– To przebranie. Dennis Taylor nazywał się naprawdę Dennis Lex. Co jeszcze?
Kimberly Green uniosła rękę.
– Wystarczy! – postawiła się, chcąc odwrócić sytuację. – Głównym podejrzanym pozostaje Stan Gibbs. O czym rozmawialiście wczoraj wieczorem?
– O Dennisie Leksie. Nie rozumie pani?
– Czego?
– Dennis Lex ma z tym wszystkim związek. Jest albo porywaczem, albo jego pierwszą ofiarą.
– Ani tym, ani tym.
– Więc gdzie się podział?
Machnęła ręką.
– O czym jeszcze rozmawialiście? – spytała.
– O ojcu Stana.
– O Edwinie Gibbsie? – To ją zainteresowało. – A konkretnie?
– O jego zniknięciu przed ośmiu laty. Ale to już wiecie.
Skinęła głową odrobinę zbyt skwapliwie.
– Wiemy – potwierdziła.
– I co się z nim stało?
Zawahała się.
– Uważa pan Dennisa Leksa za pierwszą ofiarę Siej Ziarna? – spytała.
– Myślę, że warto to sprawdzić.
– A według naszej hipotezy pierwszą jego ofiarą mógł być Edwin Gibbs.
Myron skrzywił się z niedowierzaniem.
– Czyżbyście sądzili, że Stan Gibbs porwał własnego ojca?
– Że go zabił. I innych też. Naszym zdaniem, nikt z porwanych nie żyje.
Myron nie przyjął tego do wiadomości.
– Macie jakieś dowody, motyw?
– Czasem jabłko pada niedaleko od jabłoni.
– Ta teza zrobi olbrzymie wrażenie na przysięgłych. Proszę państwa, jabłko pada niedaleko od jabłoni. Nie odwracaj kota ogonem. Fortuna kołem się toczy. – Myron pokręcił głową. – Czy pani słyszy, co pani mówi?
– Owszem, wyrwane z kontekstu brzmią bez sensu. Ale jeśli połączyć fakty… Osiem lat temu Stan usamodzielnia się. Ma dwadzieścia cztery lata, a jego ojciec czterdzieści sześć. Zdaniem wszystkich świadków, nie są w najlepszych stosunkach. I oto nagle Edwin Gibbs znika, a Stan nie zgłasza tego nikomu.
– Bzdury.
– Być może. Ale proszę dodać do tego to, co wiemy. Gibbs jako jedyny publikuje sensację. Popełnia plagiat. Ginie Melina Garston. Plus wszystko to, co powiedział panu wczoraj Eric Ford.
– I tak nie układa się to w logiczną całość.
– W takim razie, gdzie jest teraz Stan Gibbs?
Myron spojrzał na nią bacznie.
– Nie w domu? – spytał.
– Wczoraj wieczorem, po rozmowie z panem, wymknął się nam. Już się to zdarzało. Zwykle znajdujemy go po kilku godzinach. Ale nie tym razem. Raptem zniknął nam z oczu, a Siej Ziarno dziwnym przypadkiem porwał Jeremy’ego Downinga. Jak pan wyjaśni tę zbieżność?
Myronowi zaschło w ustach.
– Szukacie go? – spytał.
– Rozesłaliśmy komunikat policyjny. Ale Gibbs potrafi się kryć. Nie domyśla się pan, dokąd pojechał?
– Nie.
– Nic panu nie powiedział?
– Wspomniał, że być może wyjedzie na kilka dni. I że powinienem mu zaufać.
– Kiepski pomysł. Coś jeszcze?
Myron potrząsnął głową.
– Gdzie jest Dennis Lex? – spróbował znowu. – Widziała się pani z nim?
– Nie musiałam – odrzekła dziwnie monotonnym głosem. – Dennis Lex nie ma z tym nic wspólnego.
– Pani się powtarza. Ale skąd to wiecie?
– Od rodziny – odparła, w końcu ustępując.
– Od Susan i Bronwyna Leksów?
– Tak.
– I co?
– Zapewnili nas o tym.
Myron o mało co się nie cofnął.
– Uwierzyliście im na słowo?
– Tego nie powiedziałam. – Rozejrzała się i westchnęła. – Zresztą to nie moja broszka.
– Słucham?
