Выбрать главу

Sprawdził godzinę. Musiał się pośpieszyć. Przerzucił zdjęcia ojca Meliny, jej brata, Sandry, pamiątki z wycieczek z rodziną, nic niezwykłego. Żadnych zdjęć Stana Gibbsa. Nic przydatnego.

W drugim pudełku znalazł kosmetyki i perfumy. W trzecim natknął się na pamiętnik, ale ostami wpis pochodził sprzed dwóch lat. Przerzucił kartki z uczuciem, że wchodzi z butami w jej prywatność. Był tam list miłosny od dawnego chłopaka Meliny. Kilka recept…

I kopie artykułów Stana.

Hm!

W notesie z adresami? Wszystkie artykuły? Nie było na nich żadnych adnotacji. Gołe wycinki spięte spinaczem. Czy to coś znaczyło? Sprawdził jeszcze raz. Nic prócz wycinków. Odłożył je na bok i wrócił do kartkowania notesu. Coś z niego wypadło. Kremowa, a może pożółkła, wydarta skądś kartka z postrzępionym brzegiem, raczej kartonik złożony na pół. Z wierzchu czysty. Rozłożył go. Na górze napisano odręcznie słowa: „Z wyrazami miłości, Tata”. Myron znów pomyślał o siedzącym sam jak palec w swoim gabinecie George’u Garstonie i zapiekła go skóra.

Przysiadł na kanapie, próbując wywołać niewidzialne. To, że siedział w opustoszałym pokoju, w którym wciąż unosił się słodki zapach zmarłej, i zachowywał jak obdarzona parapsychologicznymi zdolnościami malutka kobieta z filmów z serii Duch, mogło się wydać dziwne. Ofiary nie przemawiały do niego zza grobu, skądże, ale niekiedy wyobrażał sobie, co myślały i czuły. Bywało, że jakaś iskra zapalała płomień. Dlatego znów próbował.

Nadaremnie.

Jeszcze raz powędrował oczami po obrazach i znów zapiekło go pod skórą. Przesunął wzrokiem po jaskrawych kolorach, pozwalając, żeby go zaatakowały. Te barwy powinny ją ochronić. Bezsensowna myśl, ale cóż poradzić. Melina miała swoje życie. Pracowała, malowała, kochała jaskrawe kolory, miała za dużo swetrów, miłe wspomnienia przechowywała w pudełku po butach. I ktoś to życie zgasił, ktoś, kto miał to wszystko za nic. Ktoś, dla kogo to nic nie znaczyło. Myron poczuł wściekłość.

Zamknął oczy, próbując zdusić gniew. Gniew nie pomagał. Mącił umysł. W przeszłości nieraz szedł za swoim wewnętrznym głosem – nazwanym przez Esperanzę kompleksem Batmana – ale wcielanie się w bohatera szukającego sprawiedliwości czy zemsty (na jedno wychodziło) było niemądre, niebezpieczne. Oglądałeś rzeczy, których nie chciałeś widzieć. Odkrywałeś prawdy, których nie powinieneś znać. Rzeczy i prawdy, które gryzły, znieczulały. Lepiej było ich unikać.

Ale gorąco w żyłach pozostało. Przestał z nim walczyć i pozwolił, żeby z wolna spowiło go całego, kojąc i rozluźniając mięśnie. Może nie było takie złe. Może złe rzeczy, które widział, i prawdy, które odkrył, mimo wszystko nie zmieniły go, nie znieczuliły.

Zamknął pudełka, po raz ostatni wpatrzył się w rozsłonecznioną wyspę Mykonos i złożył ciche ślubowanie.

28

Spotkali się na boisku. Kiedy Myron wkładał ochraniacz, Greg odwrócił wzrok. Przez pół godziny strzelali na kosz, mało się odzywając, skupieni na rzutach. Ludzie zaglądający do sali pokazywali Grega rękami. Kilku chłopców poprosiło go o autograf. Spełniając ich prośbę, Greg z piórem w ręku zerkał na Myrona, najwyraźniej speszony, że skupia na sobie aż tyle uwagi w obecności rywala, któremu zrujnował karierę.

