeremy’ego może to być ostatnia szansa. Nic nie mów. Przemyśl to sobie.
Zamknęła drzwi. Myron wpatrywał się w nie kilka chwil. Próbował wskrzesić moment, kiedy Jeremy je otworzył, uśmiech na jego twarzy, ale zamglony obraz szybko się rozpłynął.
21
Z samego rana zadzwonił do Terese. Nie podniosła słuchawki. Zmarszczył czoło.
– Czyżby puściła mnie w trąbę? – spytał Wina.
– Wątpliwe.
Win w jedwabnej piżamie, w dobranym do niej szlafroku i rannych pantoflach czytał gazetę. Brakowało mu fajki, by wyglądał jak postać z jednoaktówki, którą w wolnej chwili popełnił Noel Coward.
– Dlaczego?
– Bo pani Collins wydaje mi się osobą bardzo bezpośrednią. Poczułbyś, gdyby cię wyrzuciła na śmietnik.
– Poza tym kobiety pociąga mój nieodparty urok.
Win przewrócił stronę.
– Co ona kombinuje? – spytał Myron.
– Jakiego to słowa używacie wy, ludzie żyjący w związkach? – Win stuknął palcem w podbródek. – Mam! Przestrzeń. Może potrzebuje więcej przestrzeni.
– „Potrzeba przestrzeni” to zazwyczaj synonim puszczenia w trąbę.
– Skoro tak mówisz. – Win skrzyżował nogi. – Chcesz, żebym to zbadał?
– Co zbadał?
– Co kombinuje pani Collins.
– Nie.
– Świetnie. Przejdźmy do sprawy. Jak wypadło spotkanie z Federalnym Biurem Śledczym?
Myron zrelacjonował mu przebieg przesłuchania.
– Czyli nie wiemy, czego chcieli – rzekł Win.
– Nie.
– Nic ci nie świta?
– Nic. Ale czegoś się bali.
– Ciekawe.
Myron skinął głową.
Win łyknął herbaty, dystyngowanie unosząc mały palec. Ach, ten mały paluszek, czegóż on nie widział, w czym nie uczestniczył? Siedzieli w reprezentacyjnej jadalni i pili herbatę ze srebrnego kompletu. Na wiktoriańskim mahoniowym stole z nogami w kształcie lwich łap stały też srebrny dzbanek z mlekiem oraz, jakżeby inaczej, pudełka z chrupkami Cap’n Crunch i nowymi płatkami Oreo.
– W tym stanie rzeczy szkoda czasu na snucie teorii. Podzwonię. Sprawdzę, czy czegoś się dowiem.
– Dzięki.
– Niemniej wciąż nie widzę związku między Stanem Gibbsem a naszym dawcą szpiku.
– To jedynie daleki domysł.
– Gorzej. Dziennikarz wymyśla historię o seryjnym porywaczu, a my co? Podejrzewamy, że dawcą jest zmyślona postać?
– Stan Gibbs twierdzi, że to prawdziwa historia.
– Tak mówi?
– Tak.
Win potarł podbródek.
– Wyjaśnij mi więc, czemu się nie bronił?
– Nie mam pojęcia.
– Pewnie dlatego, że jest winien. Ludzie są nade wszystko samolubami. Bronią siebie. Tak im każe instynkt samozachowawczy. Nie chcą być męczennikami. Chodzi im tylko o jedno: ocalenie skóry.
– Przyjmijmy, że twój optymistyczny pogląd na naturą ludzką jest słuszny. Czy Gibbs skłamałby, żeby się uratować?
– Oczywiście.
– To dlaczego, nawet jeśli popełnił plagiat, nie sięgnął w obronie własnej po całkiem sensowny argument, że to porywacz zaczerpnął pomysł z powieści?
Win skinął głową.
– Podoba mi się twoje rozumowanie – powiedział.
– Mój cynizm.
Zadzwonił domofon. Win nacisnął guzik. Portier zaanonsował Esperanzę. Minutę później weszła do jadalni, zajęła krzesło, nasypała sobie do miski płatków i zalała mlekiem.
– Dlaczego zawsze każde płatki nazywają „składnikiem kompletnego śniadania”? – spytała. – O co tu chodzi?
Nie odpowiedzieli.
Nabrawszy łyżkę płatków, spojrzała na Wina i wskazała głową Myrona.