Spojrzała na niego jak na powietrze.
– Zajął się tym osobiście Eric Ford.
Myron nie wierzył własnym uszom.
– Powiedział mi, że wyjaśnił sprawę – dodała.
– Albo zaciemnił.
Spojrzała mu w oczy.
– Ja nie mam nic do gadania – odparła z naciskiem na słowo „ja” i odeszła.
Myron skorzystał z komórki.
– Wysłów się – powiedział Win.
– Będzie nam potrzebna pomoc. Czy Zorra nadal przyjmuje zlecenia?
– Zadzwonię do niej.
– To może i do Wielkiej Cyndi.
– Masz jakiś plan?
– Nie ma czasu na planowanie.
– O! A więc znowu będziemy niemili.
– Tak.
– Myślałem, że skończyłeś z łamaniem reguł.
– Zrobię to ostatni raz.
– E! Wszyscy tak mówią – odparł Win.
31
Win, Esperanza, Wielka Cyndi i Zorra zebrali się w gabinecie Myrona.
Zorra miała – albo, gwoli poprawności anatomicznej, miał – dziś na sobie żółty sweter z monogramem (literą Z), naszyjnik z dużych białych pereł à la Wilma Flinstone, wełnianą spódnicę w szkocką kratę, białe podkolanówki, na wielkich jak kajaki stopach czerwone szpilki, jakie nosiłaby Dorota w krainie Oz, gdyby była wampem, a na głowie perukę w stylu fryzury młodej Bette Midler albo komiksowej sierotki Annie po zażyciu metadonu.
– Zorra cieszy się na twój widok – przywitał się z uśmiechem Zorra.
– A Myron cieszy się na twój – odparł Myron.
– Tym razem jesteśmy po tej samej stronie.
– Tak.
– Miło.
Zorra, były agent izraelskiego Mossadu, naprawdę nazywał się Szlomo Avrahaim. Nie tak dawno doszło między nimi do bardzo nieprzyjemnego starcia. Myron wciąż nosił na żebrach ślad po ranie – bliznę w kształcie Z od ostrza ukrytego w jego obcasie.
– Dom Leksów jest za dobrze strzeżony – rzekł Win.
– Więc przeprowadzimy plan B – powiedział Myron.
– Już go realizujemy.
– Jesteś uzbrojona? – spytał Myron Zorrę.
– W uzi. – Szlomo wyciągnął spod spódnicy broń. – Zorra lubi uzi.
Myron skinął głową.
– Patriotka z ciebie.
– Mam pytanie – wtrąciła Esperanza.
– Jakie?
– A jeżeli ten gość nie zechce współpracować? – spytała, patrząc Myronowi w oczy.
– Nie czas się tym martwić – odparł.
– To znaczy?
– Ten psychol ma Jeremy’ego. Rozumiesz? Jeremy jest najważniejszy.
Pokręciła głową.
– Nie musisz z nami iść.
– Potrzebujesz mnie – powiedziała.
– Owszem. A Jeremy mnie. – Myron wstał. – Dobra, w drogę.
Esperanza ponownie pokręciła głową, ale dołączyła do nich. Na ulicy ich grupa – okrojona wersja Parszywej Dwunastki – rozdzieliła się. Esperanza i Zorra poszli piechotą, a Win, Myron i Wielka Cyndi skierowali się do garażu trzy przecznice dalej. Win trzymał tam samochód – chevrolet nova. Nie do namierzenia. Miał takich cały tabun. Nazywał te wozy jednorazówkami, traktując je jak papierowe kubki lub podobne rzeczy. Ech, bogacze! Lepiej nie wiedzieć, co z nimi robił.
Win usiadł za kierownicą, Myron obok niego, a Wielka Cyndi – w stylu przywodzącym na myśl puszczony do tyłu film o porodzie – wcisnęła się na tylne siedzenie. Ruszyli.
Kancelaria prawnicza Stokesa, Laytona i Grace’a należała do najbardziej renomowanych nowojorskich firm prawniczych. Wielka Cyndi pozostała w recepcji. Chuda recepcjonistka w szarym kostiumie unikała patrzenia na nią. Za to Wielka Cyndi nie dość, że gapiła się w nią, by ją onieśmielić, to co jakiś czas warczała jak lwica. Bez powodu. Po prostu lubiła.