Myron nie odpuścił mu, mierząc go wzrokiem.

– Chciałeś się ze mną zobaczyć z konkretnego powodu, Greg? – zagadnął jakiś czas potem.

Greg nie przestał ćwiczyć strzałów.

– Pytam, bo muszę wrócić do agencji.

Greg chwycił piłkę, odbił ją dwa razy i z obrotu strzelił na kosz.

– Tamtej nocy widziałem ciebie z Emily. Wiesz o tym? – spytał.

– Wiem.

Greg złapał piłkę odbitą od tablicy, strzelił leniwym hakiem, a gdy spadła na parkiet, wolno nią kozłując, podszedł do Myrona.

– Następnego dnia był nasz ślub. Wiesz o tym?

– O tym też.

– A tu raptem widzę, że jej były rżnie ją, aż się kurzy.

Myron przejął piłkę.

– Próbuję się wytłumaczyć – dokończył Greg.

– Przespałem się z Emily. Widziałeś nas. Chciałeś się zemścić. Poprosiłeś Wielkiego Burta Wessona, żeby mnie uszkodził w meczu przed sezonem. Zrobił to. Koniec historii.

– Tak, chciałem, żeby cię uszkodził. Ale nie, żeby zakończył twoją karierę.

– Ty mówisz pomarańcz, a ja pomarańcza.

– To nie było zamierzone.

– Nie zrozum mnie źle – rzekł Myron głosem, który jemu samemu wydał się nienaturalnie spokojny – ale w dupie mam twoje zamiary. Strzeliłeś do mnie z grubej rury. Być może chciałeś mnie lekko zranić, ale nie wyszło. Uważasz, że to cię oczyszcza z winy?

– Zerżnąłeś moją narzeczoną!

– A ona mnie. Nic ci nie byłem winien. Ona tak.

– Czy ty nic nie rozumiesz?

– Rozumiem. Ale to cię nie rozgrzesza.

– Nie szukam rozgrzeszenia.

– Więc o co ci chodzi, Greg? Chcesz, żebyśmy zaklaskali w dłonie i zaśpiewali „Kumbaya”? Dociera do ciebie, coś mi zrobił? Czy wiesz, ile mnie kosztowała ta jedna chwila?

– Chyba wiem. – Greg przełknął ślinę i błagalnie wyciągnął rękę, jakby chciał wyjaśnić mu więcej, ale zaraz bezradnie ją opuścił. – Bardzo cię przepraszam – powiedział.

Myron zaczął strzelać na kosz, czując, jak ściska go w gardle.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo tego żałuję – dodał Greg, pragnąc przeczekać jego milczenie, ale mu nie wyszło. – Co mam ci więcej powiedzieć, Myron?

Myron strzelał dalej.

– Jak mam cię przeprosić?

– Już to zrobiłeś.

– Ale ty nie przyjąłeś przeprosin.

– Owszem, Greg. Nie przyjąłem. Jakoś to przeżyjesz. Ja jakoś przeżyłem bez gry w zawodową koszykówkę. I wiesz co? W sumie nieźle na tym wyszedłeś.

Zadzwoniła komórka. Myron podbiegł i odebrał telefon.

– Spełniłeś moje polecenia? – wyszeptał głos.

Myron poczuł mróz w kościach. Przełknął gulę w gardle.

– Polecenia? – spytał.

– Co do chłopca.

Ciężkie powietrze tłamsiło mu płuca.

– Jakie?

– Pożegnałeś się z nim?

W piersi Myrona coś wyschło i pękło. Gdy pojął, co to oznacza, ugięły się pod nim nogi.

– Pożegnałeś się z tym chłopcem? – powtórzył głos.

29

– Gdzie Jeremy?! – spytał Myron, obracając głową w stroną Grega.

– Co?

– Gdzie on jest?!

Widząc wyraz jego twarzy, Greg wypuścił piłkę.

– Myślę, że z Emily – odparł. – Zabieram go w południe.

– Masz komórkę?

– Tak.

– Zadzwoń do niej.

Greg, sportowiec ze świetnym refleksem, natychmiast ruszył do torby.