Выбрать главу

Na końcu korytarza Susan Lex zatrzymała się, wzięła głęboki oddech i spojrzała na Myrona.

– Gotów pan?

Skinął głową.

Otworzyła drzwi i weszła. Myron za nią. W pokoju dominowało ogromne zabytkowe łoże z baldachimem, w stylu mebli z rezydencji Jeffersona Monticello. Ściany w kolorze ciepłej zieleni miały drewniane wykończenie. Na soczyście szkarłatnym perskim dywanie stała wiktoriańska kanapa barwy burgunda, z sufitu zwieszał się mały kryształowy kandelabr, a z głośników dobywał odrobinę za głośno nastawiony koncert skrzypcowy Mozarta. W kącie siedziała kobieta, która czytała książkę. Także ona, widząc, kto wszedł, zerwała się na równe nogi.

– W porządku – powiedziała Susan Lex. – Może nas pani na chwilę opuścić?

– Tak, proszę pani. Gdyby pani czegoś sobie życzyła…

– Zadzwonię, dziękuję.

Kobieta wykonała ni to dyg, ni skłon i pośpiesznie wyszła. Myron spojrzał na mężczyznę na łożu. Podobieństwo do obrazu stworzonego w komputerze było niesamowite, prawie doskonałe. Nawet martwe oczy wyglądały tak samo. Podszedł bliżej. Dennis Lex powiódł za nim oczami, martwymi i pustymi jak okna domu, w którym nikt nie mieszka.

– Panie Lex?

Dennis Lex tylko na niego patrzył.

– Nie mówi – wyjaśniła Susan Lex.

Myron obrócił się w jej stronę.

– Nie rozumiem – powiedział.

– Miał pan rację. To szpital. Coś w rodzaju szpitala. W innych czasach nazwano by go pewnie prywatnym sanatorium.

– Pani brat jest tu długo?

– Od trzydziestu lat – odparła. Podeszła do łóżka i po raz pierwszy spojrzała na brata. – W takich właśnie miejscach, panie Bolitar, bogaci ukrywają przykre tajemnice. – Pogłaskała policzek leżącego. Dennis Lex nie zareagował. – Jesteśmy zbyt kulturalni, żeby nie zapewnić naszym bliskim najlepszej opieki. Bardzo to humanitarne i praktyczne, nieprawdaż?

Myron czekał na dalszy ciąg. Susan Lex wciąż głaskała policzek brata. Nie udało mu się zobaczyć jej twarzy, bo głowę miała odwróconą i opuszczoną.

– Jak tutaj trafił? – spytał.

– Postrzeliłam go.

Myron otworzył usta, zamknął je i szybko policzył.

– Ależ pani była wtedy dzieckiem – powiedział.

– Miałam czternaście lat. Bronwyn sześć. – Przestała gładzić policzek brata. – Banalna historia. Słyszał ją pan tysiąc razy. Bawiliśmy się naładowaną bronią. Bronwyn chciał ją potrzymać, odmówiłam, sięgnął po nią i wypaliła. – Powiedziała to jednym tchem, wpatrując się w Dennisa i znów gładząc jego policzek. – Oto rezultat.

Myron spojrzał w nieruchome oczy leżącego.

– Od tamtej pory przebywa tutaj?

Skinęła głową.

– Jakiś czas czekałam na jego śmierć w przekonaniu, że uznają mnie za morderczynię.

– Była pani dzieckiem. To był wypadek.

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

– Dziękuję, wiele dla mnie znaczy, że właśnie pan to mówi.

Myron nic nie powiedział.

– Nieważne. Tata się z tym uporał. Załatwił bratu najlepszą opiekę. Był bardzo skrytą osobą. Broń należała do niego. Zostawił ją w miejscu dostępnym dla dzieci. Jego sława i majątek rosły. W owym czasie przejawiał ambicje polityczne. Krótko mówiąc, chciał się pozbyć problemu.

– I pozbył się.

Pokiwała głową.

– Tak.

– A co z pani matką?

– O co pan pyta?

– Jak na to zareagowała?

– Matka nie cierpiała rzeczy przykrych, panie Bolitar. Po tym wypadku nie zobaczyła więcej syna.

Dennis Lex wydał z siebie dźwięk, gardłowy chrobot, niepodobny do ludzkiego głosu. Susan uciszyła go delikatnie.

– Czy pani i Bronwynowi udzielono pomocy? – spytał Myron.

Uniosła brew.

– Pomocy?

– Czy ktoś się wami zajął? Pomógł dojść do siebie?

Susan Lex zrobiła minę.

– Niech pan nie żartuje – powiedziała.

Myron stał z wirującą pustką w głowie.

– A więc poznał pan prawdę, panie Bolitar.

– Tak sądzę.

– To znaczy?

– Ciekaw jestem, po co mi to pani powiedziała. Wystarczyło pokazać mi brata.

– Bo pan nic nie powie.

– Skąd ta pewność?

Uśmiechnęła się.

– Kto postrzelił własnego brata, ten z łatwością zastrzeli obcego.

– Sama pani w to nie wierzy.

– Na to wygląda. – Susan Lex stanęła twarzą do niego. – Rzecz w tym, że niewiele może pan powiedzieć. Sam pan stwierdził, że oboje mamy powody do milczenia. Aresztują pana za porwanie i Bóg wie co jeszcze. A dowodów mojego przestępstwa, jeśli w ogóle je popełniłam, nie ma. Jest pan w gorszej sytuacji niż ja.

Myronowi wciąż wirowało w głowie. Jej historia mogła być prawdziwa albo opowiedziała mu ją, żeby wzbudzić współczucie, zapobiec szkodom. Tak czy siak, wyczuwał w jej słowach prawdę. Może powody jej szczerości były prostsze. Może po tylu latach zapragnęła komuś się zwierzyć. Nieważne. Niczego nie osiągnął. Szukając Dennisa Leksa, zabrnął w ślepą uliczkę.

Wyjrzał przez okno. Słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Sprawdził godzinę. Jeremy’ego nie było od pięciu godzin – pięciu godzin spędzonych z szaleńcem – a jego najlepszym i jedynym tropem był człowiek z uszkodzonym mózgiem, leżący w szpitalnym pokoju.

Wciąż mocno świecące słońce kąpało rozległy ogród w bieli. Patrząc na labirynt z krzewów, Myron dostrzegł przy fontannie grupę pacjentów w wózkach. Nogi mieli przykryte pledami. Błogi widok. Promienie odbijały się od wody w sadzawce z posągiem pośrodku…

Zaraz… Posąg!

Poczuł, jak krew w jego żyłach zmienia się w kryształki. Przysłonił oczy dłonią i, mrużąc je, spojrzał jeszcze raz.

– Chryste! – powiedział.

A potem puścił się biegiem do schodów.

34

Kimberly Green zadzwoniła na jego komórkę w chwili, kiedy helikopter Susan Lex zaczął opuszczać się na szpitalne lądowisko.

– Złapaliśmy Stana Gibbsa – poinformowała. – Ale chłopca z nim nie było.

– Bo to nie on jest porywaczem.

– Czyżby wiedział pan o czymś, o czym nie wiem?

Myron zignorował pytanie.

– Czy Stan coś wam powiedział? – spytał.

– Nie. Zażądał wezwania adwokata. Oświadczył, że będzie rozmawiał tylko z panem. Z panem, Myron! Dlaczego mnie to specjalnie nie dziwi?

Nawet gdyby jej odpowiedział, to odpowiedź i tak zagłuszyłby huk wirnika. Cofnął się kilka kroków. Helikopter usiadł. Pilot wystawił głowę z kabiny i przywołał go gestem.

– Właśnie wylatuję – krzyknął Myron do słuchawki. Wyłączył komórkę i obrócił się twarzą do Susan Lex. – Dziękuję.

Skinęła głową.

Schylił się i podbiegł do helikoptera. Kiedy wzbili się w powietrze, spojrzał w dół. Susan Lex stała z zadartą głową, wpatrując się w niego. Pomachał jej. A ona jemu.